141 Ciało


"Czy ja jestem singielką czy ja jestem w związku, ja tak dobrze znam swoją wartość, że ja nie mam kompleksów. Ani wieku ani związanych z moją osobą czy z moją fizycznością..." mówi Joanna Przetakiewicz w wywiadzie dla Magazynu Gala przeprowadzonego przez Natalię Hołownię. I słuchając jej mam ochotę klaskać. Tak! Nareszcie. Mamy to. Era nowych kobiet. Nowy, lepszy świat! Ale wtedy wywiad się kończy, odkładam iPada na bok. I mam taką chwilową zwiechę. Ale czekaj, czekaj. Akurat siedzę w moim ukochanym fotelu, zaraz przy otwartym balkonie, bo gorąca ze mnie dziewczyna. Na sobie mam ukochaną bawełnianą piżamę, jest późny wieczór, a ja zamiast spać znów wpadam w wir. Kocham słuchać kobiet, ich historii, opisów codziennych zmagań i stoczonych walk. Ale czy nasz nowy, lepszy świat nie jest dalej satyrą? Utopią nie do zrealizowania. Jak u Huxleya. Kocham "Rok 1984", jednak książka Huxleya zawsze była mi bliższa. Poukładany świat, gdzie wszystko jest proste i przyjemne. Proste, przyjemne i płytkie. Gdzie liczą się bodźce, doznania i to, żeby było standardowo. Bez zbędnego myślenia. Bez dzikości. Bez rozterek. Zawsze marzyłam o tym nowym, lepszym świecie. Tym, który sama wymarzyłam. I siedząc tego wieczoru, jeszcze ze słuchawkami na uszach, zastanawiam się. Słowa Joanny Przetakiewicz jeszcze mam świeżo w sercu. Czy ja mogłabym powiedzieć to samo? Patrzę na siebie. Na swoje odbicie w telewizorze. Co ja tam tak naprawdę widzę? Dwoje oczu, włosy, policzka, dwie ręce, nogi. Wszystko mam na miejscu. Ale czy to jest moim wyznacznikiem piękna? A jeśli nie, to co jest? I dlaczego moje ciało, to jak wyglądam definiuje moje życie. Bo tak jest. Prawda? 

Meaghan Ramsey w swoim TedTalku o tym, dlaczego myślenie o sobie "jestem brzydka", jest tak szkodliwe, przypomniała mi te pierwsze lata mojego życia. Pamiętam siebie, i to jak czasami się czułam. Świat był mój. Wychowana na wsi, gdzie wszystkiego brakowało, ja czułam się najszczęśliwsza. Biegałam z chłopakami po okolicy, wspinałam się po drzewach i nie czułam się gorsza. Od nikogo. Dopiero później, kiedy zaczęłam dojrzewać, chodzić do szkoły, i przytrafiło mi się życie, wszystko się zmieniło. Do tego rozwód rodziców, zbyt wczesne dojrzewanie, przeprowadzka - jedna, potem kolejna, sprawiły, że całkowicie się zmieniłam. Rozpadłam się na kawałeczki. Ja i moje poczucie własnej wartości. Krzyczałam, płakałam, wyłam jak zranione zwierze, ale nikt nie słyszał. Poddałam się. Na wiele lat. Nienawidziłam siebie i swojego ciała. Nigdy nie byłam dość dobra. Jak tysiące, miliony innych dziewczyn i kobiet. Podjęłam przez to wiele złych decyzji, wiele niekorzystnych dla mnie i mojej przyszłości. Szukałam miłości, desperacko, tak jak opowiadała Pawlikowska "W Dżungli Podświadomości." 

Nigdy dość ładna. Nigdy dość szczupła. Nigdy wystarczająco zwinna i zgrabna. Nie dość ładnie ubrana, nie dość modnie. Zrezygnowałam z siebie i z życia, bo mój wygląd, w mojej własnej opinii, był opłakany. Każda próba walki ze sobą, z nieubłaganą podświadomością, kończyła się porażką. 

Dziś jest jeszcze trudniej. Już nie mi, ale innym kobietom. Jesteśmy wiecznie online. Ja nawet Internetu czy komórki nie miałam, póki nie skończyłam 18 lat. A teraz jesteśmy otoczone przez miliony zmodyfikowanych obrazów. Osaczają nas szczupłe, "piękne" i modne ciała i twarze. Na wyciągnięcie ręki mamy zupełnie inny świat. Świat, do którego wydaje się nam, nie mamy wstępu. Bo jesteśmy jakie jesteśmy. Mamy rozstępy, zmarszczki, nadmiar skóry, jesteśmy niesymetryczne. Coś tam mamy nie takie, coś innego jeszcze kompletnie nieudane. Nasze ciała rządzą naszym światem. To jak się w nich czujemy decyduje o tym, czy jesteśmy odważne, szczęśliwe, pewne siebie. To jest fakt. Niestety. Dla większości z nas. I wracając do mnie i tego jak ja się czułam po obejrzanym wywiadzie. Czy ja mam kompleksy? Nie wyglądam jak Joanna Przetakiewicz, nie mam figury Ewy Chodakowskiej, słodkiej buzi Ani Lewandowskiej ani nie ubieram się jak dziewczyny z wybiegu. Szczerze powiedziawszy nie specjalnie mam dryg do ubioru. Ale czy to znaczy, że jestem gorsza? Mniej wartościowa jako człowiek? Moim marzeniem zawsze było znaleźć równowagę. Nie chcę czuć się lepsza. Nie chcę nad nikim górować pod jakimkolwiek względem. Ale marzyłam by nie czuć się gorsza już nigdy więcej w swoim życiu. By być przykładem dla mojej córki, by nigdy nie musiała przejść przez piekło, które tak naprawdę sama sobie zgotowałam. Byłam słaba, zbyt leniwa i zbyt łatwo się poddawałam. Nie miałam nikogo kto by mi powiedział, że ok, możesz chwilę poleżeć jak ci źle, ale nie możesz tak leżeć cały czas. Nie możesz się poddawać! Tak! Właśnie tak! I dlatego jestem tu gdzie jestem, i dlatego krzyczę do was z każdego słowa! 

TWÓJ WYGLĄD NIE OKREŚLA TWOJEJ WARTOŚCI, BO TO TY SAMA JĄ OKREŚLASZ. 
TYM JAK ŻYJESZ... 
CO SOBĄ REPREZENTUJESZ... 
CO DAJESZ OD SIEBIE ŚWIATU... 

Ty sama siebie kreujesz. Ty sama jesteś Mistrzynią Własnego Życia. I nie ma najmniejszego znaczenia jak wyglądasz. 

Piękno, to kwestia względna. To co podoba się mi, może nie podobać się tobie. W każdym kraju przez wieki, zmieniał się wizerunek "bogini seksu". Spójrz na zdjęcia chociażby Sophie Loren z jej młodych lat. Znam kobiety, jak Amy Purdy, która pomimo tego, że nie ma dwóch nóg poniżej kolana, jest piękna, kobieca, i prowadzi takie życie o jakim marzyła, z cudownym mężczyznom u boku. Znam kobiety o różnej wadze, posturze, kolorze skóry, wielkości cycków czy obwodzie w tali, które są szczęśliwe, zakochane w życiu i potrafią uśmiechnąć się do swojego odbicia w lustrze. Które potrafi powiedzieć do swojego odbicia w lustrze "kocham cię"! Ale tych kobiet jest zdecydowanie mniej, niż tych które myślą dokładnie odwrotnie. 

Co najdziwniejsze, wśród nich jest najwięcej młodych, szczupłych i prześlicznych kobiet, które tak jak ja kiedyś, wmówiły sobie, że są brzydkie, i nie zasługują na nic dobrego w życiu. 

Co musi się stać, byśmy zrozumiały że nasze ciała są naszym instrumentem, a nie ornamentem, który ma ozdabiać świat. Są naszym narzędziem, dzięki któremu możemy poznawać i smakować życie. Co musi się stać?!! Co musi się stać, by ten prawdziwy nowy, lepszy świat stał się rzeczywistością a nie tylko mrzonką? Co musi się stać, byśmy wszystkie, za twórczynią La Mani, potworzyły, że znamy swoją wartość i nie mamy żadnych kompleksów? I zatrzymam cię, jeśli w tym momencie zaczynasz myśleć, że jej jest łatwiej. Bo ma kasę, świetne nogi, i wymarzoną pracę. Zatrzymam cię w tym momencie. Bo nikomu nie jest i nigdy nie było łatwiej. To tylko twoja podświadomość próbuje ci wmówić, cokolwiek, byś tylko została taka jaka jesteś. Bo nasza podświadomość zrobi wszystko, by pozostać w strefie komfortu, przy tym co znane. Bo tak naprawdę wszystko zaczyna się od tego, co sama myślisz o sobie i jak siebie traktujesz. 

Jeżeli akceptujesz siebie, swój wygląd, i jesteś dla siebie dobra, masz szanse na cudowne relacje z innymi ludźmi, masz szanse na życie z pasją, na życie pełne, takie na pełen etat, w którym to ty będziesz za sterem. Bo jak to jest, że niektórym "się udaje"? Co? Bo przecież wygląd to podstawa, co? 

Ewie Chodakowskiej "się udało" bo zrobiła sobie cycki i ma buzie jak koń. Lewandowskiej "się udało", bo ma sławnego męża, a każdej innej po drodze "się udało" albo przez łóżko, albo przez wygląd, albo kasę, albo wszystko naraz. Takie myślenie mnie przeraża. Że piętnujemy ludzi sukcesu, chcąc się chwile poczuć trochę lepiej. A taki kopniak w ich kierunku to dobra dawka dopaminy, jak działka amfy. Pomaga chwile nie czuć się jak nic. Ale jest nas siedem miliardów. Ja cię pierdzidelę. To ogrom ludzi. I jak to jest, że są ci, którym "się udało" i ci, którzy mają życiowego pecha? 

Czy to naprawdę jest tak, że ten wygląd otwiera drzwi, rozwiązuje problemy i wszystko ułatwia? To skąd te rzesze kobiet w depresji, które na co dzień widzisz na okładkach lub na ekranie? Skąd one? Demi Lovato, znana piosenkarka młodego pokolenia, jakiś czas temu znów próbowała odebrać sobie życie. Choć jest piękna, bynajmniej się taka nie czuje. Czuje się brzydka od środka. I stąd jej wszystkie problemy. Ja wierzę, że w życiu nic "się nie udaje". Wierzę w ciężką pracę, marzenia, i determinację. Wierzę w wytrwałość. I choć Miłosz Brzeziński na dobry tydzień odebrał mi spokojny sen książką "Wy wszyscy moi ja", w której mówi, że jednak nie wszyscy odnoszą sukces, nie wszyscy stają się kolejnymi Muskami czy Jobsami, pomimo ciężkiej pracy, determinacji, inteligencji i całej reszty, to ja jednak bardziej chwytam się jego innego stwierdzenia - "ćwicz bycie fajnym a będziesz fajny"... Więc to nam chyba zostało. Musimy ćwiczyć się. Musimy zacząć tę nową erę kobiet o której mówi Joanna Przetakiewicz a dokonamy tego tylko i wyłącznie ruszając tyłek z myślowej kanapy i zabierając się przede wszystkim, za to co w naszych głowach. Przeszłość jest po to, by się z niej uczyć a nie by w niej żyć, mówi dalej Brzeziński i ja uwielbiam te słowa. I uczę się. Z własnej ale i nie tylko. Uczę się z przeszłości swojej jak i setek innych kobiet, których historie poznałam, przeczytałam, czy usłyszałam. I ćwiczę każdego dnia. Bo miłość do siebie samej nie jest łatwa. Każdego dnia nawalam. Każdego dnia się potykam. Ale kiedy wieczorem robię rachunek sumienia, staram się być dla siebie łaskawa. Bo ja nie mam być doskonała. Ja nie mam być ideałem. Ale najlepszą sobą jaką potrafię. Albo i lepszą. I największą radość mam czerpać z samego procesu stawania się tą Mistrzynią, o której ciągle piszę. Bo jeśli postawie sobie warunek, że będę szczęśliwa jak... schudnę, zapuszczę włosy, będę bez marudzenia wstawać wczesnym rankiem, nawet w środku zimy, będę jeść tylko to co dobre, będę się uśmiechać do swojego odbicia w lustrze i kochać się bezwarunkowo każdego dnia, nie popełniając przy tym błędów - to szczęśliwa nigdy nie będę. 

Jeśli będziesz jak Plum w "Dietland", czekać z życiem aż osiągniesz wymarzony wygląd, to tak naprawdę nigdy nie będziesz w stanie cieszyć się nim i żyć jego pełnią. Bo szczęściu nie można stawiać warunków. Bo ono wtedy ma tendencje wypinać się tyłkiem w twoją stronę. Sztuka polega na tym, by cieszyć się tym co tu i teraz. By patrząc w lustro zobaczyć kobietę, którą naprawdę jesteś, a nie za jaką się masz, patrząc przez pryzmat wizerunku piękna i ideału kobiety. Twoje piękno sama kreujesz. Sama decydujesz, czy pokochasz siebie bezwarunkowo. A jeśli to zrobisz, otworzysz sobie drzwi do lepszego, odważniejszego świata kobiet nowej ery. A kobieta nowej ery zna swoją wartość. Więc zmierz ją raz jeszcze, i zastanów się dobrze, czy ty i twoje ciało to to samo? Czy Ty kończysz się na tym co widać, czy Ty jesteś gdzieś tam w środku, i by cię poznać, zobaczyć jaka jesteś, muszę zajrzeć głębiej? Czy dasz bliznom, rozstępom, zmarszczkom, pryszczom czy nadwadze, władze nad własnym szczęściem? Czy przyznasz mi racje i zaczniesz o siebie walczyć? To nie będzie łatwa walka. Bo walka z własną podświadomością może dać do wiwatu. Ale przecież się nie poddasz? Co? 

Nie lubię pustych słów. Więc zostawię dla ciebie parę wskazówek jak możesz zacząć drogę ku samoakceptacji. 

1. Afirmacje. Zajrzyj na mój Instagram. Znajdziesz ich tam całą masę.nie musisz mieć konta, by przeglądać. 
2. Ruch. Wiem, że nikt nie ma teraz czasu. Ale bezruch jest wrogiem. Nikt nie mówi, że masz godzinami pocić się na siłowni. Ale znajdź firmę ruchu, którą lubisz choć trochę i zacznij to robić choć przez 5 minut każdego dnia. Małe kroki mają znaczenie. 
3. Dieta. Wykreśl to słowo ze swojego języka. Jedzenie to nie dieta, to styl życia, to karmienie ciała i duszy. Przestać więc patrzeć na jedzenie jak na wroga. Przestań myśleć tylko o tym, co ci wolno a co nie wolno jeść. Jedź z rozsądkiem. Dużo warzyw i owoców. Regularnie. Jedź jak najmniej przetworzonego jedzenia, fast foodów i słodyczy. Ale nie patrz na nie z tęsknotą. To pierwszy krok w stronę porażki. Świadomość w jedzeniu ma ogromną moc. Jedź z pasją. Wolno, delektując się tym co jesz i wybierając jedzenie po którym się dobrze czujesz, a nie takie, które ci daje przyjemność tylko w trakcie jedzenia, natomiast potem masz emocjonalnego kaca. 
4. Czytaj! Książki to doświadczenia, punkty widzenia, łatwa wiedza na wyciągnięcie ręki. Mi książki uratowały życie. Tobie też mogą. Moje propozycje znajdziesz tu.
5. Słuchaj. Siebie i innych. Uważnie. Naucz się być cicho jak mówią inni. I bądź czasem cicho sama ze sobą, by usłyszeć siebie. Medytuj. To naprawdę pomaga. 
6. Zaprzyjaźnij się z lustrem. Patrzenie w nie przestanie być męką. Spróbuj spojrzeć na siebie i powiedzieć coś miłego. Spróbuj dać sobie buziaka w lustrze, jak dziecko które widzi się po raz pierwszy. Nie wszystko musi być ciągle śmiertelnie poważne. 
7. Baw się. Życie powinno dawać radość. Choć czasem. Znajdź codziennie coś, co sprawi, ze choć na chwilę się roześmiejesz.
i przygarnij ten cytat Brzezińskiego - "Jest taka nauka życiowa, którą bardzo biorę do siebie, a dotyczy cieszenia się z tego, jak jest cudownie. Nie, że zawsze jest cudownie, bo to zalatuje Polyanną, ale jak jest normalnie, to jest cudownie."
8. Zmierz swoją wartość. Pisałam już o tym, zachęcam do przeczytania tekstu Wartość kobiety. Bo twoja wartość to nie twój wygląd. 
9. Bądź uczennicą życia. Każdego dnia bądź otwarta na nowe doznania, nowe doświadczenia i wiedzę. Ucz się nowych rzeczy, ucz się od swoich dzieci, ludzi wokół. Rodziców. 
10. Nie żyj przeszłością. Życie jest po to, by żyć. Więc żyj tu i teraz. Praktyka wdzięczności pomaga utrzymać umysł w chwili obecnej, tak jak skupienie myśli na oddechu. Pamiętaj. Bądź dobra i wyrozumiała, przede wszystko dla siebie. Ale i dla innych. Bo dobrem trzeba się dzielić. A swoje ciało traktuj jak narzędzie, a nie ozdobę.


Komentarze