318 Seria fortunnych nieprzypadków Rozdział 6

Poprzednie odcinki znajdziesz w spisie treści. Wpis 295, 296, 297,298 i 304

    Kolejny tydzień użalałam się nad sobą włócząc się bez celu po domu. Nie pojechałam jeszcze do pośredniaka. Nie miałam odwagi. Nie miałam siły. Jakby ta podróż do miasta miała zdusić ostatnie podrygi godności, jakie jeszcze miałam. Odmówiłam wizyty u klientek, które miałam w tym tygodniu i zakopałam się pod pierzyną. Weekend nie był lepszy. Choć pogoda wreszcie zaczynała się zmieniać ku lepszemu, moje poczucie beznadziei rosło, gdy słuchałam dyskusji mojej rodziny, która przyjechała w odwiedziny. Nieustające przekrzykiwanie się w tym, kto jest bardziej chory, narzekanie na pracę, na rząd no i na brak funduszy. Nie wiem, mogłam być tak głupia. Jak mogłam uwierzyć, że moje życie może wyglądać lepiej? No jak widać mogłam i byłam głupsza niż mi się zdawało.

    Renia już parę razy dzwoniła prosząc o zajęcie się jej odrostami. Unikałam jej. Przyznaje bez bicia. Wstyd mi było. Kolejna zaliczona porażka. Renia dobrze mnie znała. Chyba przeczuwała, to wszystko w kościach czy coś. Parę dni po długim weekendzie ktoś zaczął walić do drzwi, byłam pewna, że to listonosz. A to była Renia.

- Nie dzwonisz, nie odbierasz jak ja dzwonię. Myślisz, że tak łatwo się mnie pozbyć?  - powiedziała wsuwając się do mieszkania bez wyraźnego zaproszenia.

- Cześć, Reniu. Przepraszam, ja byłam wyjątkowo zajęta.

- Czym? Użalaniem się?

- Ja… nie, ja tak naprawdę…

- Co się stało dziecko?

- Jak co się stało?! Życie się stało. Znowu wszystko poszło nie tak. Ze mną nie może być inaczej. Zwyczajnie jestem do niczego. Muszę się z tym pogodzić a nie karmić się nierealnymi marzeniami i pozytywnym myśleniem, które mnie nigdzie nie zaprowadzi.

-Ach. No to już widzę co się stało. Wracamy do starej, dobrej Tosi, która przecież była taka szczęśliwa wierząc, że do niczego się nie nadaje - Renia oznajmia siadając na krześle w kuchni.

-Reniu, wiesz, że to nie tak. Próbowałam. To wszystko nie jest dla mnie.

-Co próbowałaś? Co nie jest dla ciebie? Co myślisz, że raz czy dwa się wysilisz i reszta pójdzie już jak z płatka? To tak nie działa dla nikogo. Pozytywne myślenie to jedno, ale musi być szczere, a nie fałszywe. Jesteś tym, co sobie powtarzasz. Zawsze łatwiej się poddać. To co najcenniejsze, osiąga się najtrudniej, często w bólu. 

- Może ja nie jestem na to dość silna? - mówię z rezygnacją.

- Umiesz chodzić, prawda? Mówić Myślisz, że nauczyłaś się tego w tydzień?

- No nie. Mama mi opowiadała, że bardzo późno zaczęłam chodzić, miałam jakieś piętnaście miesięcy i tak ciągle się potykałam i przewracałam - odpowiadam, zdziwiona,

- Nie poddałaś się jak widać. Efekty są widoczne.

- Co ty próbujesz mi powiedzieć?

- Nic. Nic nowego. Próbuje cię przekonać, żebyś walczyła dalej. Jak w tej bajce, gdzie jest Nemo. Widziałaś?

- Widziałam. A co to ma do rzeczy.

- W tej kreskówce było takie fajne zdanie. Kiedy życie cię przytłacza płyń dalej.

- Płyń dalej? - nie mogę uwierzyć w to, że Renia właśnie zacytowała mi kreskówkę. Tyle razy ją widziałam, ale jakoś nigdy nie zwróciłam uwagi na znaczenie tych słów.

- No tak. 

- A teraz zrób moje odrosty bo nie mogę na nie patrzeć!

Nałożyłam mój fartuszek i zabrałam się do pracy. Renia nie wracała już do tematu. Opowiadała o remoncie, o domu, o synu, który miał wkrótce przyjechać w odwiedziny.

    Zrobiłam swoje. Wypiłyśmy herbatę i pożegnałyśmy się. Całe popołudnie siedziałam patrząc na deszcz bijący o szyby i zastanawiałam się co mam teraz zrobić. Nie chciałam się poddawać. Chciałam płynąć dalej. Nie chciałam tu siedzieć i udawać, że akceptuje to, co się stało. Nie chcę tak żyć. Tak naprawdę chcę sporo od życia. Chcę być szczęśliwa. Ale jak mogę to szczęście znaleźć? Los się ciągle śmieje z moich planów. Ostatnie dni pozbawiły mnie energii. Byłam wycieńczona. Co potwierdzało tylko słowa Reni. Użalanie się nad sobą nie robi mi nic dobrego. Ono mnie niszczy. Ja siebie niszczę. Ale jak mam zacząć? Ile razy można zaczynać wszystko od nowa? Nie wiem w sumie, ale nie chcę się poddawać. Chyba zwyczajnie musze zrobić krok naprzód. I kolejny. I kolejny. Musze po prostu płynąć dalej.

    Po jakimś czasie zebrałam się w sobie, wstałam i zrobiłam rodzicom kolację. Ostatnio wcale ich nie wspierałam, nie pomagałam. Wyskoczyłam na szybkie zakupy, po czym zamarynowałam mięso i zabrałam się za sprzątanie. 

    Gdy rodzice wrócili, byli skonani ale szczęśliwi, że mnie widzą. Zjedliśmy razem gadając o wszystkim i o niczym, po czym pożegnałam się i ruszyłam do swojego pokoju.

- Kochanie czekaj, zapomniałbym. Od paru dni z nimi chodzę. Mieliśmy jakąś loterię w pracy i wygrałem ale mnie one na nic więc są dla ciebie.

Ojciec podał mi śliczne, miętowe pudełeczko. 

-To słuchawki bezprzewodowe. Myślisz, że się przydadzą? I tam w kartoniku jest jakiś kod do darmowego czegoś  tam. Chyba musisz to sama rozgryźć.

- Dziękuje, tatusiu. Dobranoc.

W pokoju przyjrzałam się moim darom. Rzadko korzystałam ze słuchawek. Moje były już średniej przydatności, bo kabelek się wyrobił i ciągle przerywały. Wyciągnęłam instrukcję z kartonika i krok za krokiem, podłączyłam je do telefonu. Na wydruku jakby z kasy fiskalnej był kod do aplikacji Spotify. Trzy darmowe miesiące. Pobrałam aplikację, wpisałam kod. Zaczęłam odkrywać muzykę i podcasty. Nigdy wcześniej ich nie słuchałam. 

    Dźwięk w słuchawkach był czysty i bardzo przyjemny. Pod wpływem impulsu wpisałam do wyszukiwarki w mojej nowej aplikacji hasło motywacja, bo tego akurat było mi potrzeba. Energi, by się rozpędzić, by zrobić ten pierwszy krok i płynąć dalej. Choć miałam nikłą nadzieję, że cokolwiek znajdę. Okazało się, że się myliłam. W zasięgu mojego palca było wszystko. Wszystko to, czego mogłam potrzebować. Położyłam się więc i zaczęłam słuchać. Pozwoliłam by słowa zaczęły wsiąkać we mnie, by zalepiały wszystkie te wyrwy w moich chęciach, w moich myślach i w moim postrzeganiu wszystkiego.

    Nie wiem kiedy usnęłam, ale spałam dobrze, spokojnie. Pierwszy raz od tygodnia. Pogoda dalej nie rozpieszczała. Nieustannie padało a gruba warstwa szarych chmur pokrywała szczelnie całe niebo. Mimo to, czułam się inaczej. Lepiej. Ogarnęłam się i wsiadłam w autobus do miasta.

    Najpierw wizyta w pośredniaku. Nie człapałam niechętnie jak zawsze. Szłam szybszym krokiem patrząc w zachmurzone niebo i podziwiając ten impresjonistyczny obraz emocji i żywiołów. O dziwo, mieli sporo ofert. Niedługo w mieście otwierała się nowa galeria handlowa, o czym kompletnie zapomniałam. Nie chciałam pracować na kasie ani jako sprzedawczyni w żadnym sklepie. Na szczęście mieli inne oferty. Potrzebowali kogoś do obsługi kina. Praca w nocy, wieczorami i w święta. To nic. Godziny mi wcale nie przeszkadzały. Może nawet tak miało być. 

    Będąc w pośredniaku zapytałam o możliwość darmowych szkoleń. Zwolnili mnie z zakładu, ale przecież nie przez to, że sobie nie radziłam. Renia powtarzała mi, że mam się skupić na tym, co potrafię. I tak właśnie był plan. 

- Mamy parę dostępnych szkoleń. Może też pani sama coś znaleźć i złożyć wniosek o refundację. Myśli pani o własnej działalności?

- Tak, w sumie to już jakiś czas prowadzę działalność nierejestrowalną. Może jak się podszkolę to mam szansę?

- Na pewno. Na założenie firmy też jest dofinansowanie. Ale musi być pani bezrobotna w momencie składania wniosku.

-Dziękuje panu, do zobaczenia.

    Nie pamiętam, żeby choć raz wyszła z pośredniaka zadowolona. Włożyłam słuchawki do uszu i słuchałam dalej. Słuchałam o tym, co mówiła Renia. Że użalanie się nad sobą, negatywne myśli i poczucie beznadzieji jest częstą przypadłością, zwłaszcza wśród młodych ludzi, którzy mają albo zbyt duże wymagania i brak chęci, albo mają poczucie, że do niczego się nie nadają jak ja. Zmiana myślenia. Podbudowanie wiary w siebie. Tego było mi trzeba.

    Wzięłam autobus i pojechałam na drugą stronę miasta złożyć papiery o przyjęcie mnie do kina. Z marszu weszłam na rozmowę.

- Praca jest na rożne zmiany, w święta. Czy to pani odpowiada?

- Na ten moment zdecydowanie tak.

- Umowa jest na pół roku. Możemy liczyć, że minimum tyle pani z nami wytrzyma? - śmieje się kobieta ze mną rozmawiająca.

- Zdecydowanie tak. Myślę nad założeniem własnej firmy. Chcę się szkolić, dlatego wieczorne i nocne zmiany bardzo mi odpowiadają.

- Okej. Zaczyna pani w kolejnym tygodniu od szkolenia z obsługi części restauracyjnej. W tym czasie proszę skompletować wszystkie wymagane dokumenty. 

- Dziękuje pani bardzo. 

    Wyszłam prawie unosząc się nad ziemią. Miałam jakiś plan. Coś, czym mogłam naprawdę się zająć. W międzyczasie mogłam sobie dorobić i zacząć się szkolić. Jeżeli naprawdę myślałam o własnym salonie potrzebowałam czegoś ekstra, co przyciągnie klientki. Nie tylko farbowanie i cięcie.

Spędziłam dwa dni w internateach szukając czegoś dla mnie. Słuchawki ściągałam tylko do ładowania. Zrobiłam sobie długą listę rzeczy, które muszą ogarnąć. Biznes plan. Jako takie pojęcie o prowadzeniu firmy. Jakiś harmonogram, żeby nic mi się nie wymknęło z pod kontroli jak ostatnio. 

Poszłam do Reni na herbatę i pokazałam jej mój plan. Momentalnie na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.

    Znalazłam cztery szkolenia, które chciałam zaliczyć. Dwa bardzo drogie. Więc zaraz zabrałam się za wypełnianie wniosków o dofinansowanie. Nie cierpiałam papierów. Przerażały mnie. Te niekończące się tabelki, w które nie miałam pojęcia co wpisać. Do tego pytania, które zawsze były tak napisane, że nikt tego nie rozumiał. Kiedyś zastanawiałam się czy specjalnie te wszystkie wnioski tak wyglądają, żeby dać se spokój i nic nie chcieć. Odgoniłam zniechęcenie i pomimo strachu, linijka po linijce, wypełniłam wnioski. W Internecie znalazłam nawet parę stron, które dawały dobre instrukcje jak się do tego zabrać.

    Kursy brzmiały mega ciekawie. Zaplatanie warkoczy, zwłaszcza tych bokserskich z kolorowymi pasemkami. Przedłużanie włosów i wszelkie fryzury związane ze zwiększaniem objętości włosów. To mogło być coś. Byłam strasznie podekscytowana. 

Ta ekscytacja mnie tylko trochę przerażała. Ze skrajnej rozpaczy w stan radosnego uniesienia. Balam się cieszyć się. Bałam się, że zaraz znowu coś runie i będę po raz setny lizać rany.

    Postanowiłam więc uporządkować jakoś swoje dni i swoje myśli. Zaczynałam od wczesnego spaceru po pieczywo. Jeszcze nim rodzice wyszli do pracy, ja już byłam na nogach. Potem miałam swoje stałe klientki a w między czasie czytałam książki o prowadzeniu firmy i słuchałam o tym podcastów. Te słuchawki i ten Spotify dały mi dostęp do ogromnej bazy danych, która była bardzo ciekawie prezentowana. Książki mnie zawsze męczyły, no chyba że romanse. Słuchanie było bardziej przystępne. 

    Po południu jeździłam do kina. Prażenie popcornu, sprzątanie syfu w salach po każdym seansie. Nie zdawałam sobie dotąd sprawy, że ludzie to takie świnie. Jak w chlewie. Dosłownie. Wszędzie leżało wszystko. Praca tam jednak miała swoje plusy. Dawno nie widziałam tylu filmów zwłaszcza w kinie. Sama byłam w kinie ostatnio dobry roku temu z Jędrzejem. Jego imię dalej przywoływało smutne wspomnienia, ale nie dałam się im. Nie mogę tego wiecznie rozpamiętywać. Może dla niego nie byłam dość dobra. /grunt żebym była dość dobra dla siebie.

    Wieczorem, często bardzo późnym, wracałam do domu. W weekendy rano odsypiałam a noce spędzałam w kinie. I tak mijały tygodnie. Kiedy na początku czerwca zaczął się pierwszy kurs, myślałam, że umrę ze zmęczenia. 

    Wiedziałam, że będzie ciężko, ale chyba nie myślałam, że aż tak. Starałam się być obecna i głęboko oddychać. Usłyszałam to w jakimś wywiadzie. Żeby nie wyczekiwać końca czegoś tylko skupić się na tu i teraz. Całymi dniami pracowałam po trzynaście, czternaście, a nawet piętnaście godzin. Reni nie widywałam prawie wcale. Ba! Ja nawet siebie lewo widywałam w lustrze. Wszędzie pędziłam w biegu. 

Ale efekty były porażające. 

Kurs zaliczyłam wzorowo. Drugi miał się zacząć dopiero w sierpniu. W pracy panowała super atmosfera. Większość ekipy była ode mnie młodsza. Nie znaliśmy się wcześniej. A gdy już poznaliśmy, okazało się że to cudowni i ciepli ludzie, którzy tak jak ja próbują ogarnąć jakoś życie. Po pracy czasami zostawaliśmy pod galerią na piwo i dymka jak to nazywali. Ja nie paliłam, ale i tak bawiłam się świetnie. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek miała taką paczkę. Nie żadnych przyjaciół czy coś, ale kumpli, z którymi mogłabym się pośmiać czy pogadać. Nie mówiąc już o piciu piwa o trzeciej nad ranem w miejscu publicznym.

- Jestem z ciebie dumna, wiesz? - Renia powiedziała wpatrując się we mnie, kiedy wreszcie wzięłam jeden dzień wolnego, by odpocząć i naładować baterie.

- Jeszcze nie masz z czego. Już tyle razy mi nie wyszło. Mój ostatni sukces długo nie trwał. 

- Nie mów tak. Nic się nie dzieje bez przyczyny. Pamiętaj, że nie robiłabyś dzisiaj tych kursów, gdybyś wtedy nie trafiła na to ogłoszenie i ten zakład fryzjerski.

- Tak, pewnie masz rację.

- Pamiętaj tylko, żeby znaleźć równowagę w tym wszystkim.

- Równowagę?

- Nie możesz myśleć tylko o pracy. Potrzebujesz odskoczni, innych emocji.

- Mam teraz znajomych w pracy.

- A co z randkowaniem? Jesteś młoda. Nie brakuje ci czegoś?

- Może, czasem. Ale nie mam teraz na to głowy. Mam tyle planów.

- Wiem, kochanie. I wiem, że czeka cię sporo decyzji do podjęcia. Ale przydałaby się jakaś bliska osoba.

- Może. Ale mam ciebie.

- To co innego.

- Tak szczerze, to przeraża mnie to, że będę wkrótce musiała podjąć decyzję co z tą moją firmą. Umowę w kinie mam do połowy listopada. Nie wiem co potem. Do tego czasu zaliczę już wszystkie kursy. Mniej więcej wiem już co i jak z firmą. Mam nawet wstępny biznes plan.

- To cudnie.

- Ale przeraża mnie to trochę.

- Wiem. To najbardziej samotny moment dla każdego z nas. 

- Najbardziej samotny?

- No kiedy podejmujesz decyzje. Ty będziesz żyć z konsekwencjami każdej swojej decyzji. Nikt inny.

- Kurczę, nie patrzałam na to nigdy z tej strony.

- Wiesz, ludzie wokół mogę cię znać, lubić, nawet kochać, ale ty musisz podejmować swoje decyzje sama z pełną odpowiedzialnością. I w zgodzie z własnym sumieniem. Jesteś na dobrej drodze. Mentalnie idziesz zdecydowanie w dobrym kierunku. Musisz tylko w siebie bardziej uwierzyć. Dlatego myślę, że przydałby ci się jakiś facet. Choćby tylko na parę nocy.

- Reniu! -krzyczę oburzona jej insynuacją choć nie powiem, żeby mi nie brakowało czasem czyjejś bliskości w łóżku.

- No co? Coś źle powiedziałam?

    Śmiałyśmy się i piłyśmy herbatę aż do czasu Reni drzemki. A w drodze do domu, pod wpływem impulsu. Chwyciłam telefon i zadzwoniłam do Maksa. Co miałam do stracenia? Kolejne odrzucenie? Przecież jestem twarda babka ze wsi, dam sobie z nim radę.


Ciąg dalszy za tydzień!


Komentarze