336 Opowiadania Mistrzyni: Renata

 


Wakacyjna miłość. Taka jak z bajki. Tak właśnie było między nią a Zbyszkiem. Oboje jeździli na wakacje na wieś, do dziadków. Co było robić w mieście skąpanym w upale, gdzie było coraz więcej betonu a coraz mniej drzew? Poznali się na wiejskiej potańcówce z okazji rozpoczęcia wakacji. Spojrzeli na siebie i hormony od razu zaczęły robić swoje. Byli dokładnie w swoim typie. Tańczyli, spoceni, uśmiechnięci i nic innego nie miało znaczenia. Żadne problemy. Żadne troski. 

Rok szkolny zawsze był zbyt długi a wakacje zbyt krótkie. On kochał robić jej zdjęcia swoim starym Nikonem a ona uwielbiała zaplatać warkocze na jego przydługich włosach. Nie mieli zbyt wiele prywatności, ale jak tylko mogli, znikali w przypałacowym ogrodzie, zatopieni gdzieś w sobie i wysokich krzewach, które skrywały ich wybuchy namiętności.

Pobrali się wbrew wszystkim i wszystkiemu. Renata chciała się wyrwać z domu, zacząć swoje życie, na własnych zasadach. Jej rodzice wszystko chcieli kontrolować. Jeśli robiła coś inaczej, niż oni by to widzieli, robili miny, komentowali i wyraźnie zaznaczali swoje niezadowolenie. Jak tylko potknęła się jej noga, zaraz wytykali jej błąd i umniejszali zasługi. Czuła się przytłoczona tą atmosferą i ich ciasnym myśleniem.

Marzenia marzeniami, a rzeczywistość swoją drogą. Wszystko musiało poczekać. Zbyszek jeszcze studiował. Renata została więc w domu. Musiała być cierpliwa. Marzyła o tym, by uczyć w szkole, by też studiować i iść swoją drogą. Nie było mowy! Zaściankowe poglądy rodziców ją w domu.

  • "Jesteś żoną! Musisz zostać matką, nie studentką!" - powtarzali.

No i została mamą. Zbierali na własne M3 i znosili trudy rozłąki najpierw w czasie studiów Zbyszka, potem w czasie służby wojskowej. Mieszkanie z jej rodzicami miało więcej minusów niż plusów, ale cóż było począć. Miłość pomogła im przetrwać wszystko. Renata była wręcz przekonana, że ich uczucie jest jedyne takie na całym świecie i nieważne co się stanie, jeśli tylko będą razem, przezwyciężą wszystko. Miła rodzinę, o której zawsze marzyła. Czegóż chcieć od życia więcej?!

Lata mijały. Cierpliwość się opłaciła. Wreszcie dorobili się własnego mieszkania. Wyprowadzili od rodziców i byli najszczęśliwsi. Urządzili się dokładnie tak, jak chcieli. Niedługo potem, pojawiło się drugie dziecko. Zbyszek piął się po szczeblach kariery. Mieli wszystko, o czym marzyli jako nastolatkowie. Własny kąt. Dzieci. Siebie.

Renata nie miała pojęcia kiedy zdała sobie sprawę z tego, że ich życie nie jest wcale idealne. Zbyszek pracował do późna, a ona zajmowała się ich domem. Sprzątała, gotowała, robiła zakupy i wychowywała ich dzieci. Gdy wracali ze szkoły, obiad czekał już na stole. 

Mieli piękne mieszkanie, o które dbała całym sercem. Szyła firanki, malowała ściany na pastelowe kolory, hodowała rośliny i sama tworzyła piękne ozdoby. Poświęciła się dzieciakom. Zwłaszcza synowi. Był cholernie bystry, dużo czytał. Ale przedmioty ścisłe były dla niego męką. Wspierała go więc, jak potrafiła. Tylko czasami było jej cieżko. Wydawało się, jakby ze wszystkim była sama. 

Z każdym kolejnym rokiem, wszystko się zmieniało. Bynajmniej nie na lepsze. Kiedyś byli partnerami i przyjaciółmi. Teraz Zbyszek był kimś, kto wracał do domu zmęczony i nie miał siły już na nic. Jeszcze parę lat temu, kochali się co drugi dzień, teraz ledwie raz w tygodniu. Nie było już w tym miłości. Nie było pożądania. Bardziej czuła, jakby wykonywała kolejny obowiązek aniżeli przeżywała moment emocjonalnego uniesienia. 

Nie miała wielu znajomych. Mieli wspólnych, głownie związanych z pracą Zbyszka. Czasem jeździli do rodziny. Dwa razy w roku na wakacje. Większość dni wypełniała coraz bardziej nużąca rutyna. Coraz częściej myślała o powrocie do pracy, żeby każdy dzień nie był taki sam. Żeby Zbyszek nie musiał tyle pracować. Żeby mogli cześciej spędzać ze sobą czas. 

Za długo zwlekała. Za późno się obudziła. Obu im stuknęła czterdziestka i Renata czuła jakby nie miała już na nic wpływu. Jakby nie miała nad niczym kontroli. Zbyszek podejmował wszystkie decyzje sam. Jedyny czas jaki spędzali razem to szybka kolacja, czasem jakiś film w telewizji. Dzieci po szkole jadły obiad i zamykały się w swoich pokojach albo wychodziły do znajomych. A ona całymi dniami była sama. 

Zaczęło się od drinka po obiedzie, potem doszedł jeden po kolacji. Po jakimś czasie drink do śniadania nie był już niczym niezwykłym. Straciła orientacje ile pije. W domu zawsze był alkohol. Whisky, wino, bimber. Jej najbardziej wchodziła czysta. Może dlatego, ze mogła udawać, że to tylko woda? Systematycznie uzupełniała zapasy, najlepiej najtańszej, białej wódki. Kiedy jej życie stało się tym czymś, czego nienawidziła z całego serca? Kiedy jej mąż stał się w domu gościem? Kiedy się tak zapuściła? 

Już od dawna zaczęła odmawiać wyjść do znajomych, bo nigdy nie miała tam o czym rozmawiać. Nie znała się na biznesie, nie lubiła plotkować a już tym bardziej żartować o seksie. U nich w domu to był temat tabu. Nie była pruderyjna ale jakoś rozmowy o wstydliwych rzeczach nie były czymś, co potrafiła. Ani z rodzicami, ani z mężem, ani z dziećmi. Gdy córka dostała pierwszą miesiączkę, była przerażona. Co ma jej powiedzieć? Była jeszcze dzieckiem! Nie miała pojęcia jak zacząć. I tak jak ze wszystkim, odkładała to tak długo, że jak wreszcie się w sobie zebrała, było już za późno.

Wszystko się sypało. Jej dom rozpadał się niczym ten zbudowany z kart. Jedna po drugiej spadały z hukiem na ziemie kolejne karo i kolejne piki. Czuła się jak w klatce, którą sama pomagała budować przez ostatnie lata. A teraz męczyła się w niej, nie mając dostępu do kluczy i przeżywając każdego dnia, ten sam, niekończący się koszmar na jawie. 

Kłótnie. O pieniądze przede wszystkim, bo wydawała zdecydowanie za dużo. Nie rozumiał, że wszystko było coraz droższe a dzieci coraz starsze. Starała się jak mogła, ale nie potrafiła się zamknąć w wyznaczonym przez męża budżecie. 

Jego braku czasu dla nich. Nic już razem praktycznie nie robili. Z dziećmi też spędzał coraz mniej czasu, prawie wcale można by powiedzieć. 

Wzajemne niezrozumienie doprowadzało ich do skrajnych emocji. Gdy próbowała rozmawiać, było jeszcze gorzej.

  • "Nigdy cię nie ma!"
  • "Ktoś musi na ten dom pracować. Ty nie zarabiasz."
  • " Zajmuje się wszystkim, tylko ty tego nie widzisz. Piorę, prasuje, sprzątam, gotuje. To niby nie praca?"
  • " Szkoda, że już się sobą nie zajmujesz. Daleko ci do kobiety, z którą się ożeniłem."
  • " Wierz mi, tobie też daleko do tego faceta, któremu powiedziałam TAK. Nie mam dla kogo się stroić czy malować, skoro ciebie i tak nigdy nie ma."
  • "Rozpuszczasz naszego syna."
  • "To poświęć mu trochę czasu i bądź ojcem, którego mu brakuje."

Te rozmowy się nie kończyły. Potem były już przepychanki, darcie się na siebie i rzucanie w siebie czym popadnie. Nigdy nie przyszło jej do głowy z kimś otwarcie porozmawiać czy poprosić o pomoc. Tak było u nich w domu. Masz problem? Zepnij tyłek i udawaj, że nie istnieje.

Zbyszek kończył 43 lata. Upiekła specjalnie kurczaka, takiego jak lubił i zrobiła ciasto. Tylko gdy chciała podać do stołu, wszystko jej z rąk wyleciało. Kuchnia zamieniła się w mieszaninę tłuszczu od kurczaka, przypraw i fragmentów zastawy. Była tak pijana, że ledwo trzymała się na nogach. Zbyszek patrzył na nią z politowaniem. Chciała do niego podejść, przytulić go, potrząsnąć nim i zapytać: " Gdzie

my jesteśmy?! Jak się tu znaleźliśmy. Co zrobiliśmy z naszym pięknym życiem."

  • "Chce rozwodu." - powiedział, a Renia opadła w ten cały bałagan, nie mogąc udźwignąć ciężaru jego słów. Syn pomógł jej wstać, ogarnąć się. Ale ona czuła się tak, jakby jej życie się w tej chwili skończyło.

Jego oczy, takie jakieś bez wyrazu, prześladowały ją. Wolałaby gniew, krzyk, szarpaninę. A nie beznamiętny wzrok i ciszę. Jakby już dawno się z tym pogodził, jakby to małżeństwo nic dla niego nie znaczyło.

I nagle jakby niebo na nią spadło. Albo może to ziemia się zapadła i trafiła do piekła. Czy może była już w nim od dłuższego czasu, tylko jakoś nie zdała sobie z tego sprawy wcześniej? Może…

Uświadomiła sobie co to dla niej znaczy. Zajęło jej to trochę, ale wreszcie zrozumiała. Teraz będzie musiała iść do pracy. Będą musieli się wyprowadzić. Ciągle spłacali kredyt mieszkaniowy więc pewnie sprzedadzą to, w którym mieszkają, spłacą ten kredyt i resztę podzielą na pół. Tylko na co to starczy? Nie miała żadnych swoich pieniędzy. Co ona zrobi? Nikt jej nie da żadnego kredytu. Gdzie się podzieje?

Ten rozwodowy rok, był najgorszym jej życiu. W tamtym czasie, przynajmniej. Serce jej pękało, gdy pakowała wszystko w kartony. Płakała, gdy podpisywała papiery rozwodowe. Płakała jeszcze głośniej, gdy kupiła dla siebie i córki mieszkanie. Okropne i zatęchłe mieszkanie w starej kamienicy, gdzie wszystko się psuło. Syn wyjechał na studia. Tak po prostu wyjechał. Bez oporów. Był jej oczkiem w głowie a zdecydował się studiować na drugim końcu kraju. Zamieszkał u jej siostry, która wieki temu wyjechała na Pomorze za mężem marynarzem. A ona została z nastoletnią już córką, z którą jak się okazało, miała gorsze relacje niż jej się wydawało. 

Dni były długie i męczące. Ludzie, u których szukała pracy, pełni pogardy i braku zrozumienia. Zero w nich było empatii dla alkoholiczki na odwyku, po rozwodzie, z dzieckiem i bez żadnego wykształceni czy doświadczenia. Pracowała gdzie się dało i ile się dało. W spożywczaku, na taśmie w fabryce, w sklepie z ciuchami. Potem podchwyciła parę klientek, którym sprzątała po godzinach. A i tak ciągle było mało pięniędzy. W dniu swoich czterdziestych piątych urodzin, czuła się jak jedna wielka porażka. Nie potrafiła spojrzeć w na siebie lustro.

Czasami, jak już wróciła z pracy, siadała z kawą w fotelu kupionym na targu staroci, który akurat bardzo lubiła, przymykała oczy i wspominała te "lepsze czasy." Gdy Zbyszek patrzył na nią, jak na ósmy cud świata. Kiedy brał ją w ramiona zaraz po wejściu do domu. Kiedy jej dzieci patrzyły na nich z miłością i uśmiechem sięgającym ich oczu. Gdy Zbyszek na nią kiedyś patrzył, czuła się prawdziwą kobietą. Piękną, silną i zaradną. A potem gdy przestał, nie umiała tego znaleźć już sama. 

Wiedziała, że ma dwa wyjścia. Albo się podda i będzie miała wszystko w dupie. Ale weźmie się za siebie i udowodni, przede wszystkim sobie, że da radę. 

Zrobiła rachunek sumienia. Alkohol wymieniła na wodę i przestała kompletnie pić procenty. Zwracała uwagę na to, co je i co ubiera. Kupowała tylko w Lumpie ale miała do tego rękę. Przestała się kłócić z córką. Nie był to czas na wprowadzanie reżimów czy krytykowanie. Postawiła na słuchanie. I znalazła wspólny język z córką. Obie kochały kryminały, książkowe jak i filmowe. Chociaż coś miały wspólnego przy czym mogły wspólnie spędzić czas. Tym bardziej, że Zbyszek założył nową rodzinę, urodziła mu się córka i jego kontakty z nimi były prawie żadne. Renata najlepiej się czuła, gdy zapominała o jego istnieniu. Gdy nie myślała o tym, jak cholernie tęskni za jego zapachem, za jego ciepłem i za jego dotykiem. Nigdy nie przestała go kochać i nigdy nie przestanie. Niezależnie od wszystkiego.

Po paru miesiącach sprzątania obcych kibli i ścielenia obcych łóżek, słowo się rozeszło, że jest dobra. I dostała umowę zlecenie w kwiaciarni. To była sieciówka i sprzątała w sumie trzy duże obiekty. Razem z dodatkowymi zleceniami, wreszcie zaczynało im starczać, by przeżyć od pierwszego do ostatniego bez pożyczania pieniędzy od jej rodziców, który nie omieszkali od czasu do czasu posypać jej ran solą i wytknąć wybór męża, którego oni nigdy nie zaaprobowali.

Renata kochała kwiaty. Czasami te przeznaczone na straty dostawała do domu albo kupowała za symboliczną kwotę. Bawiła się wtedy nimi i tworzyła cuda, łącząc kwiaty z tym, co kupowała na chińskim targu. Życie jakoś szło do przodu. Nie było jej lekko. Pracowała 15 godzin na dobę, zajmowała się domem, którego stan pozostawiał dużo do życzenia. No i dalej zdarzało jej się kłócić z córką, ale było lepiej, dużo lepiej. Gdy się rozchorowała, nawet sama szefowa przywiozła jej słoik rosołu i przyjechała po klucze, żeby chora nie musiała jechać i ich zwracać. Rozglądała się dziwnie po mieszkaniu a Renacie było głupio. Z minuty na minutę coraz bardziej. Nie miała kiedy porządnie posprzątać. Tapeta była poobdzierana. Ściany brudne i pożółkłe a meble widziały już lepsze czasy. Ale to był ich dom. Nie miała się czego wstydzić. Na tyle je było stać.

  • "To z kwiaciarni? Kupiłaś?" - zapytała, patrząc na bukiet, który zrobiła dla siebie wczoraj wieczorem, gdy jeszcze się tak źle nie czuła. Był kolorowy i choć większość kwiatów była już lekko obeschnięta,  naprawdę uroczy.
  • "Nie. Olga dała mi wczorajsze straty i akurat miałam wenę. Wszystko jest praktycznie z odzysku, ale te kwiaty to często jedyna ładna rzecz w tym domu."
  • "Sama to zrobiłaś?" - szefowa dopytywała że zdziwieniem.
  • "No tak. Zawsze kochałam kwiaty. Ale wiele lat nie miałam z nimi prawie styczności.
  • To jest niesamowite. To jak potrafisz ze zmarnowanych kwiatów zrobić coś tak pięknego. Takie standardowe bukiety też potrafisz robić?" - dopytywała.
  • "Chyba tak. To mi jakoś tak naturalnie przychodzi."
  • "Akurat szukam kogoś na pół etatu do pomocy. Może być chciała spróbować?"
  • "No jasne." - odparła rozentuzjazmowana.
  • "Mogłaś wcześniej próbować aplikować, czemu nic nie mówiłaś?"
  • "A tak szczerze, to zaprosiłaby mnie pani choćby na rozmowę? Bez doświadczenia, bez kursów, bez niczego? Tak szczerze?"
  • "Chyba masz rację. Chyba nie dałabym ci szansy" - przyznała niechętnie patrząc na bukiet - "Ale teraz chcę ci ją dać. "
  • "Dziękuję. Chętnie skorzystam" - odparła i zaczęła kaszlać. 
  • "Dobra, ja zmykam a ty się kładź. Widzimy się za tydzień, jak się wykurujesz."
  • "Okej, dziękuje pani."

Przez parę miesięcy łączyła sprzątanie i pracę jako florystka. Szefowa nawet zapisała ją na kurs, żeby wyrobić jej odpowiednie papiery. Żeby nie musiała już nigdy świecić oczami. Teraz miała doświadczenie, papiery i otwartą furtkę. Wreszcie miała jakieś perspektywy przed sobą.

Wyremontowała mieszanie. Gdy dostała umowę na stałe, to było pierwsze o czym pomyślała. Żeby mogły mieszkać tak, jak chcą i to w dobrych warunkach. Nawet zaprzyjaźniła się z paroma klientkami i z jedną dziewczyną z drugiej zmiany. Wszystkie pomagały przy malowaniu i składaniu mebli. Córka namawiała ją, żeby poszukała sobie jakiegoś przyjaciela, jak nie przyszłego męża to chociaż kochanka. Ale Renia nie mogłaby. Mężczyźni dla niej zwyczajnie nie istnieli. Wręcz nie mogła znieść jak na nią patrzyli czy jak jej dotykali. Nie miała ochoty po tym, co przeszła, na żadne związki. Ma już dwoje dzieci ze swojego małżeństwa, za które jest cholernie wdzięczna. Nie czuła w sobie ani pożądania ani żadnej innej chęci, którą mógłby zaspokoić tylko mężczyzna.

Wszystko się jakoś ułożyło. Miała pracę, teraz już na pełen etat. Zrobione trzy kursy. Setki zadowolonych klientek. Mogła rozwijać skrzydła. Córka zaczynała klasę maturalną. Skończyła się buntować i wreszcie rozmawiały ze sobą zupełnie normalnie, jak dwie kobiety, które przeszły w swoim życiu już niejedną traumę, o której mogły wspólnie pogadać. Nagle wszystko przestało być tabu i swobodna rozmowa przychodziła im już łatwo. Może obie musiały do tego dojrzeć?  

Tylko jej życie nie było bajką i nie miało się dobrze skończyć. Po wielu latach wreszcie zaczęła o siebie dbać i badać się. I dostała wyrok śmieć. Dla niej było już za późno. Gdyby zdobyła się na to rok wcześniej? Może byłoby inaczej. Rak piersi był złośliwym skurczybykiem. Nie chciała się leczyć. Nie chodziło o strach przez brakiem tego poczucia kobiecości. Dokładnie wiedziała kim jest. Ale nie chciała umrzeć w szpitalu. Tylko córka ją tak błagała, że zgodziła się na operację. Może trochę jej to przedłużyło życie, bo przeżuty pojawiły się dopiero po kilku miesiącach. 

Zdążyła zobaczyć jak córka idzie na swoją studniówkę. Zdążyła poznać przyszłą synową. Zdążyła się ze wszystkimi pożegnać i skończyć wszystkie zaczęte książki. Tyle jeszcze zdążyła nim jej serce przestało bić. 

Żaden moment jej życia nie wymagał tyle odwagi i siły co ostatnie tygodnie przed śmiercią. Ból był niewyobrażalny. Każdy oddech sprawiał trudności. Była zdana na 24- godzinną opiekę innych ludzi. Obcych ludzi. Całe życie zajmowała się wszystkim a teraz ktoś musiał zająć się nią. Dobrze, że to nie trwało długo. Może jeszcze kiedyś będzie miała szansę, zacząć wszystko jeszcze raz?


Brak komunikacji i wyrażania swoich potrzeb jest główną przyczyną rozpadu związków. Poświęcenie się rodzinie nigdy nie jest tym, czego ta rodzina potrzebuje. Zduszone pragnienia i niespełnione aspiracje potrafią przygnieść boleśnie do ziemi. 

Kiedy pracujemy bez opamiętania, bez dialogu, bez zastanowienia się nad tym, co dzieje się wokół, to jakbyśmy szli po cienkiej linie. A ta zawsze kiedyś się zerwie. 

Rozmowa. Od razu. Teraz. Za każdym razem. 

Słuchaj, jest mi źle! Wiem, że ciężko pracujesz, ale ja za tobą tęsknie!

Wiem, że pracujesz, ale ja nie mam z kim porozmawiać!

Czasem warto podzielić obowiązek utrzymania rodziny na obu rodziców. 

Nic nigdy nie jest na 100%, ale musimy się nawzajem uzupełniać.

Kiedy ja jestem wyczerpana i nie daje już rady, mówię mojemu mężowi o tym i on przejmuje prowadzenie. Czasami jest odwrotnie. Grunt to się odezwać, bo zmęczony, sponiewierany życiem człowiek, może zrobić więcej szkód niż pożytku.

Małżeństwo to partnerstwo, we wszystkim.

To dbanie o bliskość, o intymność, o wzajemny szacunek. To chęć poznawania siebie nawzajem nieustannie, nawet po wielu latach. 

Nie zakładajmy, że coś wiemy, że coś jest prawdą, bo jesteśmy o tym przekonani. Rozmawiajmy.

Nie odkładaj niczego na później. Nawet jak dzieci są małe, zadbaj o czas dla siebie. Rozwijaj swoje hobby, zainteresowania. Gapienie się w ekran to żaden relaks. Czytaj, pisz, maluj, spaceruj. Rób coś dla siebie.

Życie może być długie, ale może być krótsze niż ci się wydaje.

Warto cieszyć się każdą chwilą.

I zamiast skupiać myśli na tym, jak nam źle, zastanówmy się co zrobić, by było lepiej. Szukaj nowych perspektyw. Rozmawiaj. Nie zamykaj się.

A przede wszystkim- BADAJ SIĘ.


To opowiadanie jest fikcją, ale zainspirowała jej moja mama, która zmarła w sierpniu.

Wierzę, że ona właśnie to chciałaby przekazać innym. Mniej poświęcania się a więcej zaangażowania we własne życie, w którym to my jesteśmy tą główną bohaterką.

Musisz wiedzieć kim jesteś i znać swoją wartość gdy jesteś sama. To nie partner czy partnerka podnoszą twoją wartość. Ty już ją masz w sobie!

Kocham cię mamo.

Komentarze