322 Seria fortunnych nieprzypadków Rozdział 7

 


    Za trochę ponad godzinę zaczynałam popołudniową zmianę a ja krążyłam po domu z telefonem w ręce. Dzwonić, nie dzwonić. Oto jest pytanie. Nigdy nie byłam tą, która robi pierwszy ruch. Co prawda Maks zapraszał mnie już kilka razy kiedy się spotkaliśmy pod koniec zimy. Ale nie odpisałam mu, urwałam kontakt. A teraz nagle mam zadzwonić i powiedzieć, że mi się odmyśliło? No właśnie, to brzmi głupio. Znowu wszystko analizuje i dochodzę do wniosku, że lepiej mi samej. Wiem, wiem. To strach przeze mnie przemawia. Boje się kompromitacji. Kolejnej. I odrzucenia. Jakie on może mieć o mnie zdanie? No żadne. Nic nie poradzę tym wszystkim myślom! A może? Przecież wystarczy nacisnąć ZADZWOŃ.
Kurde! Dzwoni. Przycisnęłam chociaż wcale tak naprawdę nie chciałam! Kurde, kurde, kurde! Żołądek mi się ścisnął. 

- Halo?

- Hej Maks, tu Antonina - wydukałam na bezdechu.

- Antonina?

- Spotkaliśmy się jakiś czas temu u Reni, naprawiałeś jej dach po burzy.

- Tosia! Hej! Dobrze cię słyszeć.

- No tak. Ciebie w sumie też. Masz bardzo ładny głos - jezzzuuuu, co ja wygaduje!?

- Yy, dzięki. W sumie nie myślałem, że się jeszcze odezwiesz.

- No bo widzisz, ja już jestem taka nieprzewidywalna - na wypatroszone gargulce, co też mój język plecie? Muszę się szybko rozłączyć!

- Dlatego właśnie dzwonisz? Bo chciałaś usłyszeć mój ładny głos? - śmieje się a ja czuje się coraz bardziej spięta. Czemu to jest takie trudne?!

- Właściwie chciałam cię zaprosić na sushi. Jest takie miejsce w mieście i już jakiś czas chciałam się wybrać.  

- Och. Poważnie? Zapraszasz mnie na sushi? - zapytał, zdziwiony.

- No tak. Zapraszam cię.

- Okej. Kiedy? 

- Mam poniedziałki wolne. Może być?

- Jasne. Mogę po ciebie przyjechać powiedzmy o 18:00? 

- Spoko. Tak. Pasuje mi. Możesz przyjechać. Wyśle ci adres.

- To do zobaczenia.

- No cześć.

    Ja mam naprawdę jakieś deficyty. Takich rzeczy powinni w szkole uczyć - jak rozmawiać z facetami nie robiąc z siebie kompletnej idiotki. No ale zgodził się. Umówiłam się na randkę z całkiem przystojnym facetem, z którym parę miesięcy temu myślałam, że jestem w ciąży. No ale nie byłam. Bo ze sobą nie spaliśmy. Nawet nie wiem czy się choćby całowaliśmy. Tak się wtedy spiłam, że kompletnie mi się film urwał.

Popędziłam na autobus, mając nadzieję, że jakimś cudem zdążę do pracy. Zdążyłam. Choć moje roztrzepanie tego dnia kosztowało mnie poparzone palce, dwa potknięcie się i podwójne zbieranie rozsypanego popcornu, bo zahaczyłam o coś workiem ze śmieciami i wszystko się wysypało. W tej kwestii nic się nie zmieniło. Dalej robiłam dziwne rzeczy, bo brak mi było koordynacji. Zwłaszcza jak moja myśli, niczym buszujący w zbożu, nie mogły znaleźć sobie ni miejsca, ni spokoju. Choć musiałam przyznać, że generalnie radziłam sobie całkiem nieźle. Naprawdę całkiem nieźle. Pomimo braku koordynacji i roztrzepania, byłam dobrym pracownikiem. Ostatnio w jakimś podcaście to słyszałam, że kobiety, dokładnie to ponad 70% z nas, mają problem z docenieniem siebie i swoich zasług. Podobno zawdzięczamy to naszej religii i wszem panującemu patriarchatowi. Nie wiem szczerze powiedziawszy. U mnie w domu i ojciec, i matka ciągle powtarzali, że nic im w życiu nie wychodzi. Nie wiem czy choć raz widziałam ich dumnymi z siebie. A czy ja im kiedyś powiedziałam, że jestem z nich dumna.

    Moje dni były pełne wyzwań. Poza oficjalnymi szkoleniami, każdą wolną chwilę słuchałam o tym, jak radzą sobie inni, jak odbijają się od dna. I oglądałam masę tutoriali. W pracy szło mi całkiem całkiem. Do tego miałam sporo stałych klientek. Mogłam być z siebie naprawdę dumna. I starałam się widzieć te wszystkie pozytywy mojej osoby. Ale to wcale nie było łatwe. Całe życie powtarzałam sobie, że jestem nieudacznikiem. I naprawdę w to uwierzyłam. Kiedy coś mi wychodziło, byłam pewna, że to przypadek, który długo się nie powtórzy. I tak właśnie było. Pech za pechem, nieszczęście za nieszczęściem. Każda chwila radości była podejrzana. Wmawiałam sobie, że to na uśpienie mojej czujności. A kiedy interesowali się mną jakieś chłopaki, nie byłam wybredna gdyż sama się zastanawiałam co we mnie widzą. I niestety dawałam sobą rządzić. Dawałam się wykorzystywać

Teraz miało być inaczej choć gdzieś z tyłu głowy próbowały wedrzeć się do mojej świadomości okropne obrazy tego, jak koszmarnie może skończyć się poniedziałkowy wieczór. Odpędzałam je skupiając się na tym co tu i teraz. 

- Pani Antonino. Mogę prosić na chwilę do siebie?

Szefowa nasza, Pani Białek, koszmarnie ubrana w przyciasne garsonki i krzykliwe kiecki, za to całkiem miła i rzeczowa, zawołała mnie do siebie wyrywając mnie z moich rozmyślań. Poczułam jak serce zaczyna mi walić i momentalnie miałam sucho w ustach. Co ja znowu przeskrobałam?

- Pani Białek, cokolwiek zrobiłam źle, proszę o wyrozumiałość. Postaram się bardziej przykładać - zaczęłam się tłumaczyć zaraz po wejściu do jej gabinetu, z góry zakładając, że cokolwiek chce mi powiedzieć, to nie będzie nic dobrego. Stary nawyk wziął nade mną górę.

- Słucham? O czym pani mówi? Ja akurat jestem bardzo zadowolona z pani pracy i o tym właśnie chciałam z panią porozmawiać. Podpisaliśmy z panią umowę na pół roku. Wspomniała pani o jakiś swoich planach. Ale chciałabym żeby pani rozważyła zostanie z nami. Oferuje pani stanowisko kierownika zmiany. Jest pani bardzo odpowiedzialną i obowiązkową młodą kobietą i czuję, że by się pani spełniła w tej roli. Oczywiście z awansem wiąże się podwyżka.

- Poważnie pani mówi? - wbiło mnie dosłownie w krzesło. Dobrze, że siedziałam, bo chyba bym odjechała z wrażenia. 

- Jak najbardziej. 

- Do kiedy mam czas żeby odpowiedzieć - odpowiedziałam po chwili milczenia. Najpierw chciałam powiedzieć oczywiście, potem grzecznie odmówić, a potem stwierdziłam, że muszę nad tym pomysleć.

- Czy tydzień wystarczy? Chciałabym od nowego miesiąca podpisać nową umowę.

- Bardzo dziękuję za tę propozycje i za docenienie moich starań. Odezwę się jak tylko zdecyduje. Wrócę teraz do swoich obowiązków.

Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Kompletnie. Gdy w domu powiedziałam o tym mamie, pogratulowała mi. Uważała, że powinnam się zgodzić. Dla niej zakładanie własnej firmy, własnego salonu było ogromnym błędem. Uważała, że się do tego nie nadaje. Tylko długów narobię. Ale ja chciałam spróbować. Czułam, że bardziej będę żałować tego, że nie spróbowałam, niż tej ewentualnej porażki i długów, o których mama tyle trąbi. Zaczęłam już się nawet rozglądać za lokalem. Za chwilę startował kolejny kurs a w między czasie ćwiczyłam na moich klientkach wszystkie nowo poznane trendy i umiejętności. Zaczynałam w siebie wierzyć. Wierzyć w to, że mogę coś w życiu osiągnąć poza siedzeniem w domu i szukaniem męża.

Chciałam to wszystko obgadać z Renią ale wyjechała do syna na tydzień, więc byłam zdana na siebie i moje chaotyczne myśli. Do tego ta randka! Co mi do głowy strzeliło żeby w samym środku całej rewolucji jeszcze zacząć się umawiać. Jakby mi mało stresu było! Nie miałam wyjścia. Wzięłam karteczkę, taką małą, różową i spisałam drobnym drukiem Reni rady, żeby w kryzysowych sytuacjach mieć to czarno na białym i nie dać moim myślom rozpędu. Pech nie istniał. A nieszczęścia sama do siebie przyciągając. Kusząc je, wzywając je siłą moich myśli, które powtarzałam nieustannie. 

To o czym myślisz, tym się stajesz. 
Żeby zmienić moje życie, muszę zmienić moje myślenie.
Wszystko zależy ode mnie.

Maks podjechał swoim mini busem, który chyba właśnie został wypucowany. Świecił się w promieniach popołudniowego słońca. Włożyłam moją najładniejszą sukienkę na cienkich ramiączkach, która sięgała mi do kostek i czółenka. Wyglądałam całkiem ładnie w rozczesanych włosach i z czerwoną szminka na ustach. Maks miał na sobie dżinsowe krótkie spodenki i białą polówkę. Prezentował się niezwykle przystojnie.
Z początku było trochę dziwnie. Nie specjalnie wiedziałam o czym mam z nim gadać. Zerkałam na niego co chwilę, gdy jechaliśmy w stronę miasta, korzystając z tego, że był skupiony na drodze. I zauważyłam, że on też był spięty. Czyżby się denerwował tak jak ja? Zaczęłam więc nawijać o mojej pracy, o filmach jakie aktualnie puszczaliśmy, o warkoczach jakie uczyłam się pleść i ani się obejrzałam, a siedzieliśmy najedzeni przy swoim stoliku, a wieczór zrobił się już bardzo późny.

- Cały czas nadaje o sobie. Może ty mi coś wreszcie powiesz?

- Lubię cię słuchać. Ty też masz bardzo ładny głos - uśmiechnął się zalotnie - a co byś chciała wiedzieć?

- Opowiedz o swojej pracy.

- Hmm. Gdy skończyłem szkołę, kompletnie nie miałem pomysłu na siebie. Kumpel z ojcem zaproponowali mi fuchę na lato i tak się zaczęło. Stwierdziłem, że jestem w tym dobry. Popracowałem parę lat, odłożyłem trochę kasy i założyłem własny biznes. Nie narzekam na brak zajęcia. Mam stałych klientów, ciągle ktoś dzwoni. Dobrze zarabiam, dobrze płacę moim pracownikom. Więc chyba jest dobrze - podsumował i uśmiechnął się. Podobało mi się w nim to, że cały czas patrzył na mnie. Nie spuszczał wzroku, nie uciekał. Nie chwytał telefonu. Wydawał się taki pewny siebie.

- Rodzice są pewnie z ciebie bardzo dumni, co?

- Niekoniecznie - wyznał bez zająknięcia. Jakby go to wcale nie bolało - Oboje są po studiach. Mama jest nauczycielką a ojciec radcą prawnym. Chyba się po mnie spodziewali czegoś więcej. Ale nie gadamy o tym specjalnie. Ja jestem szczęśliwy, to musi im starczyć A twoi rodzice?

- Mama to by chciała żebym wreszcie wyszła za mąż i zaczęła rodzić dzieci. A ojciec zawsze mnie kochał i wspierał niezależnie od wszystkiego. Chyba zwyczajnie chce żebym była szczęśliwa. Martwi się o mnie nieustannie. Boi się, że sobie sama nie poradzę. Gdy mówię o swoim biznesie jest przerażony. Ale wiem, że jakby co to mogę na niego liczyć. Chcą żebym miała lżej w życiu niż oni. Ale to chyba tak nie działa. Wszystko co ma znaczenia wymaga ciężkiej pracy.

- Tak. Ale nie każdy kto ciężko pracuje do czegoś dochodzi. Niektórzy całe życie zapierniczają żeby utrzymać rodzinę i nie widzą żadnej alternatywy. Do tego nigdy nie dorabiają się jakiś znaczących pieniędzy.

- Tak jak moi rodzice. 

- Ja myślę, że ty będziesz inna. Wierzę w twój sukces. Mówisz o tym wszystkim z taką pasją.

- Dziękuję Maks, że to mówisz. Ale wiesz, tyle razy już dałam ciała, że czasem myślę, że mają rację, że powinnam dać se spokój- przyznaję się do swoich najczarniejszych obaw.

- Jak nie spróbujesz, nigdy się nie przekonasz. Rodziców nie przeskoczysz. Trzymaj się swoich planów. Jesteś taka pewna siebie. Nie zmieniaj tego.

- Pewna siebie? Ja?

- No a nie?

- Wcale. Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś może mnie taką widzieć - przyznaje całkiem szczerze.

- Pełna niespodzianek, jak sama mówiłaś - śmieje się. 

Im dłużej na niego patrzę, tym bardziej mi się podoba. Ma taką przyjemną buzię, i te zaokrąglone policzki pomimo szczupłej sylwetki. Dołeczki przy ustach, gdy się uśmiecha. I bajeczne oczy. Cudnie błękitne. Jest naprawdę przystojny. Dobrze ubrany i zabawny. Do tego czuję, że mnie słucha. A to wcale nie jest cecha większości facetów. Jędrzej nigdy nie słuchał jak coś mówiłam. Potakiwał grzecznie, udając, że go interesuje.

Maks odwiózł mnie do domu, a ja całą drogę myślałam tylko o tym, co będzie gdy staniemy, gdy zaparkuje pod moim domem. Dalej mu się podobam czy chce jak najszybciej uciec i już mnie więcej nie widzieć? Ręce mi się pociły pomimo tego, że noc była już chłodna. Czułam to napięcie w samochodzie. Jakby jakaś energia między nami przepływała. I znów chyba niepotrzebnie się martwiłam. Nie zdążyłam się obrócić, a on już stał przy moich drzwiach i pomagał mi wysiąść. Chwycił mnie za dłoń i spojrzał mi tak głęboko w oczy, jakby czegoś szukając.

- To był naprawdę fajny wieczór - powiedział, lekko speszony, co wcale do niego nie pasowało.

- Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Czy to jego słowa, jego oczy czy to, jak cholernie go pragnęłam w tym momencie, kiedy stał tak blisko mnie, ale zamiast mu odpowiedzieć, przylgnęłam do niego całą sobą, całując go w usta. Dosłownie chwilę czekałam na jego odpowiedź. Całował nieziemsko. Jego usta były gorące. On był gorący i bardzo, bardzo chętny. Z każdą sekundą nasz pocałunek się pogłębiał. Oparł mnie delikatnie o swoje auto i przytulił do siebie mocno, obejmując mnie w pasie. Nie marzyłam o niczym innym jak tylko wziąć go do siebie do pokoju. Ale nie chciałam tego zepsuć. Nie chciałam, żeby pomyślał, że na tym tylko mi zależy. Chciałam kogoś w swoim życiu, ale niekoniecznie do łóżka. Bardziej do współprzeżywania ze mną tego wszystkiego. 

- Zadzwonię jutro, okej? - powiedział, gdy odchodziłam sama w stronę domu.
- Zadzwoń - szepnęłam. 

Chyba nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Nigdy nie czułam się tak chciana przez kogoś. Ale nie tylko pod względem ciała. On chciał mnie całą. Naprawdę to czułam. I byłam ciekawa co z tego wszystkie wyjdzie.

Obudziłam się rozemocjonowana, zastanawiając się czy zadzwoni. Moje ciało było jakieś dziwne. Niespokojne. Czułam takie jakby mrowienie na całym ciele. Niekoniecznie nieprzyjemne. Nie chciałam wpadać w swój zwyczajny tok myślowy. Jeszcze rok temu, przestałabym myśleć o czymkolwiek i zaczęłabym wybierać suknie ślubną. A tak faktycznie, to ja nawet nie wiem czy ja chce wychodzić za mąż i zakładać rodzinę. Nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Nie myślałam, że mam wybór. A teraz kiedy próbuje coś sama osiągnąć, nie wyobrażałam sobie bym to wszystko miała zostawić. Chcę iść dalej. 

Postanowiłam więc wrócić swoich zajęć tego dnia z pełnym zaangażowaniem, odkładając myśli o Maksie i naszym pocałunku gdzieś na tyły mojej świadomości. Lekko się zdziwiłam jak naturalnie to wyszło. Podjęłam decyzję i jakby wszystko stało się jasne. Mrowienie ustało a mój mózg zaczął pracować na wysokich obrotach. Co? Jak? Gdzie? Kiedy? Po południu miałam trzy klientki, a ostatnią w mieście, blisko kina, żeby zdążyć na wieczorną zmianę. Odmówiłam podjęcia nowej pozycji. Postanowiłam zrezygnować z tej pracy po zakończeniu umowy. Musiłam podjąć to ryzyko. Dla siebie.

A Maks? Zadzwonił po paru dniach i był uroczy i słodki. Jego głos był ciepły i zmysłowy. Umówiliśmy się na niedzielę na obiad w mieście, bo oboje mieliśmy napięty grafik. Chodziliśmy za rękę, spacerowaliśmy brzegiem rzeki i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. A potem wyjechał. Fucha nad morzem. Trzy, może cztery tygodnie. Nawet dobrze. Zaczął się ostatni i najważniejszy kurs. Miałam ręce pełne roboty. Starałam się oddychać głęboko i nie myśleć o tym, gdzie to wszystko mnie zaprowadzi. Nie zastanawiałam się czy dam radę. To pozwalało wszelkim wątpliwościom nabrać kształtu i mocy, a tego nie chciałam. Pracowałam cieżko, zdeterminowana i tak, coraz pewniejsza siebie. Nowe umiejętności mi jej dodawały. Z każdą zarobioną złotówką czułam się silniejsza. 

Wakacje się skończyły. Wynajęłam lokal. Wraz z ojcem zaczęliśmy remont własnym sumptem. Szło nam naprawdę wolno, gdyż oboje byliśmy zajęci. Ale plan był taki, by 15 października otworzyć. Siedziałam po nocach nad biznes planem i papierami z wszelkich urzędów. W tle leciał podcast ze wskazówkami jak wystartować z własnym biznesem. To teraz było moje życie. W tym pokoju, w którym do dziś na półce stały ułożone w rządku lalki Barbie, gdzie 9 miesięcy temu wyłam jak wół z beznadzieji i rozpaczy jaką czułam, teraz to ja decydowałam, ja kontrolowałam sytuacje. Dałam radę. Renia od początku miała rację. Wszystko zależy ode mnie. Muszę tylko wiedzieć czego tak naprawdę chcę i o to walczyć. Bo jak ja sama nie wiem, to jak mam iść w dobrym kierunku? O co mam prosić? Musiałam sama w siebie wierzyć. A to chyba było najtrudniejsze. 

Wszystko się układało. Po kolei odhaczałam z mojej listy do zrobienia kolejne zadania. Lokal błyszczał nowością. Pachniał, zapraszał do środka. Na ścianie powiesiłam zdobyte dyplomy i masę sznurków, na których miały zawisnąć zdjęcia moich klientek niczym na fejsbukwowej ściance. Zawiesiłam też zamówiony i opłacony z pieniędzy z urzędu neon z nazwą zakładu. Długo myślałam jak powinnam nazwać swój salon, moje spełnienie i suma wszystkich strachów w jednym. To Renia ostatecznie podsunęła mi pomysł a ja ja go dopieściłam - Maria Antonina. Z mojego imienia zrobiłam francuską monarchinię. Dla mnie strzał w 10. 

13 października, dwa dni przed otwarciem pękła rura w salonie. Wymuskane, wypieszczone, moje nowe miejsce pracy zalały hektolitry wody. Ojciec był w pracy więc szybko wybrałam numer Maksa. Niedawno wrócił z nad morza, ale nie mieliśmy się kiedy spotkać. Na bezdechu powiedziałam mu co się stało i usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwiami od auta. Starałam się nie panikować. To nie mój niekończący się pech. Przestałam w niego wierzyć. To problem, z którym muszę się zmierzyć i tyle. Na przeciwko był lumpeks. Kupiłam wór najtańszych ciuchów i robiłam co w mojej mocy, by woda nie wsiąkała w nowe panele wyłożone w części salonu. 

Maks przyjechał w ciągu 15 minut a kolejne 15 naprawiał problem. Kiedy woda przestała lecieć, a my, całkowicie mokrzy i zdyszani osiedliśmy na stercie mokrych ubrań, rzuciliśmy się na siebie jak wygłodniałe zwierzęta. Pragnęłam go tak mocno, że najchętniej oddałabym mu się tam bez oporów. Ale wysokie okno i mój ogólny stan rzeczy, nie sprzyjał temu. Pogratulował mi sukcesu u umówiliśmy się, że wleci wieczorem. Przyniósł szampana, całujące mnie pomiędzy każdym z łyków, które wziął. A potem wziął na miasto na najlepszego hot-doga jakie jadłam. Jednego dnia przeżyłam tak wiele emocji i to tak intensywnych, że o 23:00 zaczęłam ziewać jak dziecko. Maks odwiózł mnie grzecznie do domu a ja usypiając cały czas czułam smak jego ust i zapach jego szyi. 


Ciąg dalszy nastąpi!

A moje inspirujące książki dla kobiet - teraz w specjalnej ofercie świąteczne - za cenę 39,99 nabędziecie bezpośrednio ode mnie - dziennikkobiety@gmail.com.



Premiera audiobooka UCZENNICY już 30 listopada!

Komentarze