146 UCZENNICA Lekcja 11


Pierwszy sukces, pierwsza premia. Wszystko zaczynało iść w lepszym kierunku. Moja mama rozkręcała firmę, i naprawdę szło jej świetnie. Złożyła już wypowiedzenie w pracy i miała szanse, po raz pierwszy w jej życiu, pracować na własnych warunkach, bez wyzyskiwania, bez docinek i krytyki kierowniczki, która wiecznie na nią narzekała i nigdy nie powiedziała o niej dobrego słowa. Póki co odliczała dni do końca. Nie było jej łatwo, ale musiała wytrzymać jeszcze parę tygodni tych wrogich spojrzeń i jadu. Ja walczyłam, każdego dnia, by nie wrócić do starych nawyków. Nigdy nie paliłam, ale wyobrażam sobie, że to tak jak z papierosem. Ojciec całe życie palił, a jak na chwilę przestawał, to szybko wracał. Bo coś go zestresowało, bo mu było brak. Mówił, że to silniejsze od niego. A ja? Budowałam nowe życie, ale bywało mi ciężko. Budzik rano dzwonił i miała ochotę rzucić nim o ścianę. Ubierałam się patrząc w lustro i starałam się być dumna. Z tego co osiągnęłam, z tego jaki robię postęp. Wszystkie myśli, które przychodziły mi do głowy, negatywne myśli, odganiałam. Kiedy jakaś wyjątkowo wredna mrówka przedostawała się jakimś kanalikiem w głąb mnie, wgłąb mojego serca, miałam chwile zwątpienia. I one były najgorsze. Wątpiłam, czy aby na pewno dam radę? Czy to na pewno nie jest bajka? Czy ja zasłużyłam na szansę, którą dała mi Szafrańska? Może jednak nie jestem dość dobra... 

Zawsze w takich momentach starałam się być dla siebie dobra. Zamiast się krytykować, akceptowałam swoje uczucia. I starałam się skupiać myśli na czymś pozytywnym. A wszystkich tych cudownych momentów było sporo. Miałam za co być wdzięczna. Nawet wcześniej, jeszcze przed stażem w Saffron Consulting, miałam zdrowe ciało, dwójkę kochających rodziców, dach nad głową i jedzenie na stole. Ale ja byłam ślepa. Nie widziałam tego, że mieszkam w stolicy, mam ogrom możliwości, jestem młoda i milion innych ludzi chętnie by się ze mną zamieniło miejscami. Byłam ślepa. Ale to się zmieniło. Potrafiłam cieszyć się dziś wszystkim. Wschodem słońca, śpiewem ptaków. Uśmiechem mamy czy ojcem, który robił jajecznicę śpiewając pod nosem. Nie pamiętałam go takiego. Od tak dawna pracował w fabryce, że zazwyczaj był zmęczony, znużony, przygnębiony swoim życiem. Ale to się zmieniało. Wszystko się zmieniało. Dzięki mnie. Zaczęłam wyrywać się z obłędu błędnych i krzywdzących przekonań i zaczynałam żyć i chęcią życia zarażać innych. A do tego była jeszcze wisienka na torcie. Był Mateusz. 

W szkole było paru chłopaków, którzy mi się podobali. Jednego nawet poprosiłam do tańca na szkolnej dyskotece. Ale ten przejaw odwagi, i chwilowe szczęście, kiedy tańczyłam w jego ramionach, szybko zamieniło się w kolejny koszmar. Tyle razy patrzałam na szczęśliwe pary, na uśmiechniętych ludzi, na moich rodziców, którzy zawsze mieli siebie nawzajem i czułam się gorsza. Gorsza i tak cholernie samotna. Mateusza poznałam parę miesięcy temu. Był kurierem i przynosił, praktycznie codziennie, paczki do firmy. Na początku nie miałam odwagi nawet na niego dobrze spojrzeć. I wtedy, akurat kiedy Monika miała urlop, przyszedł z paroma przesyłkami, które musiałam pokwitować, za inne zapłacić. I spojrzałam mu w oczy. Był nieziemski. Miał lekko okrągłą buzie, dołeczki przy ustach, krótkie, lekko nastroszone ciemne włosy i bardzo ciemne oczy. Kiedy się do mnie uśmiechnął, wypuściłam z rąk kopertę, którą akurat trzymałam. Ręce mi się trzęsły, serce szybciej zabiło. 

Nic sobie z tego nie robiłam. Byłam na 200% pewna, że nie ma szans, bym wpadła mu w oko. Ale nie minęły trzy tygodnie, a on zapytał mnie czy pójdę z nim na kawę po pracy. Oczywiście skinęłam tylko głową, na znak że się zgadzam, bo nie byłam w stanie wydobyć z siebie choćby jednego dźwięku. Pół godziny patrzałam na swoje odbicie w lustrze, nim wyszłam z pracy na spotkanie z nim. Analizowałam co tam widzę. Co czuje patrząc na siebie? Czasem wydaje mi się, że widzę rowki na policzkach wyżłobione przez spływając łzy. Zawsze widziałam nalaną, brzydką buzię, z za szerokimi ustami i za długim nosem. Ale dziś próbowałam dojrzeć tę prawdziwa mnie. Przecież była świetną dziewczyną. Może niedoskonałą, może z defektami. Ale świetną dziewczyną, która po prostu musiała się jeszcze sporo nauczyć. Pierwsze spotkanie było niezręczne. Nie wiedzieliśmy o czym rozmawiać. Zerkaliśmy na siebie nieśmiało, mówiliśmy o pogodzie, o pracy. Ale na drugim spotkaniu, na spacerze w parku, zaczęliśmy mówić o filmach, które nas zachwyciły i o ulubionych miejscach Warszawy. 

Z dnia na dzień, Mateusz stał się kimś bliskim, kogo chciałabym oglądać codziennie. Był pasjonatem żużla, zbierał pocztówki z całego świata i marzył o podróżach. W rzeczywistości nie był nigdzie poza Warszawą. Wychowywał się z dziadkami gdyż stracił rodziców bardzo wcześnie. Nie przelewało się im, ale wyrósł na przyzwoitego chłopaka, w którym ja powili się zakochiwałam. Wtedy Szafrańska nagle zniknęła. 

Po jakimś czasie okazało się, że zmarł ktoś jej bardzo bliski, mężczyzna ze zdjęcia na ścianie. I w pracy zaczęło się tornado. Na początku było cicho, spokojnie. Przeżywaliśmy razem z Szafrańską. Wiedzieliśmy, że to musiał być ktoś naprawdę ważny, skoro zostawiła nas bez słowa. Po dwóch tygodniach przyszły dwa długie maile, z prośbą o wyrozumiałość i przejęcie sterów. A potem cisza. Dokładnie po 6 tygodniach, Kiedy burza w firmie szalała już na dobre, odwiedziła nas Hania, córka szefowej. Niezwykle śliczna dziewczyna o orzechowych oczach. Poprosiła nas o wsparcie. Mówiła, że mama się załamała, ale że to chwilowe. Że potrzebuje czasu, by się pozbierać. Kiedy wyszła, popatrzeliśmy po sobie i zaczęliśmy od przeprosin. Ostatnie parę tygodni nie byliśmy dla siebie dobrzy. Krytykowaliśmy się nawzajem. Obciążaliśmy się różnymi zadaniami na zmianę z wyrywaniem sobie zleceń. Ale tego dnia wiedzieliśmy, że nie tego uczyła nas Szafrańska. Mieliśmy działać razem, wspierać się, być jak jeden organizm. Po za tym, każdemu z pracowników jakoś pomogła. Nikt nie był jej obojętny. Musieliśmy stanąć na wysokości zadania. Ułożyliśmy plan działania, i daliśmy z siebie wszystko. Spędzaliśmy w pracy parę godzin nadprogramowo każdego dnia, jeszcze bardziej doceniając naszą szefową. To ona była płucami i sercem tej firmy, sprawiała, że wszystko działało tak jak trzeba. A kiedy nam zabrakło oddechu, na chwilę się poddaliśmy, zamiast zaadoptować się do zmian. A przecież o tym mówiła na każdym spotkaniu. Nie przyzwyczajajcie się do rutyny, przyzwyczajcie się do zmian, do tego że nic nie jest pewne. To nie komfort, ale właśnie dyskomfort sprawia, że działamy efektywnie. Więc przeszliśmy na ty z dyskofortem i robiliśmy swoje. 

Nie miałam wiele czasu wolnego, zwłaszcza, że chodziłam na stołówkę dla bezdomnych by pomagać w wydawaniu obiadów. Szafrańska tego chwilowo nie robiła, więc postanowiłam się przydać, dać trochę tego dobra, którego ja zaznałam innym. Więc Mateusz zszedł na drugi plan. Ale były SMS-y, wiadomości i telefony do późna w nocy. Kiedy pierwszy raz zbliżył się do mnie, by mnie pocałować, nogi miałam jak z galarety i trzęsłam się cała. To było nieziemskie doświadczenie. Prawie tak dobre, jak moment kiedy dostałam swój własny projekt, i sama mogłam go poprowadzić. Wiedziałam co i jak. Zaczynałam od podstaw. Wiedziałam czym się kierować. Moja kobieca intuicja była coraz bardziej świadoma, żywa wręcz i pomagała mi każdego dnia. Po prostu uwierzyłam, że dam radę. I dałam. Bo widziałam swój cel, jasno i wyraźnie przed oczami. Gdybym z góry założyła, że to niewykonalne, albo powyżej moich możliwości, poległabym na całej linii. Ale ja uwierzyłam. 

Parę miesięcy później, leżałam w objęciach Mateusza w jego kawalerce. Naga, szczęśliwa i spełniona. Gdyby ktoś mi powiedział dwa lata temu, że tak będzie wyglądało moje życie, powiedziałabym mu, że źle się czuje, że to nie możliwe, fikcja literacka. Ba. Fantazy wręcz. Jak elfy i krasnoludki. A jednak. Dostałam awans na samodzielnego, młodszego specjalistę do spraw marketingu i doradztwa i straciłam dziewictwo z najcudowniejszym chłopakiem pod słońcem. Wątpię, czy moja ekstaza byłaby możliwa jeszcze dwa lata temu. Najpierw musiałam pokochać siebie zanim dałam się kochać drugiej osobie. Mateusz widział moje defekty, ja też je widziałam, ale one po prostu przestały się liczyć. To nie miało już znaczenia. Najważniejsze było to, jak ja sama czuje się w swoim ciele. A zaczęłam się w nim dobrze czuć nie wtedy kiedy schudłam do perfekcyjnych rozmiarów, bo nadal moja waga wskazywała dużo więcej niż powinna według mojego BMI, ale kiedy zaczęłam o siebie dbać. A dbałam na 100%. O to co jem, jak jem i kiedy jem. Dbałam o swoje ciało. Zaczynałam dzień od rozciągania, od prostych ćwiczeń z jogi. Dużo spacerowałam, a trzy razy w tygodniu szłam pobiegać. Okazałam sobie szacunek, taki należyty, na który zasługiwałam. Dbałam też o to, co w mojej głowie. Praca z lustrem, prowadzenie mojego dziennika, i te zwykłe, proste zdania, które stały się moją mantrą i które odmieniły moje myśli, pozwoliły mi urodzić się na nowo. Wiedziałam, że to nie koniec wyzwań, nie koniec płaczu czy trudności. Ale miałam nadzieję, że to był koniec użalania się nad sobą, wytykania innym sukcesu i tego, że im jest łatwiej. 

Szafrańska opuściła firmę. Na dwa lata. Miała swoje powody, ale wierzyła w nas i w to że sobie poradzimy. Kamil, chłopak z sierocińca, który jeszcze parę lat temu nie miał nic, stał się działającym jako prezes wielkiej firmy doradczej. Ja dostałam awans, jak i wiele innych osób. Czuliśmy się jak dzieci, pogłaskane przez rodziców, w zupełnie nowej, wypasionej piaskownicy. Brakowało mi Szafrańskiej i naszych rozmów. Trochę się obawiałam tego, że jak wrócą wątpliwości, jak wróci brak wiary w siebie i swoje możliwości, to nie będę miała swojej kotwicy, swojego wsparcia, którym była dla mnie przez ostatnie dwa lata. Ale zawsze miałam przyjaciół, zawsze miałam Mateusza, przed którym otworzyłam się bardziej niż przed kimkolwiek wcześniej i czułam, że dzięki naszym rozmowom, mojej pracy nad sobą i dziesiątkom przeczytanych książek, zaczynam leczyć rany. 
Te z dzieciństwa, ze szkoły. Te, które sama sobie zadałam, kiedy uwierzyłam że jestem zerem. Rany się goiły, blizny stawały się mniej widoczne. I to nie czas je leczył, a ja sama, ucząc się, będąc, doceniając każdą chwilę i kochając siebie. Siebie niedoskonałą. Siebie taką jaka byłam. Największym testem było rozebranie się przy Mateuszu. 
Nie mieliśmy dla siebie dużo czasu, nie planowaliśmy tego. I akurat tak wyszło, że kiedy zbliżyliśmy się do siebie słońce świeciło jasno. Miał mnie jak na obrazku, wszystkie moje niedoskonałości na talerzu, prawie że pod mikroskopem. Patrzałam mu prosto w oczy rozpinając bluzkę, potem stanik i ściągając spódniczkę. Patrzałam na niego kiedy położył mi dłoń w pasie i kciukiem pogłaskał mój brzuch. Pierwszym odruchem było zakrycie się, odepchnięcie go. Ale ja dalej patrzałam w jego oczy i nie widziałam w jego oczach wstrętu, nie widziałam zawodu. Widziałam miłość. Kochał mnie. Tam i wtedy, kochał taką jaka byłam. 

Czy pokochał by zakompleksioną marudę z przed dwóch lat? Na pewno nie. Ale to nie było ważne, bo ona sama nie dałaby się mu pokochać. Dziś było inaczej. Nie chciałam już wracać i rozpamiętywać. Pozostało mi tylko jedno do zrobienia. 

Dzień po tym jak Szafrańska się z nami pożegnała, dostałam od niej mail. Płakałam czytając go. I płaczę na myśl o nim. I w tamtej chwili wiedziałam, że nic już nie będzie takie jakie było. I choć to nie bajka, i nie będzie długo i szczęśliwie, to dalej może być świetnie. Oto ten mail: 

Letycjo! Moja mała Mistrzyni! Jesteś inną kobietą niż ta, która weszła do mojego biura prawie dwa lata temu. Jakbyś ściągnęła z siebie tysiące warstw i rozkwitła, jak motyl wyszła ze swojego kokonu. Jestem z ciebie dumna! Z całego serca dumna. Bo odwaliłaś kawał dobrej roboty. I teraz sama zarażasz tym ciepłem i energią, które wiedziałam, że w tobie drzemią. Każdy musi szukać. Szukać sensu dla siebie. Ty siebie dopiero odkrywasz, i wiem, że jeszcze wiele przed tobą. Ale pamiętaj, czas zacząć myśleć o tym, by ruszyć za własną legendą. Ja mam 45 lat i dopiero teraz to robię, nie idź więc w moje ślady. Zaryzykuj, zastawów się czego chcesz od życia i sięgnij po to. Z całego serca życzę ci najlepszego. Pamiętaj, że dobrem, które cię spotyka musisz się dzielić, i doceniaj wszystkich i wszystko na swojej drodze, bo życie jest za krótkie by tego nie robić. Mam nadzieje, że do zobaczenia, Kocham Cię mała Wojowniczko Ps. Zadanie ... będzie brzmieć głupio. Ale nie ważne, zrób to po prostu. Znajdź miejsce, gdzie staniesz i będziesz górować nad resztą. Na wzniesieniu, górze, kamieniu, czymkolwiek. Bądź przy tym bezpieczna, proszę cię. Rozłóż ręce jakbyś chciała wziąć niebo w objęcia, unieś głowę w górę i krzyknij! Na całe gardło krzyknij trzy razy : Jestem Mistrzynią Własnego Życia! A potem bądź nią. I nigdy nie przestawaj. Twoja Małgosia 

POPRZEDNIE ODCINKI ZNAJDZIESZ TU!

Komentarze

Prześlij komentarz