192 UCZENNICA Odcinek 13
Biegłam, pędziłam przed siebie, nie zwracając na nic
uwagi. Słyszałam dudnienie własnych stóp uderzających o chodnik. Biegłam długo,
aż nie mogłam już dłużej. Piekły mnie płuca. Nie mogłam złapać oddechu. Kręciło
mi się w głowie. Oparłam się o jakiś odrapany budynek, pochylając się do
przodu, próbując opanować drżenie całego ciała i ten ogień w płucach. Marzyłam
o chłodnym powietrzu. O spokoju i ciszy. Marzyłam o tym, by choć na chwilę przestać
czuć. Najgorsze emocje kotłowały się we mnie i miałam ich już dość. Byłam
pewna, że już nie dam rady. Uklękłam i złożyłam głowę w dłoniach. Ale nie mogłam
płakać. Wstyd pochłonął wszystkie moje łzy i nie byłam w stanie uronić już ani
jednej.
W
drogę powrotną ruszyłam bezmyślnie,
kiedy zaczęło się ściemniać. Szłam powoli, patrząc pod nogi. Kiedy byłam już w
domu, pustym i nieprzyjemnym, nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Byłam
spocona, zmęczona i bolało mnie całe ciało. Weszłam do wanny i nalałam wody.
Siedziałam nieruchomo i patrzałam przed siebie. Leżała tam ojca żyletka. Taka
starego typu, metalowa. Pod wpływem impulsu, chwyciłam ją mocno w dłonie i
przycisnęłam do nadgarstka. Nie miałam już siły walczyć...
Trzy dni wcześniej...
- Gośka, schrzaniłaś to. Jak mogłaś nie złożyć
tego wniosku w terminie?! - krzyczy Kamil, opierając się o swoje biurko, patrząc
na mnie z nieznaną mi dotąd furią w oczach.
- Klient wprowadził mnie w błąd. To on podał mi
błędny termin.
- Nie tłumacz się, powinnaś to sprawdzić.
Zawsze powtarzasz, że sukces tkwi w szczegółach, to jak mogłaś tego nie
sprawdzić i zaufać klientowi? Tym bardziej, że mówiliśmy ci, że jest
nierzetelny i nie można mu ufać.
- To czemu przyjąłeś jego ofertę? Szafrańska
w życiu by tego nie zrobiła!
- A ty skąd to możesz wiedzieć? Myślisz, że
poznałaś ją lepiej niż my? Mylisz się. A firma potrzebuje dochodów.
Potrzebujemy zysku. A ty zaczynasz generować ogromne straty!
- To mnie zwolnij, jeśli masz do tego
wystarczająco wielkie jaja!
- Bardzo śmieszne. Wiesz, że nie mogę tego
zrobić. Zejdź mi z oczu i napraw to jakoś!
Wiedziałam, że Kamil ma rację. Nie dopilnowałam
tego. Powinnam sama sprawdzić termin
nadsyłania wniosków. Wiedziałam, że dałam ciała. Byłam tego bardzo świadoma,
ale bardziej bolało mnie to, jak zareagował Kamil. Nowicki przyszedł z pretensjami
do niego, posłał po mnie i zwyczajnie mnie zrugał. Szafrańska nigdy by tego nie
zrobiła. Załoga zawsze miała chronić siebie nawzajem i zawsze stawać w swojej
obronie. Niezależnie od przyczyny, powodu czy nawet tego, kto ma racje. Miałam
ochotę zapaść się pod ziemię. Byłam wściekła na siebie, na niego, na wszystko
wokół.
Wróciłam do domu głodna, zmęczona i całkowicie
załamana. Zupełnie zapomniałam, że mama prosiła mnie o odebranie jej sukienki z
pralni. Ojciec zaprosił mamę do opery. La traviata. Za młodego chodzili
w każdy weekend. Ale nie byli już blisko dwadzieścia lat. Chciała wyglądać zjawiskowo.
A ja zapomniałam.
- Gdzie masz moją sukienkę? - zapytała w pośpiechu,
kiedy przechodziłam przez próg. Miała już na siebie nowy, śliczny stanik i
cieliste pończochy.
- Przepraszam mamo, zapomniałam. Już się ubieram
i lecę. Zdążycie.
- Nie masz po co. Pralnia była do
osiemnastej.
- Przepraszam, naprawdę. Miałam zły dzień w
pracy.
- Ty zawsze masz jakiś powód, prawda? Zawsze
wszyscy są mniej ważni. Liczysz się tylko ty i twoje problemy! Kiedy wreszcie
przestaniesz się nad sobą użalać?!
- Ja się nie użalam. Nic nie rozumiesz, ja....
- Ja nigdy nic nie rozumiem. Za głupia
jestem, prawda?
- Mamo, to nie tak...
Nie
dałam rady jej nic powiedzieć.
Zniknęła w swojej sypialni, a po chwili wyszła, ubrana w starą sukienkę, którą nosiła
na wszystkie pogrzeby. Wyglądała ponuro, miała łzy w oczach. Nie wiedziałam jak
mogę to naprawić. Nie mogłam nic zrobić. Byłam zbyt słaba, niedoskonała.
Kolejna porażka.
Usiadłam w kuchni przy stole i zaczęłam jeść ledwo
napoczęte pudełko ptasiego mleczaka. Karmelowe, jej ulubione. Łzy ciekły mi na
stół, twarz miałam całą zasmarkaną. Czułam się fatalnie. Miałam się uczyć, miałam
się starać a zamiast tego, wszystko wymykało mi się z rąk.
Czekałam długo. Kiedy w przedpokoju zegar wybił pierwszą w nocy, zaczęłam się denerwować. Chwyciłam telefon. Szesnaście nieodebranych połączeń. Cholera. Zapomniałam dźwięk włączyć. Oddzwoniłam prędko, po dwóch sygnałach odebrał ojciec.
- Tato, tato, co się dzieje?
- Matkę potrącił samochód. Kupowałem jej róże.
On jechał tak szybko. Wcale nie zwolnił na przejściu dla pieszych.
- Tato, gdzie jesteś?
- W szpitalu, jestem w szpitalu.
- A jak mama? Co się dzieje?
Ale
ojciec się rozłączył. Słyszałam
jego płacz, jego żal, jego ból i smutek. Chwyciłam klucze, narzuciłam na siebie
byle co i puściłam się biegiem po schodach w dół. To była noc z piątku na sobotę,
nie było szans na taksówkę. Pobiegłam do szpitala, który był jakieś pięć kilometrów
od nas. Biegłam bez ustanku, cały czas słysząc w uszach płacz ojca. Nawet nie
wiedziałam, czy żyła. W myślach miałam naszą ostatnią rozmowę, która była taka
okropna. Słyszałam jej słowa, pełne wyrzutów i bólu. I jej wyraz twarzy. Była
taka załamana. Zawiodłam ją. Zawiodłam siebie. Zawiodłam wszystkich. Czułam się
winna.
Kiedy odnalazłam ojca, padłam mu w ramiona i przez dłuższą chwilę, płakaliśmy bez słowa. Po jakiejś chwili ojciec otarł sobie twarz marynarka i powiedział mi co się stało. Mama była na stole operacyjnym, walczyła o życie. Walczyła, bo ja się poddałam.
W szpitalu spędziliśmy cały weekend. W niedziele rano ojciec poszedł się trochę przespać do domu, a potem się wymieniliśmy. Mama leżała w śpiączce farmakologicznej. Nie można było jeszcze przewidzieć skutków wypadku, ale najprawdopodobniej nigdy już nie stanie na własne nogi.
Nie chciałam się zabić, nie byłam nawet w stanie zdobyć się na taki czyn. Za bardzo chciałam żyć. Żyć tak jak w filmach i książkach. Być najlepszą wersją siebie. Chciałam być sobą ale to nigdy nie wystarczało. Ciągle dawałam ciała. Ciągle nawalałam i zawodziłam najbliższych mi ludzi. Jak mogłam wierzyć w to, że jestem wystarczająco dobra? Siedząc w tej wanie, zalana łzami, byłam tak wściekła, ale najbardziej na siebie. Rzuciłam żyletkę na podłogę i pozwoliłam sobie płakać, aż nie miałam już w sobie więcej łez.
Siedzieliśmy z ojcem przy mamie na zmianę. Wzięłam tydzień wolnego. Nie byłam w stanie o niczym innym myśleć. W międzyczasie zadzwonił Mateuszu. Był zatroskany ale i wściekły. Czemu nie zadzwoniłam? Czemu nie powiedziałam mu co się dzieje i nie pozwoliłam mu być koło siebie? Zarzucił mi, że go odtrącam, że nie chce z nim rozmawiać na żadne poważne tematy, nie chcę się otworzyć. Nie miałam siły i zwyczajnie się rozłączyłam. Jednak jego słowa siedziały mi gdzieś pod czaszką. Nie mogłam o nich zapomnieć.
Siedząc przy łóżku matki, czułam wszystko naraz i wszystkie moje porażki przewijały mi się w myślach. Moja podświadomość krzyczała do mnie - Jesteś nikim! Jesteś porażką! Ale nie chciałam jej wierzyć i zrobiłam to, co robiła Szafrańska kiedy jest jej naprawdę źle. Poszam pomagać innym.
Ojciec zmienił mnie nad ranem i ustaliliśmy że wrócę dopiero wieczorem. Miałam się wyspać, ale zamiast tego, wzięłam prysznic, przebrałam się, i poszłam na stołówkę dla bezdomnych. Pracowałam ciężko całe przedpołudnie. Dopiero po 14 usiadłam z okropnie smakującą kawą na ławce przed ośrodkiem. Czułam się trochę lepiej. Miałam poczucie spełnienia dobrego obowiązku. Ale nie tylko. Dałam radę przetrać trudne chwilę i wcale nie myślałam o tym, co w moim życiu było do kitu. Odcięłam dopływ tym emocjom i skupiłam się na innych.
Siedząc na ławeczce, obserwowałam ludzi na ulicy. Bezdomni, którzy wyszli już ze stołówki, najedzeni, zaspokojeni, byli uśmiechnięci od ucha do ucha. Dzielili się papierosem i podejrzanym trunkiem. I byli to jedyni ludzie na ulicy z choćby nikłym uśmiechem na twarzy. Wszyscy pozostali, w biegu, z poważną miną i niezadowolonym wyrazem twarzy, wyglądali na nieszczęśliwych. Nie znalazłam praktycznie nikogo zadowolonego z życia. Bezdomnym tak niewiele potrzeba było do szczęścia. A nam? A mi? Miałam tak wiele, a tak bardzo cierpiałam.
- Nigdy nie piłem bardziej ohydnej kawy - usłyszałam obok siebie męski głos.
- Coś w tym jest - powiedziałam cicho, wytrącona z własnych przemyśleń.
- Tak mało im potrzeba do szczęścia, co? Skończyłem trzy kierunki studiów, a tu nauczyłem się najwięcej o życiu.
- Co? - zapytałam zdezorientowana. Jakby czytał mi w myślach. - Tak. Ja też. Ale jeszcze wiele muszę się nauczyć.
-A kto z nas nie. Wydaje mi się jednak, że samo przyznanie tego, to już coś. Jestem Bastian - powiedział a ja pierwszy raz spojrzałam mu prosto w twarz. Miał piękne, piwne oczy i czarne, rozwichrzone włosy. Od krawędzi oka aż do brody,miał znaczącą bliznę, ale mimo wszystko był bardzo przystojny i świetnie zbudowany, co było widać nawet przez fartuch jaki wszyscy tu nosiliśmy.
- Letycja - odpowiedziałam, wkładając mu swoją dłoń w jego przyjaźnie wyciągniętą.
- Co ci chodzi po głowie Letycjo. Wydajesz się bardziej nieobecna niż zwykle.
-Niż zwykle?
-Widziałam cię tu już wiele razy. Zawsze wydajesz się taka zamyślona, ale dziś do tego jesteś smutna. Co się stało? - pyta, wyraźnie przejęty, szczery .
-Moja mama leży nieprzytomna na OIOMie, już szóstą dobę. A nasza ostatnia rozmowa była okropna. Czuje, że ją zawiodłam...- urywam. Nie chce przy nim płakać.
-Nieciekawie. Może napisz jej list? Co chciałabyś jej powiedzieć, jak wstanie.
- Jeśli wstanie.
- Nie, jak wstanie. Jeśli będziesz wątpić, zrobisz jej tym krzywdę. Uwierz, że masz silną matkę i zrób to dla siebie, bo ześwirujesz.
-To chyba dobry pomysł.
-Powodzenia Letycjo. I do zobaczenia.
-Do zobaczenia.
Bastian wrócił do środka, a ja wypiłam do końca kawę i ruszyłam do domu. Krótka rozmowa z obcym człowiekiem, paru bezdomnych i dobry uczynek. Tyle wystarczyło by wzniecić we mnie iskierkę nadziei. Może jednak będzie lepiej. Może jednak dam radę.
Na odcinek 14 zapraszam 2 kwietnia.
Poprzednie odcinki
Odcinek 1
Odcinek 2
Odcinek 3
Odcinek 4
Odcinek 5
Odcinek 6
Odcinek 7
Odcinek 8
Odcinek 9
Odcinek 10
Odcinek 11
Odcinek 12
Poprzednie odcinki
Odcinek 1
Odcinek 2
Odcinek 3
Odcinek 4
Odcinek 5
Odcinek 6
Odcinek 7
Odcinek 8
Odcinek 9
Odcinek 10
Odcinek 11
Odcinek 12
Komentarze
Prześlij komentarz