136 Alfabet kobiecości - Iga


Iga miała chyba z siedem lat, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że nikt jej nie rozumie.  Pamiętała to jak dziś, kiedy skulona leżała w objęciach swojego owczarka, płacząc, i szeptcząc mu do ucha, że jest jej jedynym przyjacielem.

Nikt kompletnie jej nie rozumiał. Ani jej rodzice, ani brat ani nawet koleżanki z podwórka. Iga nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, iż wszyscy wokół niej powtarzają to samo. 

Mama, która dbała o dom i gotowała im to co lubili. Jej przyjaciółki, której rodzice się rozwiedli, czy drugiej, której zbankrutowali. Iga nie wiedziała co to znaczy mieć dużo kasy, nie wiedziała więc, co to znaczy ją stracić. Jej brat czuł się niezrozumiany. Uwielbiał biologie i marzył o mikroskopie. Ale nikt nie miał na takie wybryki pieniędzy, ani nerwów żeby załatwić.

 Od tamtego dnia nabrała do rodziców dystansu. Nie wierzyła już w to, że są lekiem na całe zło świata. Nigdy nie była zbyt ekstrawertyczna. Nie lubiła mówić za dużo, ciężko jej było w nowych miejscach z nowymi ludźmi. W szkole była często zestresowana, bała się większości nauczycieli. Nauka była raczej jej słabą stroną, przynajmniej to słyszała wszędzie dookoła siebie. I choć bywały dni, że starała się z całych sił, nigdy nie udało jej się udowodnić im, że się mylą.

 Z roku na rok było coraz gorzej. Niby wiodła normalne, przeciętne życie, jednak nie potrafiła się cieszyć. W domu wszyscy chodzili ze skwaszonymi minami. Ojciec narzekał na pracę. Nie cierpiał jej. Każdego ranka przeklinał swojego szefa. Mama narzekała na pieniądze, że ma za mało na zakupy, że remont łazienki jest potrzebny albo nowe kurtki dla dzieciaków. Ciągle było coś. Brat też narzekał, na wszystko i wszystkich, więc zamykał się u siebie i znikał tam na całe dnie.

Iga czuła się bardzo samotna. Do czasu kiedy w szóstej klasie, w połowie roku szkolnego, zmienili im wychowawce i nauczyciela od wychowania fizycznego. Iga nigdy nie lubiła żadnego przedmiotu, ale ćwiczyć lubiła. Lubiła być w ruchu. Czuć jak działają jej mięśnie. Wychowawca szybko wyhaczył jej zapał i zaproponował miejsce w drużynie koszykarskiej. Zaczęła trenować. Naprawdę ciężko. Jej dni nagle stały się napięte jak struna od gitary.

Ciągle miała coś do zrobienia, ciągle coś wymagało jej uwagi. W pędzie, nie miała zbyt dużo czasu zastanawiać się i rozpaczać nad swoim losem. Nie myślała o tym, że ma kiepskie oceny. Że nie ma przyjaciół. W domu była tak zmęczona, że marudzenie mamy puszczała mimo uszu. Zasypiała momentalnie, i zaczynała nowy dzień. Na chwilę jakby było lepiej. Na chwilę...

Po trzech miesiącach trenowania, trener chciał wpuścić ją na boisko w sparingu z inną szkołą. Pełna nadziei, zaprosiła rodziców. Chciała im pokazać jak bardzo się stara, jak ciężko pracuje nad tym, by coś osiągnąć.

Przegrały. Nie była to jakaś sromotna porażka, ale Iga czuła, że to wszystko jej wina. Kiedy się przebrała, zeszła do czekających na nią rodziców. Tak bardzo chciała usłyszeć od nich parę słów otuchy. Tak bardzo chciała ich wsparcia. Nie dostała go. Nie tym razem. Ani żadnym następnym.
- Daj sobie spokój z tym koszem, to nie dla ciebie. Lepiej skup się na nauce. Jeszcze tego brakuje, żebyś rok powtarzała przez ten sport.
- Mamo, ale ja to lubię. I naprawdę się starałam. Po za tym, to tylko jeden mecz. Następnym razem będę lepsza.
- Kochanie, wiem że się starałaś. Ale ludzie nie zawsze mają to czego chcą i nie robią to, co lubią. Życie nie bajka. Pogódź się z tym.

Życie nie bajka. Tak często to słyszała. Pieniądze nie rosną na drzewach a świat jest niesprawiedliwy. Obudź się! - mówił jej ojciec. A ona tak pragnęła choć raz usłyszeć coś pokrzepiającego.

Ku jej zdziwieniu, trener nie miał im za złe przegranej. 

-Docieracie się, potrzebujemy czasu, żeby wszystko zgrać. Ale byłyście świetne. I dacie sobie radę. Musimy tylko więcej serca włożyć w treningi i następny mecz będzie nasz. Iga - zwrócił się do niej- to był świetny debiut. Wiem, że wolałabyś pierwszy mecz wygrać, ale sama gra się liczy, to jak się czułaś grając. Wynik jest zawsze jakby skutkiem ubocznym.
- Skutkiem ubocznym?
- Tak. Treningi. Morale zespołu. Indywidualne przygotowanie. I to co masz tu - pokazał na jej głowę. 
- Moja wiedza? To też się liczy? To czy jestem bystra czy nie? To chyba musi mnie Pan wymienić, bo ja za bystra nie jestem.
- Nie Iga. Liczy się to co masz w głowie. Czyli twoje przekonania, to w co wierzysz, co sobie
powtarzasz. Mentalność zwycięscy. Nie ma cudów na świecie. To ludzie poprzez wiarę w siebie, swoje możliwości i to, że dadzą radę, osiągają szczyty swoich możliwości. Poczekaj...

Poszedł na chwilę do swojego kantorka i wrócił z książką.

- Masz. Przeczytaj.
- Być jak superman? To chyba nie dla mnie?
-Bo? Bo co? Bo ktoś tak powiedział? Nikt nie zna twoich możliwości, nawet ty, póki nie zaczniesz ich testować. Wiem, że ludzie lubią dołować, ściągać do ziemi. Zwłaszcza takie młodziaki jak ty. Macie się uczyć, myśleć o tym, żeby znaleźć dobrą pracę i nie naharować się jak wasi rodzice jak będziecie starsi. Ale to nie musi być twój punkt widzenia. Nie byłabyś pierwsza, która udowodni całemu światu, że się myli. Słyszałaś o Jerzym Górskim?
- Nie.
- To usłysz. A teraz zmykaj mała. Do zobaczenia na treningu.
- Dziękuje trenerze. Do zobaczenia.

Czuła się dziwnie wracając do domu. Pierwszy raz w życiu ktoś do niej tak mówił. Pierwszy raz w życiu, ktoś dał jej choć iskierkę nadziei. A ona chwyciła ją z całej siły. I wzięła się do pracy. Czytała kiedy wszyscy już spali. Żeby nikt jej nie wyśmiał. Ona i superman?! To jakiś komiks czy coś? Żarty jakieś?
Czytała słabo. I rzadko. Mama nigdy jej nie czytała do snu. Może kiedy była mała, ale Iga tego nie pamiętała. Każda strona pochłaniała wieczność. Ale wracała każdej nocy i uważnie odczytywała wszystkie słowa. Z otwartą buzią nieraz i niedowierzaniem wpisywała nazwiska atletów w wyszukiwarkę i sprawdzała fakty. Wszystko się zgadzało. Danny Way, Shane McConkey i wielu, wielu innych. Była zadziwiono tym, jak wiele potrafi człowiek, jeśli tylko chce. Nie ona jedna nie miała wsparcia w rodzicach. Nie jej jednej było ciężko w szkole.  Ta jedna książka rozbudziła ją. Czytała ją w sumie dwa miesiące. Dzień w dzień. Aż zrozumiała. Musi nauczyć się słuchać siebie i swojej intuicji. Musi przestać się bać i zacząć traktować ryzyko jak wyzwanie, bo wtedy strach staje się twoim kompasem. Bała się. Cholernie się bała, że nie da rady. Ale przestała o tym myśleć. Przestała też czekać na wsparcie i poklask. To co robiła, robiła dla siebie, nie dla innych. Nie po to, by zadowolić rodziców, by im coś udowodnić. To, że oni mieli życie, którego nie lubili nie znaczyło, że ona musi je odziedziczyć i kultywować.

Zaczęła gimnazjum z planem. Pracowała nad nim całe wakacje. W domu dawała z siebie wszystko. Nie chciała żeby ktokolwiek miał jej coś do zarzucenia. Sprzątała swój pokój, wynosiła śmieci, zmywała po obiedzie. I nie czekała na pochwały. Trenowała od samego rana. Jeszcze przed szkołą biegała. Potem starała się skupić na nauce. Nie chciała być szóstkowym uczniem. Chciała wiedzieć podstawy i zdać do następnej klasy. Na przerwach czytała. Ale nie zawsze. Do jej szkoły trafiła dziewczyna z drużyny i bardzo się zaprzyjaźniły. Pierwszy raz w życiu miała koło siebie bratnią duszę. Paulina stała się więcej niż przyjaciółką. Więcej niż rodziną. Była jak jej siostra bliźniaczka. Po południu biegła na trening. Po drodze robiła gdzieś na kolanie lekcje. I tak leciał czas. 

Mijały lata, a ona zaczęła wygrywać. Nie z przypadku. Nie bez przyczyny. Chciała być lepsza niż wydawało jej się to możliwe. Chciała przesuwać granice swoich możliwości. Więc zawsze dawała z siebie wszystko i jeszcze trochę. Jeżeli miała przebiec 10 kilometrów, to biegła 11. Jeżeli miała wstać o 5 rano, to wstawała za piętnaście. Jeżeli obiecała sobie przeczytać 11 książek w ciągu roku, czytała 12. Zawsze choć kroczek więcej niż zakładała. Choć odrobinę więcej niż musiała.

Mając osiemnaście lat pakowała się na studia. Miała wyjechać z domu. Zamieszkać w akademiku i utrzymywać się z wszelakich stypendiów. Miała być zdana na siebie. Rozstanie nie było dramatyczne, ale widziała łzy w oczach matki. Nigdy nie były przyjaciółkami, ale była kochaną matką. Starała się jak potrafiła dać im dom, ciepłe jedzenie i opiekę. Dała jej wszystko co miała a może nawet trochę więcej. Nie doceniała tego przez wiele lat. Nie doceniała ojca, który każdego dnia idąc do pracy, której nienawidził myślał o niej i jej bracie, że chociaż robi to dla kogoś, kogo kochał. Nie był wylewny. Jego rodzice też tacy nie byli. Dał swoim dzieciom całego siebie. Tak jak potrafił. Bo przecież ludzie starają się jak potrafią, na miarę swoich możliwości.

W pociągu wyciągnęła książkę, którą dał jej trener tyle lat temu. I zaczęła znów czytać. Dziś już znała te historię, ale zobaczyła je ponownie. Tym razem nie skupiła się tylko na osiągnięciach. Zaczęła czytać między wierszami. Zaczęła czytać o przepływie. O całkowitym oddaniu się jakiejś czynności i efektom, jakie to daje. Chwyciła nowego smartphona w ręce, prezent pożegnalny od rodziców i zrobiła mały research. Wracając kupiła w Empiku książkę faceta o niemożliwym nazwisku. I zaczęła nowy etap swojego życia.

Słowa, stały się iskierką, dzięki której zapłonęła jak pochodnia. I nagle granice tego co potrafi, zaczęły się zacierać. Do kosza dorzuciła snowboard. Znalazła sponsora i zaczęła jeździć na pełen etat. Stojąc pierwszy raz na poważnym podium czuła dumę. I wdzięczność. Bo to nie był tylko jej sukces. Pomogło jej tak wielu. Wiedziała, że rodzie mieli rację. Powtarzali jej, że nie będzie lekko. Powtarzali jej, że nie będzie sprawiedliwie. Więc walczyła jeszcze bardziej. Jak lwica. By spełnić swoje marzenia. By poczuć przepływ i przesunąć kolejną granicę. Była też dumna z siebie. I pewna jednego. Nic i nikt nie był w stanie jej zatrzymać. Żadne słowa, żadna porażka. Jednego i drugiego miała już na koncie sporo, nawet bardzo sporo. Z każdego upadku wyciągnęła naukę i przekuła w coś pozytywnego. Dotarła na szczyt. Na razie niewysoki. Na razie nie za trudny. Ale maiła już w głowie wizję swojego Everestu. Potrzeba było jej tylko planu, jak na niego wejść.


Mistrzyni! Słyszałaś kiedyś, że nie dasz rady?!
Słyszałaś kiedyś, że to za trudne, za wysokie progi? A może to nie dla ciebie?
Z każdej strony otaczając nas ludzie, którzy nas ograniczają swoimi wierzeniami, poglądami, przekonaniami. Próbują nas zatrzymać na ziemi, koło siebie. Bo jak wzlecisz to upadniesz. A porażki bolą. Lepiej przecież zostać tam gdzie bezpiecznie. Lepiej zamknąć ryzyko w szafie i żyć sobie spokojnie. Prawda?

Nie wypada nam tak wiele. Tak wiele musimy i mamy narzuconych setki ograniczeń.

Kochać mamy męża, dzieci. Nie pracę, nie pasję. Nie życie. Ale czemu? Czemu słuchamy wszystkich dookoła? Czemu wierzymy, kiedy nam powtarzają, że nie dla psa kiełbasa. A może to właśnie ty przesuniesz następny horyzont, następną granicę własnych a może i ludzkich możliwości? Jeśli tylko wyciszysz tłum i pójdziesz do przodu, z przepływem. Robiąc to co kochasz, co daje ci siłę, co cię uskrzydla.
Pamiętaj, że nie każdy musi wspinać się na góry by dojść na własny Everest.
Tylko ty znasz granice swoich możliwości. Ale dopiero wtedy, kiedy będziecie je testować.
Ludzie gadają i będą gadać. Nie znaczy, że zawsze masz słuchać.

A rodzice. To długi temat. Ale bądź dla nich wyrozumiała. Nie oceniaj ich. Nie musisz ich rozumieć, ale spróbuj docenić. Może naprawdę dali ci wszystko co mieli. Pokazali wszystko co umieli. Może dali z siebie wszystko... a to dalej było niewiele...? Wdzięczność ma moc sprawczą. Nienawiść niszczy. Wszelkie żale, wyrzuty, pretensje -   nic ci nie dadzą. Nigdzie nie zaprowadzą. Niczego nie nauczą. 
A wdzięczność i wybaczenie, zrobi z ciebie Mistrzynie.

Więc z przepływem... do następnego. 

Książka o której mowa, to "Być jak Superman. Teoria i praktyka osiągania niemożliwego." Stevena Kotlera


Komentarze

  1. Witam. Wlasciwie nie mam nic do dodania, bo powtarzalabym tylko pani slowa. Mysle, ze glownie lek nas ogranicza a do tego cala reszta, o ktorej pani pisze. Waznym jest wsluchac sie w siebie, i wyjsc lekowi na przeciw. A potem tylko konsekwentnie dazyc do swoich celow. Pozdrawiam, Slawomira

    OdpowiedzUsuń
  2. Lęk nas ogranicza i zbyt często dajemy mu sobą kierować. A sztuką jest działać po mimo sztrachu! Pozdrawiam cię ciepło. Mów mi Gosia :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz