333 Mistrzyni: Opowiadania: Adalina

 
                             

Lustro było oświetlone, jak dla broadwayowskiej gwiazdy. Niewielkie, czarne żarówki tworzyły niezwykłe obramowanie tego przedmiotu. Lina, bo tak lubiła być nazywana, wpatrywała się w swoje odbicie, tak wyraźne, tak dokładne w tafli jasnego światła. Na szybko ułożone blond loki, jak u jej idolki, amerykańskiej aktorki sprzed wieku, Thelmy Todd. Kocie spojrzenie. Róż na policzkach. I koniecznie czerwona szminka. Wyglądała bajecznie. Lubiła siebie taką. Nie żeby często miała okazję tak się gdzieś szykować. Wstała, założyła na smukłe ciało złotą sukienkę, która odpowiednio podkreślała wszystkie jej najpiękniejsze krągłości. Czuła się tak kobieco. Jak tylko wsunęła stopy w wysokie szpilki, poczuła jakby świat leżał u jej stóp. Jej uroda i jej seksapil bywały jej super-mocami. Ale nie zawsze. 

Do pokoju wszedł Bartosz, jej mąż, ojciec jej dzieci. Wyglądał dokładnie tak samo jak dziesięć lat temu, tylko lepiej. Przystojny, dojrzały, ubrany w drogie rzeczy. Do tego pachniał naprawdę bosko. Prawdziwy mężczyzna. Zrobił dwa kroki w jej stronę. Uśmiechnęła się szeroko. Nie odwzajemnił uśmiechu. Jego oczy były ciemne, jakieś takie surowe. Zmierzył ją wzrokiem a jego badawcze spojrzenie poczuła na sobie niczym dotyk. Mroczny dotyk. Uśmiech spełzł jej z twarzy. Wpatrywała się w niego uważnie. To ona go wybrała. To ona o niego zabiegała. Bo dojrzały, z dobrej rodziny, z perspektywami. Wszyscy mówili, że dobra partia, ale Lina nie zabujała się w jego pieniądzach ale w jego poczuciu humoru i jego elokwencji. Tak naprawdę to była z nim przeszczęśliwa. Do czasu. 

- Naprawdę zamierzasz wyjść w tym z domu? - zapytał śmiertelnie poważnie, mierząc jej ubranie wzrokiem od góry do dołu. 

- Tak. To moje przyjęcie urodzinowe. Uwielbiam tę sukienkę a nie mam gdzie jej nosić - zaczęła spokojnie, nie chcąc kolejnej kłótni. 

- Jest zbyt wyzywająca - stwierdził, jego głos cichy, obcy. 

- Nawet nie jest krótka! Może jest seksowna, ale chyba mam prawo wyglądać seksowanie? 

- Jak uważasz - stwierdził z wyraźną dezaprobatą w głosie - idziemy? Przez to twoje przesiadywanie przed lustrem się spóźnimy. 

- Szykowałam się raptem piętnaście minut, bo kładłam Zosię do spania - broni się, choć obiecała sobie, że już nie będzie. Ale jak ma się nie bronić, kiedy on mówi takie rzeczy?! To oszczerstwa, a Lina czuje się taka sama z tym wszystkim - Dobra, nieważne, chodźmy już. 

Miał już otwarte usta ale nie odezwał się. Chciała spędzić miłe urodziny ze znajomymi. Chciała odskoczni od codzienności i tej katastrofy, którą nagle stało się jej małżeństwo. 

Gdy byli w towarzystwie, było jak zawsze. Śmiali się, rozmawiali, pili z najlepszymi przyjaciółmi. Znali się kopę czasu. Wszystko się zmieniało, w drodze do domu. Bartosz zmieniał się całkowicie. Był chłodny. Przyczepiał się do pierdołów. Krytykował to, co ubierała a czasem nawet to, co jadła. 

Coraz rzadziej spędzali ze sobą czas, nie mówiąc już o rozmowie. W przelocie dyskutowali o dzieciach i niezbędnych wydatkach. To wszystko. Już nawet nie opowiadali sobie o pracy. Gdy ona zaczynała, on jakby się wyłączał. Jakby go już nic nie interesowało. 

Kiedy kolejny raz zjawiała się w pracy ze zwieszoną miną, po jeszcze jednej potyczce słownej z Bartoszem, znajoma z działu, z którą w sumie za bardzo się nie znała, podeszła do niej na przerwie i zagadała. 

- Słuchaj, nie chcę być upierdliwa ani wścibska ani nic takiego, ale widzę, że ostatnio nie halo u ciebie i przykro się na to patrzy. Znam taką kobietą, która rozmawia z babkami o różnych traumach. Wiem, że wszystkie sobie to miejsce chwalą. Chcesz namiary? - zapytała, podając mi wizytówkę, którą wyjęła spod obudowy telefonu. 

- Nie mam żadnej traumy, nie potrzebuje psychiatry - odpowiedziała, odrobinę za ostro. Nie chciała, jakoś tak samo wyszło. 

- Jak już wspomniałam, nie chcę się wpierdalać ani nic. Zwyczajnie mi cię szkoda. To nie jest żadna lekarka. Chcesz to idź, nie chcesz to nie. Twoja sprawa. Nalała sobie kawy i odeszła. Wizytówkę zostawiła koło ekspresu. Gdy zniknęła Linie z oczu, wzięła ją do ręki. 

"Centrum dla kobiet MISTRZYNI." adres i nr telefonu 

I to wszystko? Co to za centrum? Czy aż tak żałośnie wyglądała, że ludzie zaczęli ją wysyłać do jakiś centrów wsparcia? Czuła się w potrzasku, to prawda. Taka bezsilna. Nie miała zielonego pojęcia co mogłaby zrobić, by uratować ich małżeństwo. Nie tylko dla dzieci. Dla nich samych. Bo jeśli nic się nie zmieni, przestanie w swoim mężu widzieć mężczyznę, w którym się zakochała. 

Przerażały ją zmiany, ale życie tak jak przez ostatnie miesiące, przerażało ją jeszcze bardziej. Chciała zmian, chciała wyjść z tego bagna, w którym tkwili, ale życie tak pędziło, że codzienność zbyt przytłaczała, żeby była w stanie myśleć o czymś więcej niż lista zakupów, obowiązków, czy raportów do napisania. Była analitykiem w banku i analitycznie rzecz biorąc, ich sytuacja zdecydowanie pogarszała się z dnia na dzień, ale nie dość gwałtownie, nie dość intensywnie, by zmusić ją do jakiejś zdecydowanej reakcji. Aż przyszedł dzień, kiedy się wszystko przelało. 

Bartosz miał wyjechać na parę dni w delegację do Gdańska. Ostatnio robił wszystko, żeby być miejscu, ale tego nie dało się ani odwołać, ani przenieść na inny termin. 

- Mama ma przyjechać w czwartek, jak ciebie nie będzie. Może wreszcie umówię się z dziewczynami do klubu? Od wieków mnie namawiają, a ja ciągle odmawiam - zagadnęła, pomagając mu się spakować. 

- Chyba żartujesz? - zapytał, zbulwersowany. 

- Nie, nie żartuje. Mam dalej prawo umawiać się z przyjaciółkami na mieście. 

- Uważam, że to nieodpowiedzialne. Powinnaś być w domu, z dziećmi. Powinnaś czekać...- zaczął, ale nie dała mu dokończyć. 

- Czekać na ciebie z obiadem, w eleganckiej sukience i szpilkach? 

- Nie o to mi chodziło i dobrze o tym wiesz! 

- A co niby? Jesteś zazdrosny? Że ktoś mnie poderwie? Uważasz, że mogłabym być niewierna? 

- To ty powiedziałaś, nie ja - odparł sucho. 

- Bartosz! Nie możemy tego dalej ciągnąć! Próbuje żyć normalnie, jakby nic się nie stało. Nikogo nie prowokuje, nie podrywam. To mnie zgwałcili a ty się zachowujesz, jakbym to ja zrobiła coś złego! - wykrzyknęłam i nerwy mi puściły. 

Nie rozmawiali o tym, co stało się w zeszłe wakacje. Nie używali słowa gwałt. A Lina coraz rzadziej wracała myślami do tego feralnego dnia. Nie mogła o tym myśleć, bo to za bardzo bolało. Bartosz z początku był ogromnym wsparciem. Troszczył się o nią. Opiekował. Jednak od paru miesięcy miała wrażenie jakby się jej brzydził. Jakby do niego coś dotarło z opóźnieniem. 

To było w trakcie procesu. Był krótki, co było naprawdę pocieszające. Nagranie z kamery stało się jednoznacznym dowodem. Miał pecha, że te kamery były akurat wprost skierowane na śmietniki, bo ktoś tam ciągle wyrzucał nielegalnie śmieci, a nie mieli jak zagrodzić terenu. I miało być po sprawie. Tamten siedział a ona mogła zacząć od nowa. Nie chciała czuć się jak ofiara. Nie chciała pamiętać, że ktoś ją dotykał, jakby była przedmiotem. Użył jej, jakby nic nie znaczyła, ani jej odmowa, ani jej opór. 

Wiedziała, że jest piękna, że się podoba facetom. Jej uroda bywała przydatna, dodawała jej pewności siebie i pomagała się wyróżniać z tłumu. Bywała też minusem, gdy gwizdali za nią na ulicy obcy faceci, gdy ją obrażali i sprowadzali jej istnienie tylko do jednego. To ją akurat brzydziło. No i czasami musiała udowadniać, że nie jest głupia, że nie jest tylko ładną buzią. Przecież nie była tylko swoim ciałem. 

To nie obcy ją wykorzystał. Tylko jeden z menadżerów z banku. Nie raz już jej coś sugerował, i mimo że odmawiała i odrzucała wszystkie jego zaloty, nie ustępował. Zgłosiła to nawet wyżej, jednak nic mu nie zrobili. Zasugerowali, że powinno jej to schlebiać. A Lina tylko czuła mdłości na myśl o tym, co sobie o niej wyobrażają inni. 

Tamtego wieczoru mieli spotkanie zarządu, na którym musiała być. Poszło świetnie. Zawsze była profesjonalna, dobrze przygotowała choć wydawało jej się, iż na swoją pozycję musiała dużo ciężej pracować, niż jej koledzy. I dalej nie zarabiała tyle samo, co oni, na równorzędnych stanowiskach. Skręciła w boczną alejkę, żeby skoczyć po wino, zanim wróci do domu. Zaczepił ją, zaciągnął na bok, za śmietniki. Próbowała krzyczeć, wyrywać się. Zamknął jej usta dłonią. Przycisnął do ściany. Był dużo większy od niej, dużo silniejszy. Wszystko działo się tak szybko. Poczuła się słaba, nieistotna. 

Nawet nie wiedziała kiedy w nią wszedł. Jakby odpłynęła na moment. Opuściła swoje ciało na sekundę lub dwie. Uderzył ją parę razy, czuła ból w różnych częściach ciała. Kiedy skończył, zagroził jej, że jak komukolwiek powie, to ją zniszczy. Nikt jej przecież nie uwierzy. Lina wróciła do domu pieszo, oszołomiona, skołowana. Bartosz był przerażony. Dzieci już spały. Chciał już wzywać policje. Nie odbierała telefonu, a wiedział, że spotkanie się skończyło. 

- Musisz mnie zawieźć do szpitala, na obdukcję. Możesz to dla mnie zrobić? - zapytała cicho. 

Poprosił sąsiadkę o popilnowanie dzieci i pojechali. Gdy wrócili, tulił ją długo pod prysznicem. Ogrzewał ciepłem swojego ciała. Był blisko. Nic nie wskazywało tego, że parę miesięcy później, zacznie go brzydzić. Wyjechał a ona została sama ze swoimi myślami. 

Gdy mama przyjechała, nie spotkała się z przyjaciółkami tylko pojechała pod adres wskazany na wizytówce. Jej poziom energii psychicznej był bliski zeru. Czuła się wprost beznadziejnie. Nie lubiła siebie takiej. Nie była wtedy taką matka, jaką chciała być. Gdy wysiadła, nogi jej się trzęsły. Stwierdziła, że to bardzo ładna okolica ale i tak rozważała zawrócenie i powrót do domu. 

Ostatkami odwagi ruszyła przed siebie. Budynek był ciepły, ślicznie odnowiony. Szkło przeplatało się z cegłami i drewnem. Gdy tylko podeszła do drzwi, otworzyły się jak w eleganckim hotelu. Korytarz był pełen krzeseł i kanap. Po prawej siedziała dziewczyna za biurkiem, chociaż nie wyglądało to na recepcję. 

- Spotkanie już się zaczęło, ale może pani wejść. Bez obaw. Nikt tam nie gryzie. Nie trzeba być też wcześniej umówionym. Proszę po prostu wejść i usiąść. Skołowana poszła w stronę, którą jej wskazano. Pomieszanie było bardzo przytulne. Ściany od góry do dołu ozdabiała sztuka wszelkiego rodzaju. Pośrodku stało kilkanaście fotelików ustawionych w okrąg. Większość była zajęta. Jedna z kobiet na nią spojrzała i wskazała wolne miejsce. 

Gdy siadała, była już bardzo zdenerwowana i dosłownie czuła jak serce wali jej w piersi. Przez kolejne kilkadziesiąt minut słuchała kobiet, które opowiadały o facetach, którzy je bili, o dzieciach, które uciekały z domu, o rodzicach, którzy nigdy nie powinni byli mieć nikogo pod opieką, nawet żadnego zwierzęcia. Ale sama się nie odezwała, ani nikt też się do niej nie zwrócił bezpośrednio. Gdy spotkanie dobiegł końca, wszyscy zaczęli wychodzić a ona siedziała, jakby otumaniona tym wszystkim. 

- Pierwszy raz? - zapytała kobieta, która wskazała jej wolne miejsce. Ciężko było ocenić ile ma lat. Pięćdziesiąt? Sześćdziesiąt? Była bardzo zadbana. Jej ciemne, długie włosy opadały jej na ramiona falami. Miała ciepłe oczy i takie przyjazne spojrzenie. Lekki makijaż dodawał jej twarzy blasku. 

- Tak. Przepraszam, że tak weszłam bez zapowiedzi. Pani w korytarzu powiedziała..- zaczęła nerwowo. - Nic się nie stało. Tu zawsze są drzwi otwarte. Jak się czujesz, po tym, co usłyszałaś? 

- Jest mi strasznie głupio. Niektóre z tych kobiet przechodzą piekło a ja… 

- Nie porównuj swojego bólu ani swojej sytuacji. Twoja jest tak samo poważna i tak samo warto ci pomóc, jak każdej innej kobiecie - powiedziała, patrząc na Linę a ona poczułam jak twarz jej oblewa się rumieńcem. 

Usłyszała dokładnie to, co potrzebowała usłyszeć. 

- Jestem Gosia. Podeszła do Liny i wyciągnęła dłoń w jej kierunku. Ta ją uścisnęła nieśmiało i przedstawiła się. Nie bardzo wiedziała co teraz. 

- Te kobiety nie są jeszcze gotowe na zmian ale rozmowa im pomaga. 

- Brak im odwagi żeby odejść? 

- Och, odwagi mają całe pokłady. Brak im miłości. 

- To znaczy nikt ich nie kocha? Nie ma im kto pomóc? 

- O nie, nie o to chodziło. Brak im miłości do siebie. Przyjmujemy taką miłość, a i taką pomoc, na jaką wierzymy, że zasługujemy. Muszą dojrzeć do tego, że zasługują na coś więcej, niż to, czym obdarzył je los. A ty? Brak ci odwagi czy miłości? 

- Nie wiem. Czuje się w potrzasku. Ale nie chcę zabierać pani czasu, jest już pani po pracy. 

- Nonsens, mamy czas. Jednak chętnie napiłabym się kawy. Masz ochotę? 

- Tak, chętnie. 

Z drugiej strony budynku znajdowała się bardzo przytulna kawiarnia. Usiadły w rogu, z kawą i croissantami. Lina czuła się bardzo dziwnie opowiadając tej zupełnie obcej kobiecie o swoim życiu. Ale jak tylko zaczęła, nie mogła przestać. Słowa wypływały z niej falami. A z każdym słowem czuła coraz większą ulgę. Owszem, opowiadała o całym zdarzeniu wcześniej policji i w sądzie. Ale to były suche fakty. Chyba nikomu nie opowiedziała o tym, jak się czuła. Nawet swoim przyjaciółkom. Może było jej wstyd. Może bała się, że pomyślą, że to mimo wszystko jej wina? Że go sprowokowała? 

- Coś mi się wydaje, że z Bartoszem też o tym nie rozmawiałaś. 

- Nie. Chciałam o tym zapomnieć. Zamknąć ten rozdział i żyć dalej swoim życiem. - Udając, że nic się nie wydarzyło i że nic się nie zmieniło? 

- Chyba coś w tym stylu…nie wiem. Tak naprawdę nie chciałam, żeby Bartosz myślał o tym, że dotykał mnie inny mężczyzna. Ja się chyba z tym pogodziłam, z tym co się stało. Było to okropne ale nie chcę czuć się jak ofiara. Nie chcę, by on wygrał te walkę. 

- A nie uważasz, że pewnie i tak o tym myśli? Znaczy, twój mąż. Może twoje milczenie wziął za poczucie winy? 

- Tak sądzisz?- dopytuje, bo tak naprawdę nigdy nie brałam tego pod uwagę. 

- Nie wiem. Tak sobie gdybam. Ale musisz wiedzieć jedno. To, o czym nie rozmawiamy, o czym ktoś nam nie powie a czego domyślamy się sami, zawsze jest zatrute. Bo nasze domysły zawsze są najgorszą wersją tego, co mogło się wydarzyć. Wyobrażamy sobie zawsze najgorsze scenariusze, które z prawdą mogą nie mieć nic wspólnego. Próbowaliście terapii? Rozmawialiście z kimś? 

- Nie. Bartosz zawsze powtarza, że depresja to nie choroba a inna nazwa na nieróbstwo. Na psychologów mówi lekarz od czubków. Nie śmiałabym mu tego zasugerować. 

- To chyba nie masz wyjścia jak powiedzieć mu dokładnie to, co czujesz. Powiedz mu, jak przeżywasz ostatnie miesiące. Co robią z tobą jego raniące słowa. Wytłumacz co się wtedy stało i zapytaj wprost, czy czuje się zdradzony. 

- Nie wiem czy dam radę. Czy mnie nie wyśmieje. Boję się…odrzucenia przez niego. 

- To naturalne. Nie wstydź się takich uczuć. Jeśli dalej go kochasz, to walcz. Nie dla dzieci. Kobiety zbyt często się dla nich poświęcają. Zrób to, co potrzebujesz dla siebie. 

Gdy dojechała do domu, mama i dzieciaki już spały. Dała sobie ten czas, żeby wszystko przemyśleć. Długi spacer, potem długa kąpiel. A nim usnęła, decyzja została podjęta. Tego nauczyła ją jej praca. Oszacować ryzyko i podjąć decyzję. Owszem, będzie musiała ponieść jej konsekwencje. Ale nie stać jej na nieustanne wahanie się. Potrzebuje odzyskać swojego partnera, przyjaciela, w którym zawsze miała oparcie. Potrzebowała jego dotyku, czułego i chętnego, jak kiedyś. A jeśli czuje do niej odrazę, jeśli ją wini, trudno. Będzie musiała od niego odejść. 

Bartosz wrócił późnym wieczorem. Specjalnie wzięła wolne na kolejny dzień, rozważając różne scenariusze. Możliwe, że się nie odezwie, że pójdą spać nawet się do siebie nie odezwawszy. Jednak gdy go zobaczyła, jak odstawia walizkę w przedpokoju, wiedziała, że musi znaleźć w sobie te miłość do siebie, by zawalczyć o własne szczęście. Poprosiła go do kuchni. Zostawiła mu zimny bufet, jakby był głodny. Sama usiadła przy wyspie i nalała sobie wina. 

- Nalać ci kieliszek? - zapytała, patrząc na niego. Jej dłonie były całe spocone a głos jej drżał. Czy słyszał jak bardzo się denerwuje? 

- Tak, poproszę - odpowiedział sucho. 

- Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać - zaczęła, nalewając mu wino. 

- Może to poczekać do jutra? Jestem padnięty - odparł, chwytając kieliszek i upijając łyka. Nawet koło niej nie usiadł. 

- Nie, to nie może czekać. I tak za długo czekałam. Szkoda mi życia. 

- Co się znowu stało? - zapytał z niechęcią w głosie. Lina miała w głowie ułożonych tysiące dialogów, jednak jak przyszło co do czego, powiedziała prosto z mostu. 

- Czy ty się mnie brzydzisz? Czy uważasz, że to moja wina? To, co się wydarzyło? Że sama się prosiłam? - nigdy nie myślała, że wypowiedzenie kilku słów, może być tak trudne. 

- Co ty gadasz? Skąd co to przyszło do głowy? - zapytał, odbijając piłeczkę ale w jego głosie było coś takiego, co tylko potwierdziło jej obawy. 

- Tak jest, prawda? Dlatego mnie nie dotykasz? Dlatego ciągle ci się nie podoba, co mam na sobie. Naprawdę myślisz, że ja tego chciałam? Nic nie odpowiedział. Spojrzał w kieliszek i milczał. 

- Jezu, naprawdę? Czy ty pamiętasz jak ja wtedy wyglądałam? Jak możesz choćby pomyśleć, że ja tego chciałam! - krzyczy, ale nie na tyle głośno, by obudzić dzieci. Nie może uwierzyć, że on właśnie potwierdził jej najgorsze obawy. 

- Może nie tego, może chciałaś czegoś innego ale…- zaczął, cicho. 

- Bartosz! - krzyknęła, głos jej się zaczął łamać ale musi tę rozmowę doprowadzić do końca. Wzięła głęboki wdech i spróbowała się nie rozsypać - spójrz na mnie! 

Zrobił to, i zobaczyła rozpacz na jego twarzy. Czy naprawdę, tak niewielkie miał o niej mniemanie? 

- Odkąd tylko cię poznałam, nigdy nie dałam ci powodów do zazdrości. Nigdy! Nie flirtowałam z nikim, nawet na firmowych kolacjach, kiedy inni się mizdrzyli do mnie. Nigdy. Dlatego, że mi więcej nic nie było potrzeba. Nic mnie nie kusiło. Miałam wspaniałego męża w domu, więc czemu miałabym wdawać się w jakikolwiek romans!? Na litość boską! Przecież mamy fantastyczne życie, nawet w sypialni, po tylu latach, było nam dobrze. Przynajmniej mnie…- poczuła jak łzy płyną jej po policzku. Opadł na krzesło, patrząc na nią. Wyglądał jak zbity pies. 

- Ja… dla mnie to był najgorszy dzień w życiu, wtedy, wieczorem jak wróciłaś. Krew na twoich nogach. Rozmazany makijaż. Ślady na twojej szyi i twarzy. Poczułem się jakby ktoś wysłał mnie do piekła - zaczął, jego głos cichy, drżący - gdy dowiedziałem się od policjanta w szpitalu, co dokładnie się stało, miałem ochotę kogoś zabić. Nie pomyślałem, że się o to prosiłaś. Nie przyszłoby mi to do głowy… 

- A jednak - przerwała mu. - To wszystko moja wina. Chciałem to naprawić ale nic nie mogłem zrobić. Nic, kompletnie nic. Mogłem ci pomóc w domu, coś ogarnąć ale nic poza tym. A ty po miesiącu byłaś dokładnie taka sama, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Ja w środku ledwo trzymałem się kupy a ty wydawałaś się taka opanowana. I wtedy…wtedy kumple z mojego wydziału, słyszałem jak o tobie rozmawiają. I coś we mnie pękło. Ja chyba…- czekam cierpliwie, aż znajdzie słowa, które tak trudno mu przychodzą - obudziły się we mnie wszystkie moje obawy. Że jestem dla ciebie nie dość dobry, bo nie okłamujmy się. Nie jestem ani przystojny, ani dobrze zbudowany. Nigdy ci nie dorównywałem wyglądem czy elokwencją. Gdy wchodzisz do pokoju, wszyscy chcą cię słuchać a ja jest tylko kimś, za kogo wyszłaś za mąż. I czasami naprawdę nie mam pojęcia czemu się zgodziłaś za mnie wyjść. 

Patrzyła na niego i nie mogła uwierzyć, że to powiedział. Nie mogła uwierzyć, że tak się czuł. 

- I nagle poczułem w sobie taką wściekłość - kontynuuje - Na świat, na niego, na ciebie. Za każdym razem jak zakładałaś sukienkę i wyglądałaś jak gwiazda, przypominało mi się to wszystko. Byłem taki wściekły a ich słowa rosły we mnie jak rak. Zacząłem wierzyć, że to moja wina, bo cię nie zadowalam, więc szukasz pociechy gdzie indziej. Mówili, że to na pewno nie pierwszy raz, że może jesteś wyrachowana i wybredna, i odrzuciłaś biedaka więc dostałaś za swoje. 

Wyrywa się jej jęk przerażenia. Zakrywa dłonią usta. Boli ją serce, tak bardzo boli, że nie może oddychać. Próbuje coś powiedzieć, jakoś zareagować, tylko jakich użyć słów, żeby wyrazić to, co się czuję w takim momencie? 

- Mogłaś mieć każdego - kontynuuje, jego głos na powrót cichy, niczym szept -             i wszyscy o tym wiedzieli, ale wybrałaś mnie. Ludzie patrzą na nas i zastanawiają się, co ty ze mną robisz. 

- Pamiętam, gdy cię pierwszy raz zobaczyłam, w tej kafejce niedaleko uniwerku. Miałeś na sobie taki granatowy sweter kablowany i wypolerowane buty. I tak ładnie pachniałeś. I dokładnie pamiętam, że pomyślałam, że tak wygląda prawdziwy mężczyzna. Urzekłeś mnie wszystkim, co się składa na ciebie i to w tobie się zakochałam. A ty nawet nie chciałeś mi kawy postawić! 

- Bo mnie onieśmielałaś. Byłem przekonany, że chcesz sobie jakieś żarty ze mnie zrobić! - Taką miałeś niską o mnie opinię? - pytam, mój głos na chwilę zabawy, zalotny. Jak kiedyś. 

- Nie. To o sobie miałem taką niską opinię. 

- Ale ja ciebie kocham i ani razu nie pomyślałam, nawet przez ułamek sekundy - patrzę w jego piękną twarz i mówię prosto z serca - że chciałabym czegoś więcej od życia albo czegoś innego. Jesteś dla mnie wszystkim, czego potrzebuje. Uwierzyłeś w słowa ludzi, którzy ci pewnie zazdroszczą, bo nie wierzę, nigdy nie wierzyłam w to, że ktoś zadowolony ze swojego życia, z siebie, który darzy siebie choć odrobiną miłości i szacunku, może w raniący sposób mówić o innych. 

- Nie brzydzisz mnie. Wręcz przeciwnie. Brzydzę się sobą, że cię nie ochroniłem. 

- Ale co mogłeś zrobić? Nie możesz być przy mnie cały czas. Miałam pecha ale przeszłam przez to. Przeszliśmy to razem. I chcę dalej z tobą być. Tylko przerażało mnie to, że twoje słowa i twoje zachowanie zmieniały twój oraz w moim sercu. I to na taki, który nie za bardzo mi się podobał. 

- Przepraszam. Byłaś taka silna i tyle wycierpiałaś a ja … - zaczyna szlochać a ja zrywam się z krzesła i biorę go w ramiona - a ja pozwoliłem moim wątpliwościom zniszczyć naszą rodzinę. To nie on ją zniszczył tylko ja, gdy cię tak traktowałem. Tak mi wstyd - cedzi przez zęby a ja go tulę mocno do siebie. 

- Kocham cię, rozumiesz, kocham ciebie. Wybrałam cię, bo uważam, że jesteś wspaniały pod wieloma względami. 

Płaczą razem, tulą się, a gdy łzy się kończą, zaczynają je scałowywać ze swoich twarzy. 

Gdy Bartosz bierze Adelinę na ręce i niesie do sypialni, przechodzą ją ciarki. Nie jest idealnie. Nie powiedzieli jeszcze wszystkiego. Niełatwa droga przed nimi, ale wiedzą to, co najważniejsze. 

Dalej się kochają, dokładnie takimi, jacy są. 


Kobiety są cholernie waleczne. Walczymy o nasze dzieci, o nasze domy, o prawa, o edukację, społeczeństwo. Jednak dalej mamy problem, by walczyć o siebie, dla siebie. Lina czuła, że to, w co wpada, to niekończąca się ślizgawka w dół. Tylko bardzo, bardzo wolna. Z każdym metrem jest coraz mniej przyjemnie, coraz mroczniej, coraz bardziej nieszczęśliwie, ale ze względu na to, że zmiany są wolne, przyzwyczajamy się do nich. 

Najgorsze co możemy zrobić, to powoli sobie przywyknąć do tego, co się dzieje w naszym życiu. Tego dobrego, ale i tego złego. Tak łatwe to jest, kiedy mamy masę innych rzeczy na głowie, wszystkie takie ważne i takie pilne. A rozmowa może poczekać, walka o siebie może też poczekać. Do jutra. Tylko, że to jutro często nie nadchodzi. 

Możemy przyzwyczaić się do tego, że ktoś codziennie robi nam kawę i pamięta o naszych ulubionych kwiatach. Możemy też przyzwyczaić się do obelg, do krzywych spojrzeń, a nawet do bicia. Ludzie się nieustannie zmieniają. Każdy w innym tempie. Jeśli będziemy się temu opierać, będziemy nieszczęśliwi. Tylko akceptacja tego, że zmiany są jedynymi pewnymi rzeczami w życiu, pozwoli nam się adaptować i uczyć. Zmiany nie muszą oznaczać czegoś złego, drastycznego. Ona zawsze będą. 

Ważne, żebyśmy je obserwowali i nie pozwolili codzienności życia zapędzić się w kozi róg. Miej oczy i uszy szeroko otwarte. Bądź świadoma tego, co dzieje się wokół siebie. Musisz wiedzieć, że zasługujesz, żeby cię dobrze traktować, żeby szanować twoje potrzeby, ograniczenia czy obawy. Zasługujesz na to, by cię kochać szczerze, taka jaka jesteś. Nie możemy się zmieniać, żeby ktoś nas docenił czy zauważył. 

I życzę ci z całego serca, żeby nie zabrakło ci miłości do samej siebie

Komentarze

Prześlij komentarz