331 Seria fortunnych nieprzypadków Odcinek 12

 

Pierwszy odcinek znajdziesz tutaj!

Jejku co to była za impreza! Jak tylko ochłonęłam po ciężkiej podróży pociągiem -
czytaj wciśnięta jak sardynka pomiędzy masą ludzi, którzy niekoniecznie ładnie pachnęli - i wczorajszej kłótni z rodzicami, wkręciłam się w bajkowy świat. Rodzice jak się dowiedzieli gdzie jadę i to zupełnie sama, byli zdegustowani, a wręcz wściekli. Nie dałam im ostatniego słowa i po prostu wyszłam. Miałam wyczucie powiedzieć im w ostatniej chwili. Czas będzie do tej rozmowy wrócić, ale jeszcze nie teraz.

To było coś nie z tej ziemi. Chyba pierwszy raz w życiu miałam okazje wykazać się taką kreatywnością. Czesałam parę osób na raz. Miałam dwie pomocnice, które świetnie ze mną współpracowały. Moje palce same działały, jakby robiły to od wieków. Nawet zarządzanie zespołem przyszło mi w miarę naturalnie, mimo iż nie lubiłam wydawać nikomu poleceń.

O czternastej mieliśmy przerwę na lunch. Szwedzki stół w głównej sali jadalnej hotelu był suto zastawiony potrawami, których nawet nie potrafiłam nazwać. Z boku widziałam przygotowania do balu, stawianie dekoracji. Wszystko jak z bajki. Te kolory i przepych. Nigdy czegoś takiego nie widziałam, poza filmami oczywiście. Sam hotel wydawał się drogi i bardzo ekskluzywny. Nigdy bym się nie zdecydowała na nocleg tutaj. Nie żeby mnie było na niego stać!

Dzieliłam pokój z drugą fryzjerką i z jedną projektantek, która z góry nam oznajmiła, że na bank nie wróci na noc do pokoju. Dałabym sobie rękę obciąć, że gdzieś ją widziałam, na jakieś plotkarskiej stronie. Tylko, że ja nigdy nie byłam dobra w zapamiętywaniu tych wszystkich dramatów i sensacji pudelkowych.

Dorian biegał wokół, pewny siebie i zdecydowany, w zbyt dobrym humorze jak na to, z czym musiał sobie radzić. Ja bym już panikowała. Miał przywództwo we krwi. Był prześliczny, jak chłopiec z obrazka. Na razie nie miał na sobie przebrania, ale w dżinsach i koszuli prezentował się onieśmielająco. Do tego był tak cholernie elokwentny i zdecydowany. Powiedziałam to w ludziach. Ta pewność czego się chce i co się powinno zrobić. Byłam nim zdecydowanie oczarowana.

Pracowaliśmy do dwudziestej. W między czasie ktoś zrobił mi makijaż, ktoś zawinął
loki i dobrał kapelusz. Jedna z projektantek podziwiała mój obfity biust, którego ja
osobiście nie lubiłam. Dobrała mi też sukienkę, która jeszcze go bardziej podkreślała. Nie była to sukienka Alicji, bardziej królowej Kier. Ostatnie, co można by o niej powiedzieć, to skromna. Krwistoczerwona, ze złotymi obszyciami. No i ten dekolt. Z jednej strony, czułam się naga. Z drugiej, czułam się piękna jak nigdy w życiu.

Tańczyłam, jadłam i piłam w towarzystwie kompletnie obcych ludzi. Rozmawiałam
o modzie i polityce, o życiu w wielkim mieście i o prowadzeniu biznesu. Czyli o wszystkim tym, o czym nie miałam pojęcia. I o dziwo, nie czułam się głupia. Renia raz mi powiedziała, że żeby mieć własne zdanie, nie trzeba się na wszystkim znać i mieć co najmniej trzech fakultetów. A przyznanie się do tego, że się czegoś nie wie, nie jest oznaką bycia głupim, tylko raczej przejawem rozsądku. Więc wyrażałam swoje zdanie, o ile je miałam. I swój punkt widzenia małomiasteczkowej dziewczyny z prostej rodziny, która zawodowo farbuje włosy starym busiom. Czasami moje słowa kogoś rozśmieszały, czasami dziwiły. Nie pozwoliłam sobie jednak ani na zazdrość, ani na czucie się gorszą od kogokolwiek, choć byłam pewna, że otacza mnie śmietanka towarzyska tego miasta.

Fajerwerki były przecudne. Dokładnie takie, o jakich marzyłam. Nie jestem fanem
prywatnych pokazów i tego całego syfu, jaki można znaleźć w Nowy Rok na ulicach. Co nie zmienia faktu, że uwielbiam na nie patrzeć. Dzisiaj ten pokaz kolorów i dźwięk rozbijających się fajerwerków był lekiem na całe zło tego świata. Przynajmniej dla mnie.

Nie flirtowałam z nikim. Nie dawałam żadnych sygnałów. Nie wiem, czy komuś wpadłam w oko. Chyba nie jestem za dobra w te sprawy. Tak czy siak, o czwartej rano padłam jak zabita na łóżko w naszym pokoju. Wytańczona za wszystkie czasy. Nikogo więcej tu nie było. Tylko ja i wielkie, wygodne łóżko.

Ta noc miała dla mnie trzy bardzo poważne następstwa. Przerażając, takie na które
zdecydowanie nie byłam przygotowana.

Pierwsze, najbardziej przykre, to otwarta wojna z rodzicami. A właściwe to z mamą. 
- Nie możesz się rozbijać po jakiś hotelach z nie wiadomo kim i wracać do domu jak gdyby nigdy nic. To nie przystoi. Jesteś porządną dziewczyną. Masz chłopaka! To porządny dom! Co ludzie powiedzą? - krzyczała mama. Była naprawdę wściekła. Dawno jej takiej nie widziałam.
- Mamo, ja byłam w pracy! Przy okazji świetnie się bawiłam. A potem wróciłam spać do swojego pokoju. Nie wiem, co ty sobie wyobrażasz, że ja tam niby robiłam?
- A kto cię tam wie w takim towarzystwie! To nie przystoi. Jestem zdegustowana twoim zachowaniem. Nie tak cię z ojcem wychowaliśmy.
- Ale mamo! Ja nie zrobiłam nic złego. Mam 28 lat! Wykorzystałam okazję, którą
podrzuciło mi życie. Co może być w tym złego?!
- Och ja już wiem, co się dzieje na takich imprezach. Wsiąkniesz w to, stracisz dobrą
reputację, zostaniesz alkoholiczką, ćpunką, lesbijką i co tam jeszcze. O nie młoda panno, my na to nie pozwolimy. Przecież jakby cię teraz dziadkowie widzieli, to by się ze wstydu spalili.
- Kochanie - wtrącił się tata - wydaje mi się, że trochę za surowo oceniasz te sytuację. Tosia nie dała nam nigdy powodu do wstydu, wręcz przeciwnie. Jestem dumny z tego, jak sobie radzi. Nie widzę nic złego w tym, że chcę spróbować życia w wielkim mieście. Jest młoda. Nie musi siedzieć ciągle z nami. To, że my tu utkwiliśmy na dobre i nic nas więcej w życiu nie czeka, to nasza sprawa. Nie możemy odmawiać naszemu jedynemu dziecku prawa do poznania świata poza tą miejscowością.
- Och, doprawdy Tadeuszu? - matka oparła dłonie na biodrach, popatrzyła na nas oboje srogo, po czym wyszła wściekła i rozgoryczona.
- Przejdzie jej, kochanie. Nie patrz na nas, ptaszyno - powiedział tata, kładąc mi dłoń na ramieniu - Rob to, co podpowiada ci serce. Tylko uważaj na siebie i cokolwiek robisz, rób w zgodzie ze sobą. Ja może nie rozumiem do końca twoich aspiracji, ani ciebie, ale chyba nie muszę. Dobrze cię wychowaliśmy i wierzę, że dasz sobie radę, cokolwiek postanowisz.
- Dziękuje, tato - powiedziałam z ulgą i przytuliłam się mocno do niego. Tak bardzo
potrzebowałam to usłyszeć.

Kolejnym następstwem była wiadomość od Maksa. Nie do końca znałam powód jego wiadomości, ale jedno było pewne. Stwierdził, że nie powinniśmy się dłużej spotykać. Czy podobnie jak moja matka, stwierdził, że pojechałam się kurwić do wielkiego miasta za jego plecami? Być może. Nie miałam ochoty, ani nawet nie czułam potrzeby mu się z czegokolwiek tłumaczyć. O nie! Skoro taka jest jego decyzja, niech będzie. 

Odpisałam mu krótko i rzeczowo, gdzieś podświadomie chyba czując ulgę. Podziękowałam za wspólny czas i życzyłam mu szczęścia. Nawet jeśli na to nie zasłużył. 

Trzecia, której się kompletnie nie spodziewałam, zapoczątkowała ciąg wydarzeń, który zmienił moje życie. 

Parę dni po Nowym Roku, Renia wróciła do siebie i napisała mi, żebym wpadła na kolacje. Dorian koniecznie chciał się ze mną spotkać zanim wróci do miasta. Zastanawiałam się czy to dobrze czy nie. Ale starałam się nie zakładać najgorszych
scenariuszy.

Nie przelał mi jeszcze obiecanego wynagrodzenia, a mnie głupio było się upominać,
bo w sumie nie zapłaciłam ani złotówki za swój nocleg, wyżywienie ani samą imprezę.

Słyszałam jak goście pomiędzy sobą mówili, ile kosztował jeden bilet i lekko mi szczęka opadła. Bajkowa noc, za bajeczną sumkę. Pewnie jedyna taka noc w moim życiu. Więc nie dopominałam się i zdecydowałam, że nie będę obawiać się najgorszego. Żadnego rozczulania się nad sobą i zgadywania, o co chodzi. Jeśli nawaliłam, trudno, wezmę to na klatę.

Nowy Rok generalnie był dla mnie łaskawy. Klientki schodziły się z okolicy, głównie
z polecenia. Chyba w takich małych miejscowościach reklama w mediach nic nie dawała. Salon zakończył rok na zadowalającym plusie. Spłacałam zaciągniętą pożyczę w terminie, dokładałam się rodzicom do życia i nawet coś udało mi się już odłożyć. A co najważniejsze, czekała mnie pierwsza lekcja jazdy.

Chyba miałam jakąś traumę z tym związaną. Próbowałam zrobić prawko jak wszyscy, gdy miałam osiemnaście lat. Ale to była całkowita porażka. Instruktor ciągle na mnie krzyczał. Robiłam masę głupich i niebezpiecznych błędów, nie mówiąc o tym, że nie nauczyłam się nawet dobrze odpalać auto. Nie podeszłam do egzaminu po ukończonym kursie. To był dramat. Tragedia w jednym akcie. Teraz miałam drugą szansę. A auto bardzo by mi ułatwiło życie.

Postanowiłam się pozytywnie nastawić i wysłuchałam chyba z dziesięciu podcastów
na temat kursu prawa jazdy i wszystkiego, co się z tym łączy. Wszystko siedziało w mojej głowie. Wchodząc do samochodu instruktora, wzięłam głęboki wdech i powtarzałam sobie, że dam radę. Nawet kupiłam sobie zestaw motywujących magnesów, które wisiały na małej lodówce w moim zakładzie i na mojej mapie marzeń.

Kolano latało mi z nerwów, ale oddychanie pomagało się skupić. Po paru minutach,
znalazłam swój rytm. Ja za kółkiem, no kto by pomyślał. A jednak. Tym razem tego nie spieprzę. Nie poddam się.

Na kolację u Reni założyłam sukienkę ze świąt. Moja szafa nie miała za dużo ubrań i
zamierzałam się kiedyś wreszcie wybrać na zakupy, ale to jeszcze nie był ten moment. Poza tym, brakowało mi czasu na łażenie po sklepach. I strasznie mi się to podobało. Nie, nie strasznie. Bardzo mi się to podobało. Gdzieś przeczytałam, żeby nie używać na co dzień takich negatywnych wyrazów, niezależnie od kontekstu. Jak strasznie, masakrycznie i tym podobne. Starałam się więc dbać o higienę moich wypowiedzi. Dosłownie czułam, jakbym robiła coś pozytywnego w swoim życiu. To było naprawdę dobre uczucie.

- Kochanie, jak dobrze cię znów widzieć w tym Nowym Roku! - Renia powitała mnie, od razu biorąc mnie w ramiona.
- Ciebie też, Reniu. Ciebie też.
- Aleś ty elegancka. Chyba nie wystroiłaś się tak dla mnie, co?
- Zawsze dla ciebie - uśmiechnęłam się do niej.

Przeszłyśmy do salonu, gdzie w rogu wciąż stały nierozpakowane walizki. Stół był pięknie zastawiony. Renia miała rękę do tego typu rzeczy. Eleganckie serwetki,
wypolerowana zastawa. Wszystko starannie dobrane i kolorystycznie do siebie pasujące. Do tego świeże kwiaty na środku stołu i ogień na kominku.

- Tosiu! Miło cię znów widzieć - przywitał mnie Dorian. Podszedł i bezceremonialnie
ucałował w policzek.
- Witaj, Dorian.

Ubrany w spodnie na kant i białą koszulę prezentował się elegancko. Choć ja dalej
miałam przed oczami jego przebranie Kapelusznika. Frak, stary, zabytkowy zegarek do kieszonki. Wysoki kapelusz. Wyglądał jak nie z tej ziemi.

- Przecudowny był ten twój bal, wiesz? Nie miałam okazji ci osobiście podziękować, za tę możliwość. To było naprawdę coś wyjątkowego. Dziękuję - mówię nieśmiało i czuję, że się rumienie. Nie wiem czemu ten facet mnie tak onieśmiela.

- Och, ty już od samych drzwi od konkretów zaczynasz. Spokojnie, zjedzmy i pogadamy - uśmiechnął się szeroko a ja poczułam jak ściska mi się gardło. I to by było na tyle, jeśli chodzi o niezakładanie najgorszych scenariuszy.
- Nie możemy teraz? Będę się denerwować - przyznałam niechętnie.
- Denerwować? Ale czym?
- No, pewnie ktoś był niezadowolony, tak? O tym chcesz ze mną porozmawiać, ale nie chcesz psuć mi kolacji.
- Ty znowu z tym swoim czarno-widzeniem, Tosiu. A ja nie słyszałam ani pół złego słowa na twój temat. Ani pół - oznajmia śmiało Renia, podając do stołu parującą paterę z kolacją.
- No bo nikt nie był niezadowolony. Tylko matka nie lubi rozmawiania o biznesie przy stole.
- Okej. To trochę mnie uspokoiłeś - mówię, choć tylko częściowo się uspokajam. 

Renia ciągle mi powtarza, że mam przestać zakładać najgorsze. Że przyciągam wtedy do siebie to, czego nie chce. Nieważne czy skupiam myśli na tym czego chce w swoim życiu, czy na tym, czego nie chce. Moje skupienie myśli wokół danej rzeczy przyciąga to do mnie. I z moich ostatnich doświadczeń wynika, że jest w tym trochę racji. Jednakże. Stare przyzwyczajenia zapuściły we mnie korzenie tak głęboko, że trudno je wyrwać.

Tak wiele w moim życiu było chwil, kiedy życie potoczyło się dokładnie w ten sposób, w który nie chciałam. Nie wiem czy sama to na siebie sprowadziłam czy to los jest złośliwy. 

Na przykład w klasie maturalnej był taki chłopak, Franek, który strasznie mi się podobał. Oczywiście nikomu o tym nie powiedziałam. Byłam przekonana, że dla mnie to za wysokie progi. Był zabójczo przystojny, miał piękne, białe zęby i cudownie grał na gitarze.

Gdy zapytał mnie pewnego dnia czy mam już parę na bal maturalny a jeśli nie, to czy poszłabym z nim, to w pierwszej chwili, szukałam ukrytej kamery. A potem zastanawiałam się czy może z kimś się złożył i to tylko takie żarty. Poszliśmy parę razy na spacer i na lody, gdyż powiedziałam mu, że nie pójdę z kimś, kogo nie znam. Więc się poznaliśmy. Tylko w przeddzień balu, kiedy moja sukienka ( przerobiona sukienka po babci Jadwidze) wisiała uprasowana na wieszaku a ja już miałam zaplanowany makijaż i fryzurę, musiałam skoczyć po zakupy. 

Z tej ekscytacji nie zauważyłam pod śniegiem wyrwy w drodze. Oczywiście złamałam nogę. Musieli mi ją składać. Złamanie z przemieszczeniem. Twierdzili, że miałam szczęście, że mogło być gorzej a mi chciało się wyć. Kiedy inni tańczyli poloneza ja byłam w drodze do miasta na kolejne prześwietlenie i wizytę u ortopedy. Franek już się do mnie nie odezwał. Jako jedyny był na balu bez pary.

Dwa lata później gdy byłam już na studiach, można było się ubiegać o stypendium i
taki kurs za granicą. Bardzo chciałam pojechać ale chętnych było mnóstwo. Przeszłam pierwszy etap, ale czułam, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Jak spełnienie marzeń.

Na końcu zostały trzy osoby, w tym ja. I nie dostałam tego stypendium. Na ostatnim roku licencjatu brakowało głosów w chórze. Kocham śpiewać i podobno nawet całkiem ładnie mi wychodzi. Poszłam na przesłuchanie i dołączyłam do uniwersyteckiego chóru. Ale tak bardzo w siebie nie wierzyłam, a wręcz wierzyłam, że zrobię z siebie jeszcze większe pośmiewisko, niż już jestem i w dniu pierwszego koncertu nie dałam rady wejść na scenę. Wydalono mnie z chóru skoro nie jestem w stanie śpiewać w trakcie wystąpień.

Ja miałam zawsze przed oczami masę wizji tego, co jeszcze złego może się wydarzyć i nie raz moje obawy się urzeczywistniały. Wierzyłam, że opętał mnie pech. Czasami
łudziłam się, że może tym razem, może wreszcie coś pozytywnego się wydarzy. Tylko nie wiem, czy ja kiedykolwiek w to wierzyłam. Chyba nigdy nie czułam się dość dobra. Moja matka cale życie przejmowała się tym, co ludzie powiedzą i ja wręcz panicznie bałam się przynieść rodzinie wstyd. Żeby tylko sąsiedzi nie gadali. Często odpuszczałam coś w obawie, że mnie wyśmieją.

Dlatego tak bardzo byłam teraz z siebie dumne, że nie odpuściłam. Pomimo ogromnego strachu, nie odpuściłam i prowadzę własny biznes. Naprawdę się odważyłam. I chyba jakoś mi to wychodzi.

Starałam się jeść tą przepyszną kolację i prowadzić normalną rozmowę, ale z tyłu głowy cały czas zastanawiałam się co chce mi powiedzieć Dorian. Kiedy skończyliśmy jeść i opróżniliśmy po kieliszku wina, Dorian spojrzał na mnie tym swoim tajemniczym spojrzeniem i uśmiechnął się szeroko. Potem wyjął z przewieszonej przez krzesło torby kopertę i podał ją mnie.

- Tu jest twoje wynagrodzenie za Sylwestra plus jedna trzecia napiwków. A tych było
naprawdę sporo. Wykonałaś kawał dobrej roboty. Masz to we krwi. Dawno nie widziałem kogoś tak kreatywnego i niezepsutego tym wszystkim, co zatruwa dzisiejsze trendy.
- Jejku, dziękuje - odpowiedziałam i lekko zszokowana, chwytam kopertę - Ale tu jest zdecydowanie za dużo pieniędzy. Nie mogę tego przyjąć - waham się.
- Oczywiście, że możesz i przyjmiesz - wtrąciła się Renia - najwyższy czas, żebyś zaczęła się cenić.
- Ale ja jestem małomiasteczkową fryzjerką…- zaczynam. Tylko nie wiem już co chciałam powiedzieć.
- Jedyne czego ci brakuje to wiary w siebie - mówi Dorian patrząc mi prosto w oczy -
widziałem cię jak pracowałaś. Jakbyś była w transie. Ktoś rzuci ci temat a ty już widzisz w głowie efekt końcowy. To niesamowite. I właśnie dlatego chciałbym, żebyś zastąpiła Darię jeszcze raz. To ta dziewczyna, która złamała rękę.
- Ja … co? - nie do końca ogarniam co do mnie mówi.
- Słuchaj, sprawa wygląda tak. Wiem, że masz swój zakład od niedawna i budujesz swoją markę. Rozumiem to. Mam jednak propozycje nie do odrzucenia. Daria miała jechać mną do Pragi na wystawę. Przyjaciółka ma wernisaż swoich prac. To bardzo
modernistyczne podejście. Częścią wystawy są modelki, które trzeba uczesać. Nie będzie nas cztery dni. Co ty na to?
- Co ja na to? - wypalam, zaskoczona.
- No tak, co ty na to? Pojedziesz?
- Na cztery dni do Pragi? Czesać żywe modelki na żywy wernisaż? - dopytuje nieskładnie, zbyt zszokowana by coś elokwentnego z siebie wydusić.
- Tak.
- Zdecydowanie - wypalam, prostując się. Nie zamierzam się wahać. Już nie. Jak mnie chcą, to jadę!
- No i świetnie. Prześlę ci szczegóły i umowę na maila. Jedziemy razem jednym busem, więc nie martw się o nic.
- Okej - odpowiadam i nie bardzo wiem co wypada jeszcze zrobić. Całować go po rękach za taką okazję czy dziękować do białego rana?
- Powinnaś w przyszłości pomyśleć o fili w mieście. Naprawdę jesteś utalentowana.
- Na razie jestem przerażona myślą zatrudnienia kogoś a gdzie otwieranie fili w wielkim mieście. Chyba nie jestem na to gotowa.
- Jasne, rozumiem to i rozumiem twoje obawy. Zarządzanie zasobami ludzkimi to ciężki orzech do zgryzienia. Tylko wiesz co? Nauczyłem się tego obserwując moją matkę. Ona nigdy nie czekała na właściwy moment tylko budowała go sama planując każdy krok. Ona sama stwarzała sobie okazję. Chociaż czasem widziałem ile strachu w niej było.
- Tak. Renia jest niesamowitą kobietą i podziwiam jej upór, determinację i odwagę. Nie wiem tylko czy ja też mam to w sobie.
- Ja jestem pewny, że masz. Tylko coś cię blokuje. Boisz się rozwinąć skrzydła.
- Ona boi się odlecieć - mówi Renia wchodzą do salonu z ciastem. Herbata stała już przed nami, parując i zachęcając zapachem.

Tak. Chyba właśnie tego się bałam. Że odlecę i będę musiała wrócić kiedyś z podkulonym ogonem. Że powinie mi się noga i ludzie będą mi to wytykać, potwierdzając moje najgorsze obawy. Cholernie się bałam porażki i tego, że się nie pozbieram.

- Jesteśmy umówieni więc na za dwa tygodnie. A później prześle ci wstępne obrobione foty z Sylwestra. Powinny skutecznie zburzyć wszelkie wątpliwości jakie masz. Uważam, że jesteś fantastyczna.

Byłam tak zawstydzona, że czułam jak rumieniec rozlewa mi się po całej twarzy i szyi. Nie byłam przyzwyczajona do takich komplementów. Do krytyki i owszem. Tylko tą się jakoś łatwiej przyjmuje. Komplementy niekoniecznie. Te łatwiej zbyć, ignorować. Czy mogę się jeszcze tego nauczyć? Czy dam radę przestać w siebie nieustannie wątpić?

Po kolacji wróciłam do domu taksówką. Lekko mi się kręciło w głowie od wina i emocji. Rodzice już dawno spali po południowej zmianie. Zziębnięta migiem znalazłam się w łóżku. Jutro otwierałam zakład już o dziewiątej i chciałam się wyspać. Jednak najpierw chwyciłam laptopa, żeby odebrać maila od Doriana. Zdjęcia się strasznie długo ładowały, więc postanowiłam je najpierw pobrać. Siedziałam, zmęczona i zniecierpliwiona czując jakieś dziwne łaskotanie w żołądku. Czekałam całą wieczność. 

Gdy wreszcie mogłam otworzyć plik, szukałam się wzrokiem na pięknych i wielobarwnych fotografiach. Tylko nie mogłam się nigdzie odnaleźć. Zdjęcia były cudowne, nasycone barwami i ciekawie uchwyciły atmosferę tamtej nocy. W pewnym momencie w oczy rzuciła mi się w oczy czerwień jednej z sukienek i oniemiałam. To byłam ja. Ja miałam na sobie te sukienkę.

Tylko, że na tym zdjęciu byłam … byłam piękna. Naprawdę piękna. Uśmiechałam się
szeroko. Wyprostowana, z uniesionym podbródkiem, taka swobodna i szczęśliwa. Przeglądałam kolejne zdjęcia i nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę ja. Czyżbym naprawdę wreszcie wykluła się ze swojego kokonu?                                                       

Komentarze