218 Jutro


Mam 33 lata a do pracy jeżdżę hulajnogą. Nie elektryczną. O nie. Zwykłą, odpychaną hulajnogą. I choć czuje na sobie wzrok kierowców, to jadę przed siebie z uśmiechem na twarzy. Wiele ról i aktów odgrywam, ale w tym wszystkim staram się być przede wszystkim sobą. Niedoskonałą, ale jednak sobą. Bo wierzcie mi, ja na hulajnodze to raczej osobliwy widok. Nie mam długich, zgrabnych nóg, na które nakładam krótkie dżinsowe spodenki. Tak generalnie to lubię ładnie wygadać, ale moje wyczucie gustu nie istnieje. Moje ciemne, źle przycięte, długie włosy latają w rozgardiaszu lub wypadają z niedokładnego koka. Jestem niedoskonała. Ale dobrze mi z tym, a jak komuś to nie pasuje, jego problem.

Ale wracając do tematu. Jadę codziennie do pracy pośród pól pszenicy, śpiewu ptaków i pięknego horyzontu, który wypełnia zarys mojego ukochanego miasta. Kiedyś, parę ładnych lat temu, jechałam w stresie, bo spóźniona, na rowerze ciężko się jechało pod wiatr. Zawsze ze słuchawkami na uszach, jakby ktoś zadzwonił. W głowie tysiące myśli. O kasie, o rodzinie, odbytych kłótniach i problemach w pracy. Kiedy docierałam na miejsce, bywało, że byłam już zmęczona. Choć wieczorem odhaczałam większość zadań z listy do wykonania, byłam nieszczęśliwa a życie mijało bezlitośnie.

Nie wiem jak ty, ale często sobie wtedy myślałam - Byle do jutra, albo - Niech ten dzień się już skończy. Tysiące razy patrzałam na zegar i liczyłam czas. Czas, którego nie chciałam. Czas, który oddawałam za nic, za darmo, bo mnie męczył. Tak wiele razy znajdowałam coś, co było obietnicą czegoś lepszego w jutrze. Notorycznie skupiałam myśli na tym, co będzie, że zapominałam o tym, co jest.

Niejednokrotnie odkładałam wszelakie zadania na później. Jutro tam zadzwonię - myślałam. Jutro się z nim spotkam! Jutro to załatwię! 
Byłam mistrzynią odkładania też przeprosin na jutro, bo lubiłam się boczyć, obrażać i użalać się nad swoim losem. Lubiłam topić się we własnym smutku, a wręcz podkręcać go.

Zawsze zakładałam, że jutro to lepszy czas niż dziś. I dlatego nieustannie czekałam na coś, co nigdy nie przychodziło. Czekałam na jutro. Czekałam wiecznie. Miałam przecież czas. Czas miałam zawsze. Nigdzie mi się nie spieszyło. To, że mam czas, było dla mnie jasne jak słońce.

Czas był moim pewniakiem.

Z głową pełną planów, założeń i obietnic kładłam się spać zmęczona, wykończona wręcz teraźniejszością. Bo przecież życie jest trudne. Przytłaczające. Niejedna z nas liczy na to, że jak za sprawą magicznej różdżki, jutro będzie inne. Coś się zmieni. Jutro będzie łatwiej.

Samo słowo jutro ma w sobie wielką moc. Jest niewiadome, pełne magii. Przecież wszystko może się zdarzyć. Jutro wszystko może się zdarzyć.

Jednak to słowo jest też swoistym przekleństwem, i nie raz nakłada nam na oczy klapki, gdyż myśląc o jutrze, zapominamy o dziś. 
Jedni z nas żyją przeszłością. Inni, żyją obietnicą jutra, stawiając coraz więcej warunków swemu szczęściu. A kto żyje tu i teraz? Szaleńcy?

A co jeśli jutra nie ma?

Dziś jadąc do pracy, widzę wszystko. Kolor nieba, roślin wokół, smutne miny ludzi dookoła. Czuję zapach zboża, dziś świeżo skoszonego, które przypina mi samoistnie szeroki uśmiech na twarzy, przypominając o beztroskich latach wczesnego dzieciństwa. I widzę ptaki. Jak lecą przede mną, wskazując mi najlepszą drogę. Widzę ich taniec, doceniam ich kolorystykę, i wcale nie są wszystkie szare jak mi się wydawało. Ich tęcza barw zdaję się być zarezerwowana tylko dla tych uważnych, gdyż kogo nie zapytam, to tego nie widzi. I jestem szczęśliwa, pełna energii, niezależnie od wszystkiego. Nie martwię się, choć problemy nie zniknęły. Nie zadręczam, nie liczę w kółko wydatków, co miałam zwyczaj robić notorycznie. Co to zmienia? I choć niewiele w moim życiu się zmieniło w ostatnich latach, to ja zmieniłam całkowicie moje podejście, nastawienie i tok myślenia. Mam te samą pracę, te samą rodzinę i tych samych ludzi wokół. Te same obowiązki, te same zobowiązania i pasje. Ale dziś kocham wszystko bardziej, doceniam z całego serca. 
Nie zapominam już o tym, że tylko dziś jest pewne. Tylko dziś jest gwarantowane.

Miliony z nas o tym zapominają. Ja też taka byłam.
A potem gorzko tego żałują. Jak ja wielu lat nieuważności, brania wielu rzeczy za pewniak.

Kiedy miałam dwadzieścia parę lat, żyłam przekonaniem, że dziś muszę jeszcze wytrzymać. Jeszcze trochę, jeszcze parę lat. Skończę szkołę, zarobię trochę grosza, uwolnię się od życia, którego nienawidzę i zacznę żyć tak jak chce, tak jak pragnę. 
Będę podróżować, będę doświadczać tysiąca rzeczy na raz. Ale póki co muszę patrzeć jak inni się bawią, zaciskać zęby i robić swoje. 
I robiłam, ale ciężko mi to czasami przychodziło. Trochę użalałam się nad sobą, trochę zazdrościłam innym wokół. Że mają łatwiej, że lepiej, że szczęśliwiej. A mi jest ciężko. Tak ciężko.

Czas mijał, a ja dalej żyłam w przekonaniu, że mam czas. Że zawsze będę go miała. Czas na wszystko. Na to by poprawić relacje z bliskimi, by robić to co kocham, by żyć wolniej, by doceniać to co wokół. A wtedy moja mama na moich oczach padła na ziemię. W jednej chwili stała i się uśmiechała, a w drugiej już leżała na podłodze, a dywan pod jej głową robił się czerwony.

Ona jak się okazało nie miała czasu. My już go nie miałyśmy dla siebie. 

A ja? Ile mi czasu zostało?
Jeszcze parę lat zajęło mi zrozumienie tego, że jedyne co mamy to dziś.

"Kiedy zdasz sobie sprawę z tego, że chwila obecna jest jedyną jaką tak naprawdę masz, zaczniesz na niej głównie się skupiać i ją docenisz, " pisał Eckhart Tolle w swojej książce "Potęga teraźniejszości."

Wiele lat uczyłam się tej uważności. I ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, stwierdziłam, że byłam totalnie ślepa. Ja, jak i większość z nas, żyjemy w pędzie, który odbiera nam radość z teraźniejszości. Bo przecież w życiu piękne są tylko chwile jak śpiewa Rydel. Co? Od dziecka nam się wmawia takie banały. I idziemy przez życie ślepi, nieszczęśliwi i zgorzkniali. Nie widzimy nic co się wokół nas dzieje. Zamiast tego widzimy to, czego nie mamy, zazdrościmy potajemnie tym "szczęściarzom", którym się powiodło i marzymy, że kiedyś, może kiedyś... bo przecież mamy czas.

Trzymamy się kurczowo swoich przekonań, swojej perspektywy i niestety najczęściej tylko jakaś tragedia wyrywa nas z objęć tego szaleństwa.

A naprawdę mamy tylko dziś. Tylko ten dzień. Tylko on jest pewny. Dziesiątki ludzi jutro się nie obudzi. Nie ma znaczenie ile masz lat, możesz żyć jeszcze długo a może to być twój ostatni dzień.

Wielu moich mentorów powtarza, że lepiej ponieść porażkę, niż żałować, że się czegoś nie zrobiło. Lepiej zdobyć się na odwagę niż patrzeć jak życie przelewa ci się przez palce.

Musisz tylko pamiętać, że ty to ty. Ty musisz mieć swoje cele, swoje góry, swoje porażki.  Nieważne czego w życiu tak naprawdę pragniesz, chciej tego szczerze, nie wstydź się. Nie ma znaczenia czy chcesz być najlepszą mamą, która zajmuje się domem, przedszkolanką, bankierem, czy pisarką. Nie ma znaczenia jaką rolę chcesz odgrywać. Nie myśl, że jest gorsza od innych, czy lepsza, bo coś tam. Chciej być tym kim chcesz być. Bo każda z ról jakie możesz wybrać jest ważna i istotna. Każda. Tylko chciej być sobą, pełną gębą sobą. 
I ciesz się każdym dniem bycia właśnie sobą. Każdym. Każdą chwilą. Nawet tą, która boli, nawet tą trudną, która sprawia, że masz ochotę usiąść i ryczeć. Doceń i tę, bo te chwilę cię uczą, rozwijają, dają nową perspektywę, sprawiają, że jesteś silniejsza. Te chwilę sprawiają, że doceniasz te dobre, te błogie, te radosne.

Jan Twardowski pisał, żebyśmy się śpieszyli kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą. Ja bym dodała jeszcze śpieszmy się kochać siebie, kochać życie i każdy dany nam dzień.

A kiedy żyjesz, kiedy uczysz się i rozwijasz, ciesz się procesem a nie czekaj tylko na rezultat. 
Swój szczyt musisz widzieć, widzieć go wyraźnie, ale nie zapominaj rozglądnąć się dookoła. Bo ta droga zajmie ci kupę czasu, więc doceń ją. Doceń każdy moment, każdą potyczkę, każdy problem. 

Kiedy zabierasz się za coś i wyobrażasz sobie efekt, rezultat, zapominasz by cieszyć się procesem, który umożliwi ci osiągnięcie go. Nie rób tego. Nigdy nie zapominaj o drodze, którą musisz pokonać. Nie ważne czy twoim celem jest zrzucić parę kilo, zdać FCE, napisać książkę, zacząć prowadzić bloga czy nauczyć się tańczyć.  

Miałaś tak kiedyś, że osiągnięty cel wcale nie cieszył tak jak myślałaś? 
Bo tak to jest, stawiasz sobie cele, każdego dnia robisz mały krok w ich kierunku i starasz się być świadoma. A cel to tylko punkt na drodze. A droga wiedzie dalej, za horyzont. Gdy wejdziesz na jedną górę, widzisz, że droga idzie dalej.

Świadomość, uważność i wdzięczność.
To trzy elementy, które wprowadzając do swojego życia, całkowicie zmieniasz jego smak, jego jakość, jego wartość. I przestaniesz żyć jutrem, które nigdy nie nadejdzie.

Czym są te trzy elementy i jak je wprowadzić do swojego życia?

Uważność to podstawowa ludzka umiejętność bycia w pełni obecnym, świadom tego kim jesteśmy, co robimy, nie będąc jednocześnie zbyt przeciążonym tym co dzieje się wokół nas, z jednoczesnym nienadmiernym reagowaniem na bodźce.

Czyli ujmując to w prostych słowach, bycie uważnym, to bycie obecnym, to ograniczenie bodźców, jakie dopuszczasz do siebie w danej chwili, to bycie świadom swoich emocji, tego co i kto cię otacza.
Uważność to smakowanie każdej chwili, nie czekanie aż minie. To bycie człowiekiem i odczuwanie, tego co dzieje się wokół ciebie. To nieodłączanie się od tego co jest, nie uciekanie w media społecznościowe, w telewizje, używki. To nie zalewanie się myślami, zwłaszcza negatywnymi.
Kiedy ostatnio usiadałaś, tak zwyczajnie, bez telefonu pod ręką, bez włączonego telewizora, gazety czy innych bodźców? Kiedy ostatnio zamknęłaś oczy i wsłuchałaś się w jakieś dźwięki wokół ciebie jak muzyka, śpiew ptaków, odgłos deszczu czy świerszczy wieczorową porą? Powiesz nie masz czasu? Guzik prawda. Każdy z nas ma czas na takie momenty, ale często uciekamy od nich, bo boimy się być sami z własnymi myślami, z samymi sobą. Dlatego otaczamy się tysiącami innych rzeczy, tysiącami bodźców, impulsów, by nie dać sobie okazji by być tylko ze sobą. A tak naprawdę to pierwszy krok, który powinnaś uczynić. Pokochać te chwilę, kiedy jesteś tylko ty.

Wdzięczność. Wdzięczność zazwyczaj kojarzyła mi się tylko z uczuciem, które powinno się odczuwać, kiedy ktoś nam coś podaruje, czy w czymś pomoże. Nie docinałam mocy wdzięczności, nie doceniałam ile ona wniesie w moje życie. Tak naprawdę wcale nie czułam, że mi jej brakuje. Wiedziałam tylko, że jest mi źle i tonęłam w tym uczuciu. Aż pewnego dnia zaczęłam czytać o prawie przyciągania ( mój kolejny post będzie o nim ) i usłyszałam jednego z moich ulubionych aktorów, Denzela Washingtona, dającego wykład na uroczystości wręczenia dyplomów. Siła, determinacja i wiara z jaką mówił, poraziła mnie. Od tamtego czasu przeczytałam wiele o wdzięczności, wysłuchałam wiele wykładów i podcastów i już wiem, że wdzięczność była tym, czego brakowało w moim życiu.

Pamietam, jak obwiniałam rodziców za wszystko to, co ze mną nie tak. A nigdy nie podziękowałam im, choć w sercu, za wszystko to co dla mnie zrobili. Karmili mnie, troszczyli się o mnie, dali mi wykształcenie, dom, i tysiące innych rzeczy. Nie ważne czego mi nie dali, ważne są te wszystkie rzeczy, którymi mnie obdarzyli.

Moje relacje z innymi ludźmi też pełne były wyrzutów, pełne zgrzytów i luk, które wystarczyło wypełnić wdzięcznością. Dziś widzę jak wiele cudownych osób mam w swoim życiu. Niedoskonałych, czasami irytujących, owszem, ale cudownych, którzy kochają mnie i troszczą się o mnie jak potrafią.

Nawet w chwilach, kiedy jesteśmy sami, kiedy czujemy się samotni, powinniśmy być wdzięczni. Za życie, za nasze ciało, nawet jeśli niedoskonałe, bolesne, to jednak niesamowite. Potrafimy chodzić, patrzeć, słyszeć, smakować i dotykać. Nie doceniamy własnych zmysłów. Nie dziękujemy za nie każdego dnia, bierzemy za pewniak. Doceniamy dopiero wtedy, kiedy je stracimy, jak zdrowie. Kiedy przechodzi ci straszna grupa, zatkany nos czy kaszel, tylko chwilę doceniasz ten stan, chwilę cieszysz się tą ulgą, i dalej narzekasz.

Wdzięczność to codzienna praktyka dziękowania za to co jest. W myślach, kiedy jesz, kiedy ktoś cię przytula, kiedy widzisz coś pięknego, kiedy czujesz słońce na policzku lub smakujesz porannej kawy.
Wdzięczność to przestawienia myślenia z  -O nie, znów muszę iść do pracy, na myślenie - Dziękuje za to, że mam pracę, mam za co kupić jedzenie i opłacić czynsz. Dziękuje za kolejny dzień.

Wdzięczność za to co jest, to cholernie, cholernie trudna praktyka. Jako ktoś, kto uwielbiał zanurzać się w otchłani pretensji do całego świata, wiem to doskonale. Wdzięczność jednak całkowicie zmieniła mnie i nadała mojemu życiu zupełnie inny, głębszy i cudowniejszy smak. Nagle, niespodziewanie, wiele luk zostało wypełnionych. I nawet kiedy pan z kosiarką zaczyna swoją pracę pod moim oknem o 6 rano w sobotę, uśmiecham się. Może i się nie wyśpię, może i bym jeszcze poleżała, ale za to mogę podziwiać zapach pranka, spokojnie, bez pospiechu wypić kawę i wcześniej zacząć wolny dzień.

Jutro będzie jutro. I musisz pamiętać, że budujesz je, doceniając dzień dzisiejszy i żyjąc pełną piersią dzisiaj, nie odkładając wszystkiego na jutro. Nie idź nigdy spać obrażona, z żalem, czy smutkiem. Powiedz lub napisz komu trzeba dziękuje, a może przepraszam. Zapisz co cię trapi w dzienniku, podziękuj za dzisiaj i idź spać z wdzięcznością w sercu. 
Tylko to jedno uczucie ma tak magiczną moc. Wierz mi, przetestowałam.

Codziennie praktykuje wdzięczność. Czasem piszę w dzienniku, czasem mówię do siebie,  czasem mówię to innym. Dziękuje, że jesteś. 

Nie dalej jak w sobotę, powiedziałam to córce, kiedy sprzątałyśmy razem jej pokój. Ja z mopem do okien, ona ściereczką do kurzu. Miałam łzy w tamtej chwili. Łzy szczęścia. Bo choć to była zwykła, codzienna chwila, doceniłam jej wartość. 

Medytacja i wdzięczność - o podstawach praktyki przeczytasz w moich wcześniejszych postach!

A ty?
Jak przeżyłaś dziś? Gdzie byłaś myślami? Byłaś wdzięczna?
Doceniłaś ten dzień, czy chciałaś by się szybko skończył...?


Komentarze

  1. Wiersz "Śpieszmy się" napisał ks. Jan Twardowski i poświęcił go pamięci Anny Kamieńskiej.
    Wisława Szymborska nie ma z nim nic wspólnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trafne spostrzeżenie! Faktycznie. Czemu napisałam Szymborska? Coś musiało chodzić mi po głowie! Dziękuje!

      Usuń

Prześlij komentarz