308 My i nasze odcienie miłości. Powieść. Diana. Część 2.

Odcinek 2
Pierwszą część historii znajdziesz w poprzednich postach.

Maj, rok 2019

W przeddzień pierwszego maturalnego egzaminu spakowałam wraz z mamą wszystkie książki do kartonów, które ona miała zawieść do najbliższej biblioteki. Koniec tego etapu nauczania. Nic z tych rzeczy już mi się nie przyda. Pakujemy, rozmawiamy, śpiewany. 
 - Gdy ja podchodziłam do matury, ja i moje psiapsiułki namiętnie słuchałyśmy Varius Manx - opowiada, i nie mija chwila, a słyszę te znajome dźwięki. 
 - Mamo, denerwuje się - wyznaję, próbując tak wiele przekazać w tych dwóch słowach. 
 - Domyślam się, kochanie. Ale musisz pamiętać, że jesteś kobietą i że potrafisz robić trudne rzeczy. Jesteś dzielniejsza niż ci się wydaje. 
 - Och, mamo. Nie wydaje mi się. Ja wcale nie jestem dzielna. I jakie ja trudne rzeczy umiem? - Kochanie, w miniony weekend stałaś przed tłumem tysiąca osób i nawet się nie zająknęłaś. 
 - Ale nie tylko to się w życiu liczy. Czasem mi się wydaje, że ja nic nie wiem. Niby taka jestem mądra a tak naprawdę nic nie wiem. 
 - Jak to nic nie wiesz? - pyta, zdziwiona. 
 - Nic. Nie mam pojęcia o tych najważniejszych sprawach. 
 - Kochanie, bądź dla siebie wyrozumialsza. Jesteś zbyt wielkim krytykiem dla samej siebie. Może to moja wina. Ale musisz wiedzieć, że kocham cię nad życie i jestem ogromnie z ciebie dumna. I masz jeszcze czas, by dowiedzieć się wszystkiego. O tych najważniejszych rzeczach również. Tu pośpiech nie jest wskazany. Nic na siłę - powiedziała a jej głos brzmiał tak ciepło. Patrzyła na mnie a jej oczy mówiły więcej niż jej słowa.
- Dziękuję, mamo - wyznaje, czując jak łzy spływają mi po policzku. 

Wtulam się w nią, wdycham jej zapach i czuję się jakbym miała znów dziesięć lat. Zdecydowanie uważałam, że fakt, iż nikt nie zna moich myśli ani nie potrafi ich odczytać, to błogosławieństwo. To mój skarb, mój ratunek. W mojej głowie mogło się dziać wszystko i nikt mnie za to nie osądzi. W mojej głowie, w moich myślach, w moich snach, miałam prawo do wszystkiego. I nikt nie mógł mi tego odebrać. 

Czułam ostatnio jakby słowa Orwella stały się moją najprawdziwszą prawdą, jakby tylko te kilka centymetrów kwadratowych przestrzeni zamkniętej pod moją czaszką było naprawdę moje. We wszystko inne zaczynałam wątpić. W moje plany. W moje dążenia. Czy były naprawdę moje, czy może podyktowane sugestiami rodziców, jakoś chorą presją? Tak wiele chciałam od życia, więcej niż mogłam powiedzieć na głos. Dotychczas o wszystkim z nimi rozmawiałam. O wszystkim dosłownie. Nigdy mnie nie oceniali. Nigdy nie wyśmiali. Ale czy zrozumieją to, co się ze mną dzieje teraz? Czy zrozumieją ten ocean emocji, jaki przeze mnie przepływał? 

Widywałyśmy się raz w tygodniu. Jedna godzina tygodniowo. Przez dziewięć miesięcy. W każdy czwartek, zaraz po zajęciach z pianina, wsiadałam do tramwaju i jechałam do jej domu. Siadałam w tym samym fotelu, wysokim, turkusowym uszaku. Piłam tę samą zieloną herbatę o ananasowym aromacie, która już na mnie czekała. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Poruszałyśmy tysiące tematów, tych poważniejszych, tych błahych. Nigdy mi nie przerywała. Nigdy nie krytykowała. Każdy błąd zapisywała ołówkiem, nie przerywając rozmowy, a potem razem to omawiałyśmy. Była bardzo profesjonalna, miała cudowny akcent, niczym sama królowa. I pyk- nasz czas się skończył. Napisałam już egzaminy pisemne, przebrnęłam przez nie całkiem ukontentowana. Jutro mam ustny z angielskiego. Zdam i zapomnę. Ale co z Mają? Czy o niej też zapomnę? Pierwszą połowę roku szkolnego walczyłam z tym nieznanym, całkowicie niechcianym uczuciem do niej. Przed drugie pół roku szkolnego próbowałam je okazać, zasygnalizować. Hej, ja cię tu kocham! Chciałam krzyczeć, ale milczałam. Nie dałam rady. Poniosłam porażkę. 

Ostatnie zajęcia. Ostatnie 60 minut. Dziś przeczytała mi fragment jakiegoś tekstu klimatycznego i kazała skomentować, opowiedzieć najistotniejsze kwestie. Zrobiłyśmy też podsumowanie wszystkich możliwych tematów. To była nasza ostatnia lekcja. Patrzałam jak jej usta się poruszają, jak wypływają z nich słowa, tak wyraźne, tak piękne. Wypowiadała pozornie niewinne kwestie, a ja czułam się jakby mówiła mi sprośne rzeczy wprost do ucha. W zeszłym tygodniu śniła mi się po raz kolejny, choć pierwszy raz tak wyraźnie. Weszła do mojej sypialni. Ubrana w długą, satynową koszulę nocną stanęła przede mną i przesuwając paski ramiączek na bok, po chwili była zupełnie naga. Chcę tylko ciebie. Nie potrafię się oprzeć twojemu urokowi. Pragnę cię. Pragnę cię. Diana, pragnę cię. Szeptała w nocnej ciszy. 

Znałam te tematy już na pamięć, dzięki niej oczywiście, więc wybrnęłam z konwersacji bezbłędnie. Ale zaczynało przerażać mnie to, jak bardzo jestem rozkojarzona. Jak intensywnie na mnie oddziałuje. Chciałam to wyłączyć. Chciałam wrócić do tego, jak czułam się wcześniej. To mnie przerosło, totalnie mnie to przerosło. To była jakaś totalna katorga. I gdy lekcja się skończyła, wyszłam. Po prostu wyszłam. Nie zrobiłam nic. Nie podeszłam, nie wyznałam co czuję. Po całym tym czasie wpatrywania się w jej usta, stchórzyłam. Usłyszałam Powodzenia i zamknęłam za sobą drzwi, jak tchórz, którym byłam. 

Całą drogę analizowałam moje bujo. Misternie rozpisany harmonogram tego tygodnia połyskiwał na kartce srebrem i czernią. Nie było tu miejsca już na nic. Na nic. Dosłownie na nic. Kolejne tygodnie nie były wcale lepsze. Jak wpleść w to romans? 

Nie mogłam znów spać. Tyle lat nauki, zaangażowania, harówki, a ja wcale nie zastanawiałam się nad tym, jak dam sobie radę. Wiedziałam, że jestem dobra. Owszem. Zadbałam o to. Maja o to zadbała. Ale normalnie byłabym przejęta. Zdenerwowana. W sumie może i byłam. Ale nie egzaminem. To był mój ostatni pretekst, by ją zobaczyć. Ostatni moment, by cokolwiek zrobić. W mojej głowie trwała wojna między tym, co dobre i właściwe patrząc na moje plany, a między tym, czego domagało się moje ciało. I serce. Tak, serce też. Gdy zamykałam oczy, widziałam jej smukłe palce, jak wędrują po dolnej wardze. Ciągle to robiła, ciągle ich dotykała. Jakby mi na złość. Miała takie piękne palce. Takie zmysłowe, wydatne usta. Czasem próbowałam nie patrzeć na nie. Z wzrokiem wlepionym we własne buty, musiałam wyglądać jak debilka. Co najmniej. Czasem wpatrywałam się bezwstydnie, zapamiętując każdy moment tego ruchu, każdy gest, dosłownie wszystko. Wydawało mi się, że znałam ją na pamięć. 

Wzięłam prysznic. Zimny, długi, by ostudzić wszelkie zapędy. Ale jak tylko się ubrałam - czarna spódniczka, biała bluzka, czarne pantofelki, moja skóra była jak pod napięciem. Ja byłam jak pod napięciem. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. A może wiedziałam doskonale, tylko bałam się to przyznać. Nie powiedziałam słowa, nikomu ani słóweczka. Wszystko działo się w mojej głowie. A może skoro działo się tylko w mojej głowie, nie działo się wcale? Każdy dzień był trudniejszy, dłuższy. A jednocześnie uciekał zbyt szybko. Każda noc była pełna niej. Śniłam o niej w nocy, śniłam o niej na jawie. Śniłam o czymś, co było przecież złe. Moje ciało toczyła choroba, z którą nie potrafiłam wygrać. 

Staliśmy przed klasą, paplając o wszystkim i o niczym. Grałam swoją rolę. Grałam ją cały czas, od tamtego dnia w podstawówce. A może jeszcze bardziej od dnia, w którym ją poznałam. Bo nic tak naprawdę się nie liczyło, poza nią. Zastanawiałam się, czy to moja wina. Szkoła i szkoła muzyczna, wolontariat, tysiące dodatkowych zajęć. Choć byłam duszą towarzystwa, miałam koleżanki, kolegów, nie spędzałam z nikim czasu po szkole. Miałam prosty plan. Trzymałam się go. Miłości w nim nie było. I teraz moje wygłodniałe ciało wybrało kogoś, kto był najgorszym z możliwych wyborów. Najgorszym. Najgorszym. Najgorszym! Było mi wstyd za siebie. Wstyd za to, że nie potrafię przestać, że nie potrafię zmienić tego, co czuję. Jakby we mnie siedziała druga Diana. Wołałam do niej Zdrajca

 Najgorsze było to, że raz obrany cel zawsze realizowałam. Tak mnie wychowano. Nie poddawaj się, walcz, jak ci zależy. Mając więc swój cel na myśli, na egzaminie ustnym z angielskiego dałam z siebie wszystko. 100%. Bez zająknięcia. Podstawa i rozszerzenie. Każde wypowiadane słowo smakowało jak ona. Jakby na zawsze skalała angielski, jakby każde słowo było jej pełne. 

Szybka kawa, kolejna gadka o wakacjach, o końcu szkoły i końcu egzaminów. W tramwaju do domu myślałam tylko o niej. Przygryzając dolną wargę, oblizując ją, ssąc nieustannie. Jakby moje usta miały zamarznąć, jeżeli nie będę cały czas trzymać ich w ruchu. Jakby, tak jak ja, były niespokojne. 

Kolacja z rodzicami, gratulacje. Uściski, pocałunki. Byli dumni. Wiedziałam o tym. Byli dumni ze mnie. Ale czy byliby dalej, jakby znali moje myśli? Kolejny raz przypomniałam sobie jakim darem jest zdolność zamykania naszych myśli przed światem. Jak spojrzałaby na mnie moja matka, gdyby wiedziała jak sprośne i niewłaściwe myśli zagnieździły się w mojej głowie? Choć przecież cały czas przypominała mi, że cokolwiek czuję, mam się tego nie wstydzić. Niczego mam się nie wstydzić. Tej nocy nie spałam wcale. Wymknęłam się z paczką fajek na taras, słuchając odgłosów nocy, walczyłam ze sobą. Jeżeli nic nie zrobię, to będzie koniec. Zamknę ten rozdział swojego życia. Za trzy dni wyjadę. Koncerty, obóz, potem studia. Nie zobaczę już jej. Nigdy. Zapomnę. Kiedyś na pewno. Już raz miałam takie postanowienie. Przed świętami Bożego Narodzenia. Chciałam zepchnąć te głupoty w niebyt moich myśli. I przeczytałam wtedy te słowa o żałowaniu, o niewykorzystaniu okazji, które nam podsyła życie. Głupia, głupia, głupia książka. Ale to ja byłam głupia. Na łożu śmierci nie żałujesz tego, co zrobiłeś. Żałujesz tych wszystkich rzeczy, których nie spróbowałeś, których nie miałeś odwagi zrobić. I wtedy coś we mnie pękło. Wtedy wiedziałam dokładnie czego będę żałować. Ale nie miałam odwagi. Tylko raz do tej pory miałam motyle w brzuchu. Takie bardzo delikatne. Znajomi rodziców przyszli do nas z synem na Sylwestra. Pocałował mnie wtedy. Był przystojny, ale nudny jak flaki z olejem. Dałam się pocałować z ciekawości. Dziewczyny w szkole ciągle paplały o chłopakach, o seksie, rozstaniach i nowych związkach. A mnie to nigdy nie interesowało. Nigdy. Przenigdy. 

I wtedy, na pierwszych zajęciach w Nowym Roku, powiedziała moje imię, jakby szeptem. I mój świat się zawalił. Każdy przypadkowy dotyk, każde jej spojrzenie, słowo. Nasz taniec. Jakby próbowała mnie przekonać, że ona też. Ale ja wiedziałam, gdzieś w głębi mnie wiedziałam. I nie trzeba mnie było przekonywać. 

Kupiłam kwiaty, jej ulubione róże gałązkowe. Jej ulubioną czekoladę. Byłam dobrym obserwatorem. Znałam tytuły książek w jej pokoju na pamięć. Wiele z nich zresztą przeczytałam sama, by wiedzieć gdzie jej myśli odpływają gdy czyta książkę. Znałam wszystkie drobiazgi ustawione tu i tam i tę samą czekoladę, której papierowe opakowanie widziałam przynajmniej w dziesięciu miejscach. I list. Napisałam liścik. Jakbym nie zdobyła się na odwagę. Musiała wiedzieć. Musiała! Pisałam go pół nocy. Słowa nie były moją domeną. Kreśliłam i gniotłam kartki. Zbyt dramatycznie to znów zbyt łzawie. Ostatecznie na kartce zapisałam swoim najschludniejszym pismem: 
Jesteś najpiękniejszą kobietą jaką w życiu poznałam i pragnę cię całą sobą. 
Diana 

W tramwaju było prawie pusto gdy jechałam do jej mieszkania, jak dziesiątki razy wcześniej. Znałam tę drogę na pamięć. Jej krajobraz. Prowadził do niej. Nie potrafiłam usiedzieć spokojnie więc wstałam, pomimo wielu wolnych miejsc. Moje ciało mrowiło na całej powierzchni. Moja warga bolała od nieustającego przygryzania. Od tygodnia był tam strupek po tym, jak ją za mocno przygryzłam. Spojrzałam na swoje dłonie, na to jak poruszały się mimowolnie. Ze strachu, z ekscytacji, z podniecenia. Gdy wysiadłam na tak dobrze znanym mi przystanku, czułam się jakbym przebiegła maraton. Przyspieszony puls, urywany oddech. Czułam jak mi gorąco, jak moje rozpalone ciało szło jakby samo, do celu. Serce waliło mi w klatce piersiowej. Ale nie zatrzymałam się. Szłam do przodu. 

Nie wystroiłam się. Krótka, czarna sukienka. Czarne guziczki. Czerwona torebka na cienkim, skórzanym sznurku. Całkiem zwyczajnie. Zadzwoniłam. Otwarła. Napisałam, że przyjdę. Tylko na chwile. Znałam jej plan pracy lepiej niż swój. Zapisywałam w moim bujo wszystko. Wszystko to, co ważne. To było akurat ważne. 

Gdy stałam przed jej drzwiami, byłam bliska płaczu. Zaraz będę tędy wracać ze złamanym sercem, ze zdeptaną dumą. Nie mogłam otworzyć ust, moje ściśnięte gardło było suche i odmawiało posłuszeństwa. - Diana, wejdź - powiedziała otwierając drzwi. Wyglądała jak zawsze zjawiskowo. Była wzorem kobiecych kształtów. W żółtej sukience w stylu retro, żółtych pantofelkach i żółtej opasce w wielkie, czarne kropy. Miała cudowny styl. Mogłabym godzinami wyliczać co w niej pokochałam. 
 - Dzień dobry. Cześć. Ja… ja chciałam podziękować - wyjąkałam, gdy wpuściła mnie do korytarza i zamknęła za mną drzwi - Zdałam na 100 %. Dzięki tobie - wrzuciłam z siebie. 
Było gorzej niż myślałam. Już wiedziałam, że nie dam rady, że wyjdę stąd z niczym. Czułam jak łzy napływają mi do oczu. Zaczęłam się trząść 
- Dziękuje - wydukałam ponownie. 
 - Diana? Czy coś jest nie tak? Źle się czujesz? Jesteś bardzo blada - zapytała, wyraźnie stroskana. 
 - Ja…ja - zaczęłam. Ale nie mogłam, po prostu nie mogłam. Ze strachu. Przed nią, przed ogniem piekielnym, przed światem. Łzy popłynęły mi po policzku. Czułam jak palą mi skórę - Ja, ja boję się, że stąd wyjdę i już nigdy cię nie zobaczę - wydusiłam z siebie, patrząc w podłogę. Ale jakby po tych pierwszych słowach było już trochę łatwiej. 
Podałam jej kwiaty, liścik i czekoladki
- Boję się, że wyjdę i nigdy już nie poznam smaku twoich ust. 

I wtedy to się wydarzyło. Najpierw patrzyła na mnie chwilę, jej buzia, równie czerwona jak moja. Potem spojrzała na kwiaty. Na liścik. Otworzyła go delikatnie palcem i przeczytała. A ja stałam tam, bezbronna, z sercem na wierzchu, ze stopami, które zapuściły korzenie i już się nigdy nie ruszą. Jej spojrzenie nie było wściekłe, nie było też zakłopotane. Widziałam w nich to, co widziałam w swoich patrząc w lustro. Nieskończony ocean pożądania. Wtedy zrobiła dwa kroki w moją stronę. Nie spuszczając ze mnie wzroku. I objęła mnie. Tak delikatnie, pełna opiekuńczości, spokoju. Wzięła mnie w ramiona jak córkę, a ja chłonęłam jej zapach jak najdroższe perfumy. O boże, jak ona pachniała. Ciepło jej skóry, jej zapach, ta miękkość. To wszystko było za wiele dla mnie. Chciałam oddać uścisk, chciałam ją przytulić. I wcisnęłam się w jej ramiona ciasno, jakby świat miał się skończyć. Tak byłam wygłodniała jej dotyku, o którym marzyłam od tylu miesięcy. Gdy po chwili delikatnie mnie od siebie odsunęła, spojrzałam na nią. Prosto w oczy. Już było za późno na wstyd. Za późno na wątpliwości. Na zgadywanie. Zbliżyłam swoje usta do jej, powoli, muskając jej wargi najdelikatniej jak potrafiłam. Znieruchomiała. Wiedziałam, że już za chwilę mi przerwie, za chwilę na mnie nakrzyczy, wyśmieje mnie, wyzwie od zboczonych lesbijek albo i gorzej. Ale nic się nie działo. Pocałowałam więc ją jeszcze raz, i jeszcze. Aż usłyszałam jęk wydobywający się z jej ust i poczułam palce jej dłoni na moim karku, jak płyną w górę, w moje włosy, pieszcząc mnie delikatnie po drodze. Jej usta się rozwarły, a z pomiędzy jej warg wysunął się jej język, gorący, nieziemski w dotyku. Dopiero teraz poczułam jak wygłodniała jestem. Dopiero teraz wiedziałam jak bardzo jej pragnę. Gorąco jej ust nie kłamało. Zrobiłam ostatni krok jaki mnie od niej dzielił. Dosłownie paręnaście centymetrów przestrzeni. I wszystkie ściany, wszystkie mury jakie budowałam, runęły. Objęłam ją całą sobą. Przylgnęłam do jej ust, nie mogąc dosłownie uwierzyć, że to się dzieje. Że jej usta mnie całują, że mnie dotyka, że oddaje mi się tak, jak ja oddaję się jej. Pozwoliła moim dłoniom podróżować po jej ciele. Ona zrobiła to samo. Delikatne popchnęła mnie na ścianę, nie przerywając naszego pocałunku. Słyszałam jej przyśpieszony oddech, dźwięk jej pojękiwań. 
- Diana - szepnęła, gdy poczułam jak jej palce wsuwają się w moje majtki. 

Nigdy czegoś takiego nie czułam. Czas jakby stanął. Moje ciało naprężyło się, czekając na każdy impuls, każde otarcie. Pomyślałam, że umrę, jeśli przestanie. Umrę tu i teraz jeśli nie położy mnie na łóżku. Na swoim łóżku, tym, które widziałam przez uchylone drzwi. Czułam jak moje majtki opadają na podłogę, łaskocząc moje nogi. Byłam taka szczęśliwa, taka szczęśliwa. Tak bardzo jej pragnęłam. Tak długo czekałam. Była idealna. Dokładnie taka, jaka chciałam, by była. Wtedy usłyszałam klucz w zamku. Przerażona, momentalnie oderwałam się od niej, potknęłam ze trzy razy i przepraszając, wyszłam, nie zwracając nawet uwagi na to, kogo mijam. Szłam, prawie biegłam, przed siebie, ściskając mocno torebkę w swoich dłoniach. Czułam wiatr na sobie i zbliżającą się burze. 

Wszystko we mnie wrzało, topiło się, walczyło. Nie potrafiłam tego nazwać. Nie potrafiłam określić. Czułam, że zaraz eksploduje. Mijałam ludzi, auta, drzewa, psy. Ale choć byłam tu, moje myśli dalej były w jej korytarzu. Czułam ją na sobie, jej ciepło i zapach. I czułam jak moja opuchnięta wagina czeka, czeka na jej dotyk. Przerwała. A ja byłam tak blisko mojego pierwszego orgazmu. Nie myśląc zbyt wiele, skręciłam do Multikina. Kupiłam bilet na pierwszy lepszy film, jaki się zaczynał i usiadłam w najciemniejszym kącie. Czekałam na ciemność, na hałas głośników, na początek filmu. A moje ciało czekało ze mną. Przyciskałam do siebie uda, mocno, z całej siły, jakby coś miało się ze mnie wydostać. To było moje pożądanie, zamknięte w klatce, przez tyle lat. 

Powoli, bardzo powoli, pozwoliłam moim palcom zejść niżej i niżej, upewniając się cały czas, że nikt mnie nie obserwuje, nie widzi, co robię. Moja bielizna leżała gdzieś w jej korytarzu, pomiędzy rozrzuconymi butami, więc miałam ułatwione zadanie. Czułam, jak moje policzki mnie pieką, jak całe ciało pulsuje. Moja skóra paliła mnie, jakby spalona ciemnością, milczeniem i dotykiem jej palców. Gdy poczułam na sobie moje własne ciepło, moje własne wilgotne i gorące wnętrze, zagryzłam wargi jeszcze mocniej, czując jak kropla krwi uwalnia się pod moimi zębami, bojąc się, że wydam choćby dźwięk, który mnie zdradzi. Mnie i moje niecne poczynania. Doszłam szybko i niespodziewanie. Ból łączył się we mnie z ogromem przyjemności, jakiej nie znałam. Wcale nie czułam satysfakcji. Tylko frustracje. Że jej nie ma. Że nas już nie ma. Że to koniec. Stałam pod prysznicem zbyt długo. Nie chciałam wzbudzać żadnych podejrzeń. Chciałam zapomnieć, choć na chwilę. Na sekundę. Musiałam uwolnić się od jej zapachu, od jej ciepła, od jej pieprzonego smaku. Czułam ją w ustach. Czułam jak jej język masuje mój, jak go głaszczę. Pozostał tylko smak. I to mrowienie na wargach. I tam, między nogami. 

Wycieńczona usnęłam na moim łóżku, pomimo wczesnej godziny. Usnęłam i śniłam o niej, o Mai. I zastanawiałam się, czy każdy to tak czuje. Czy miłość i kochanie zawsze tak się czuje? Jak ludzie mogą tak funkcjonować? Czy mama i tata też tak się kiedyś czuli? Tylko, że ich miłość była normalna, o ile tak można nazwać jakąkolwiek miłość. A moja miłość była dobra? Czy miłość może w ogóle być zła? Gdy się przebudziłam, był już ranek. Sprawdziłam godzinę na telefonie i zobaczyłam parę nieprzeczytanych wiadomości. W tym jedna od niej. Serce znów zaczęło pompować szybciej krew. Musnęłam palcem ekran i jej słowa ukazały się na ekranie. 

 Od: Maja Musierowicz 
 Spotkaj się ze mną. Jutro w południe w Costa Café na Rynku. 
Proszę. M. 

 Na Rynku? Chce mieć świadków, chce towarzystwa innych ludzi. Żeby nic już się nie wydarzyło. Ale ja wiedziałam, że to nie ma zaznaczenia. Wiedziałam, że ją pragnę i wiedziałam, że ona pragnie mnie równie mocno. Więc uwiodę ją, tak czy inaczej. Odpisałam jej OK i usnęłam ponownie. Przyszłam wcześniej, odwołując zajęcia z pianina. Miałam wolne popołudnie przed sobą. Wcześniej zarezerwowałam pokój w hotelu niedaleko. Prawie przy Warcie. Najtrudniej było przekonać mamę, bez podejrzeń, że nie wrócę na noc. Z dziewczynami z klasy idę na pożegnalne piwo i tańce. Nie martw się. Będę rozsądna. Ale ona mi ufała. Nie robiła problemów. Nie snuła domysłów. Więc czekałam z filiżanką czarnej kawy w dłoniach, powtarzając w kółko to, co zamierzałam powiedzieć. Przyszła dokładnie w południe gdy koziołki wychodziły ze swojej dziupli, wydzwaniając tak znaną mi melodię. 

 - Jesteś - powiedziała, podchodząc do mnie. Śledziłam ją wzrokiem. Czas wstydu już dawno minął, więc teraz nie ma co owijać w bawełnę. 
 - Jestem. Nawet nie wiem czy lubisz kawę, więc nic ci nie zamówiłam - mówię, starając się zachować normalny ton głosu, choć tak naprawdę jestem wulkanem przeróżnych emocji. Podniecenia, strachu, wątpliwości. 
 - Nie ma problemu, poczekaj, zamówię sobie. Obserwowałam ją jak stoi w kolejce, wyraźnie niecierpliwa, zdenerwowana. Przebierała z nogi na nogę, nie mogąc ustać w jednym miejscu. Gdy przyszła jej kolej, zamówiła swoją kawę. Latte na mleku bez laktozy z syropem waniliowym na mocnym ziarnie. Wyglądała tak zmysłowo i kobieco. Miała na sobie zwiewną sukienkę w kwiaty, przewiązana w pasie materiałowym paskiem i wysokie sandały z tysiącem paseczków. Była jak zawsze piękna i ponętna. Niejeden chłopak się za nią odwracał. Gdy ze swoją filiżanką kawy usiadła naprzeciwko mnie, w tłumie innych osób, widziałam tylko ją. Czas się zatrzymał. Liczyła się tylko ona. - Słuchaj, ja … - zaczęła, ale nie dałam jej dokończyć. 
- Nic nie mów, proszę. Ja wiem co chcesz powiedzieć. I nie interesuje mnie to tak naprawdę. Bo wiem, co czujesz. A ty doskonale wiesz, co ja czuję. I nieważne czy to właściwe czy nie. Nawet nie wiem czy kogoś masz. Ale to też już nie ma znaczenia. Ja podjęłam decyzję. Wynajęłam pokój w butikowym hoteliku przy Warcie. Doba zaczyna się od 15. Będę na ciebie tam czekać przez godzinę. Jeśli nie przyjdziesz do 16, złamiesz mi serce ale jakoś to przeżyje. Nie chcę od ciebie nic więcej, tylko tę jedną noc. Jutro wyjeżdżam. Najpierw jeden koncert, potem drugi. Obóz. To moje ostatnie wolne popołudnie. Ostatnia wolna noc - wyznaje otwarcie, patrząc na nią, badając ją wzrokiem. 

Muszę wiedzieć co mówią jej oczy, a mówią więcej niż jej usta. Była zdziwiona moim słowami. Ale nie urażona. Nie była też zła. Nie widziałam w jej oczach nic poza nieskończonym pożądaniem. Nie dałam jej nic powiedzieć. Wstałam, spojrzałam na nią ostatni raz i wyszłam. Nie potrafiłam inaczej. Wysłałam jej SMS z dokładnym adresem i godziną spotkania. I wróciłam do domu. 

Spocona, rozgrzana, weszłam pod zimny prysznic. Ogoliłam nogi. Umyłam się dokładnie, po czym wybrałam moją najładniejszą bieliznę. Przyjdzie? Wykonywałam normalne czynności nie przestając się zastanawiać, czy dzisiejszy dzień wszystko zmieni? Tak czy inaczej, na pewno tak będzie. Ale marzyłam o tym, by przyszła, by uwolniła mnie od mojego cierpienia. Od tego nieustającego napięcia jakie czułam. To miał być mój pierwszy raz i byłam zdecydowana, że chcę to przeżyć właśnie z nią. Ubrałam krótkie, dżinsowe spodenki. Czarne oczywiście, bo niebieskiego nie trawiłam i białą, bawełnianą koszulkę. Zjadłam kanapkę, spakowałam niewielki plecak z koszulką na zmianę i drugą, do spania. Do tego rezerwowy komplet bielizny, szczoteczka do zębów, telefon i portfel. Wypiłam chyba z dwa litry wody, pożegnałam się z mamą i wyszłam. 

Dojechałam na miejsce za kwadrans piętnasta. Wyciągnęłam papierosa i trzęsącą się dłonią, odpaliłam go. Usiadłam na ławce przed wejściem i czekałam. W głowie słyszałam melodie z Jeziora Łabędzie, jej tragiczne, smutne nuty. Choć to, co miało nastąpić, miało być przecież czymś najpiękniejszym w życiu. Jeśli przyjdzie oczywiście. Ale czas mijał a ona nie nadchodziła. Z każdą minutą byłam coraz bardziej niecierpliwa ale też czułam coraz większą ulgę. Może właśnie tego chciałam. Może chciałam czekać bez końca. Może chciałam żyć w niepewności, w prowizorycznej bańce normalności, w którą chciałam wierzyć. Może. Ścierpnięta, zgrzana od siedzenia na słońcu, czekałam dalej, czując pot spływający mi po plecach i skroniach. A ona dalej nie nadchodziła. 

Tak naprawdę wiedziałam, że już nie przyjdzie. Zostało jej pięć minut. Coś, o czym marzyłam, jak o niczym innym w całym swoim życiu miło właśnie stracić ważność, przeterminować się jak zwykła szynka w lodówce. Marzyłam o niej tak bardzo. Wyobrażałam sobie ten moment tysiące razy od tamtego popołudnia, kiedy spojrzała na mnie z tym swoim błyskiem w oku, z wyzwaniem płonącym w jej oczach. Ale może tak było lepiej? Może nie wszystkie pragnienia należało urzeczywistniać? Już miałam wstać, całkowicie zrezygnowana, kiedy zobaczyłam ją po drugiej stronie ulicy. Szła wolno, ubrana w tę samą sukienkę z włosami rozwianymi wokół twarzy. Nasza pierwsza i może ostatnia schadzka w Poznańskiej Wenecji jednak się odbędzie. 

 - Przyszłaś - mówię, podchodząc do niej z szerokim uśmiechem na ustach, chwytając ją za dłoń. Była taka gorąca. 
 - Tak. Przyszłam. Nie dałaś mi wyjścia. 
 - Nie. Nie dałam. Za bardzo cię pragnę - przyznałam, uśmiechając się jeszcze szerzej. 
 - Uwielbiam twoją otwartość. Jeszcze nigdy kogoś takiego nie spotkałam. 
 - Mogłabym powiedzieć to samo. Chodź. 

Poprowadziłam ją za rękę do środka. Zameldowałam nas zamawiając do pokoju zestaw zimnych przekąsek i dobrego szampana. Dostałyśmy karty i zostałyśmy skierowane na drugie piętro budynku. Szłam nieśpiesznie po schodach, nie puszczając jej dłoni nawet na chwilę. Chciałam się upewnić, że już mi nie ucieknie. Otwarłam drzwi i wprowadziłam ją do środka. Pokój był bardzo przestronny, zarezerwowałam największy. Zresztą tylko taki został im wolny. Położyłam plecak na łóżku pościelonym świeżą, białą pościelą. I wreszcie odważyłam się na nią spojrzeć. Jej dłoń dalej była w mojej. Jej oczy patrzyły na mnie z podziwem. Była najpiękniejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałam. Moje zdenerwowanie wzrosło do nieznośnych rozmiarów. Doszłam tak daleko, ale wiedziałam, że najtrudniejsze będzie sięgnąć w jej kierunku i dotknąć ją po raz pierwszy. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała coraz szybciej. 

 - Chcesz wziąć prysznic albo coś? A może jesteś głodna? - powiedziałam, praktycznie wyszeptałam, żeby nie popsuć tej chwili. 

- Jestem cała spocona - odpowiedziała cichutko z lekkim uśmiechem na ustach. 
- Chodź- skinęłam głową w stronę łazienki. 

Poszła za mną. Zapaliłam światło i odkręciłam wodę pod prysznicem. Potem spojrzałam na nią i jednym ruchem ściągnęłam z siebie koszulkę. Podeszłam do niej i zrobiłam to z jej sukienką. Opadła jej do stóp. Stała teraz przede mną tylko w czerwonej bieliźnie. Bardzo seksownej, czerwonej bieliźnie. Nic nie mówiąc, podeszłam bliżej, rozpięłam jej stanik i ściągnęłam delikatnie majtki klękając przed nią. Nie planowałam moich ruchów, one po prostu się działy. Jakbym jakimś cudem wiedziała co robić dalej, choć we wnętrz wszystko we mnie krzyczało. 
Ty wariatko! Ty nie masz pojęcia co robić! Masz zerowe doświadczenie! 
Nie dałam się opanować myślom i pomimo zdenerwowania, trzęsących się rąk i strachu jaki we mnie kwitł z sekundy na sekundę, wstałam i zrobiłam to samo ze swoją bielizną. Jej ciało było idealne, dokładnie takie, jakim sobie je wyobrażałam. Kobiece. Zaokrąglone we wszystkich właściwych miejscach. Miała piękne, okrągłe piersi, delikatne i gładkie ze sterczącymi sutkami. Kiedy przylgnęła do mnie pod prysznicem, poczułam przypływ szczęścia. 
Była cała moja. Choćby i na tę jedną chwilę, była cała moja. Więc zadbałam o nią. Umyłam delikatnie każdą część jej niesamowitego ciała składając delikatne pocałunki na jej ramionach, na dłoniach, na brzuchu, smakując ją, delektując się jej ciepłem i zapachem. Po chwili wyłączyłam wodę i owinęłam ją ręcznikiem. Patrzyła na mnie. Uśmiechała się. Czułam, że chce tu być, ze mną. I o to mi właśnie chodziło. Zbliżyłam się znów, całkiem naga, mokra i spragniona jak nigdy wcześniej. Chciałam zamknąć tę odległość między nami, chciałam ją kochać, pokazać jej jak bardzo czekałam na tę chwile, jak ogromnie mnie podniecała. Powoli, bardzo powoli, przyłożyłam moje usta do jej nie zamykając oczu. Poczułam jej oddech na sobie, jej ciepło. 
Ruszyłam ustami, składając kolejny pocałunek i kolejny, nieśpiesznie zamykając oczy i wysuwając mój język do przodu, oblizując jej wargi, masując jej język, zaczynając ją całować tak, jak o tym marzyłam przez ostatnie dziewięć miesięcy. Nie była mi dłużna. Już po chwili, czułam jej dłonie wszędzie na moim ciele, jak głaszczą mnie, jak pieszczą każdy kawałek mojego ciała. Położyła mnie na łóżku dokładnie w chwili, gdy poczułam jak się pode mną nogi uginają. 

Od nadmiaru wrażeń, od nadmiaru bodźców. Położyła się na mnie i tym razem bez jakichkolwiek zahamowań, zaczęła mnie całować, jakby miało od tego zależeć jej życie. Moje stopy, moje nogi. Jej dłonie były doświadczone a jej język bardzo wprawny. Pozwoliłam sobie być odbiorcą tych pieszczot, leżąc pod nią na łóżku, słysząc wszystkie te dźwięki wydobywające się z mojego ciała. Jej oddech tak szybki i nieregularny pieścił mi ciało swoją obecnością. Jej dłonie gładziły mnie całą, od stóp po czubek mojej głowy, głaszcząc moje włosy, gładząc je jak szczeniaka. Czułam jak się rozpływam, jak moje jęki, jeden za drugim wyrywają się z mojego gardła, jak wiję się pod jej dotykiem. Tego było za dużo, za dużo. Bałam się, że eksploduje. I wtedy poczułam jej język tuż nad moim łonem, jej gorący oddech. Jej głowa pomiędzy moimi nogami, jej dłonie na moich biodrach. A ja czekałam, aż wreszcie mnie dotknie, aż poczuje jak to jest gdy kocha mnie swoim ustami. Pierwszy dotyk był wręcz bolesny, parzył mnie swoją intensywnością. Liznęła mnie raz, potem drugi, delikatnie, po powierzchni, drocząc się ze mną. Ale mi nie było do śmiechu.

- Chcesz tego? - zapytała - Mogę cię przelecieć językiem? - jej pytanie, miałam nadzieję retoryczne, było takie sprośne a jednocześnie takie delikatne. 
- Tak, tak chce wszystkiego, co możesz mi dać. Ja muszę wiedzieć jak to jest być z tobą. 

Nic już nie powiedziała a ja po chwili poczułam jej język jak z całą determinacją wchodzi we mnie i obraca się, wsuwa i wysuwa, drażni każdy zakamarek moich najintymniejszych miejsc. Czuję mój orgazm, jak się buduje, jak wznoszę się wyżej i wyżej, jak wysuwam się chcąc poczuć ją głębiej i głębiej. Wszystko, byle zaznać ulgi. Ta zabawa jest jak tortura. Moje myśli szaleją, moje ciało szaleje pod nią, moje dłonie, zaciśnięte na krawędziach łóżka, zaciśnięte z całej siły, czekają, by zwolnić, by odpuścić, by dotknąć jej. Ale jeszcze nie, jeszcze chwilę, jeszcze sekundę. I wtedy słyszę własnych krzyk, jak wypełnia pokój moim pożądaniem. Sapie, jakbym przebiegła maraton. Brak mi tchu. Pokój wręcz wiruje, jakbym za szybko wypiła zbyt dużo wódki. Opadam. Senna. Spełniona. 

- Jeszcze z tobą nie skończyłam, kochana - słyszę jej głos i czuję jej twarz tuż nad moją. 

Siedzi na mnie okrakiem. Jej twarz tuż nad moją. Kiedy mnie całuje, jest morka, lepka wręcz. I taka słodka. Kiedy uświadamiam sobie, co to za smak na jej ustach, czuję kolejną falę pożądania, jak przepływa przeze mnie, nieusatysfakcjonowana. Wysuwam język i zlizuje z jej buzi ślady mojego orgazmu. To tak cholernie podniecające. Obejmuje ją. Przytulam mocno do siebie jedną dłonią, a drugą wplatam jej we włosy 
- Jeszcze z tobą nie skończyłam, Diano - mówi, jakby grożąc mi. 

 Wtedy czuje jej usta znów na swoich. Ale jej pocałunki wcale nie są delikatne. Są szybsze, bardziej namiętne i takie pierwotne. Rozsuwa mi nogi i kładzie się na mnie. Czuję jej dłoń, najpierw na mojej łydce, potem na wewnętrznej części uda aż dociera do mojej waginy i powoli, powolutku zatapia we mnie palce. Jestem morka, czuję to doskonale. I czuje jej palce, jak wchodzą we mnie, coraz głębiej i głębiej. Jej usta cały czas mnie całują. Moje usta, moją szczękę, moją szyję. Jej ciało na mnie napiera. Swoją lewą dłoń wplata w moją i napiera na mnie, mocniej i mocniej. Czuję ją w sobie. I myśli mi gdzieś uciekają. Nie wiem gdzie jestem. Słyszę tylko mój jęk. Równomierny. Zgodny z ruchem jej dłoni, która cały czas pracuje we mnie, cały czas wchodzi we mnie głębiej i głębiej i głębiej. Przez ułamek sekundy czuję przeszywający ból, ale zaraz wszystko znika. Jestem w niebie. W raju rozkoszy, do którego to ona mnie wpuściła. Czuję jak się unoszę, spocona, bez tchu, napieram na nią, spotykam się z jej oporem i jakby przez chwilę, jesteśmy jednym. Jedną plątaniną rąk i nóg i nie wiadomo już kto jest kto. Czyja ręką jest czyją. Gdy szczytuje, chwytam ją za tył głowy i przyciągam do siebie. Krzyczę jej imię. Powtarzam je w kółko. Maja. Maja. Maja. I wreszcie opadam. Cichnę. Muzyka moich jęków milknie. 

 - To było … - zaczynam. - Diana, Diana, nic ci nie jest? Ja pierdolę. Przepraszam, Jezu, Diana, powiedz coś! - Ale co mam powiedzieć. Ledwo żyję. To było niesamowite - unoszę się na ramionach, patrzę na nią zamglonym wzrokiem. 
 - Ale spójrz - pokazuje mi swoją dłoń, całą we krwi. Ma przerażony wyraz twarzy. 
 - Nic mi nie jest. To chyba normalne za pierwszym razem, co? Nic mi nie jest, poważnie. 
 - Jak to za pierwszym razem? - pyta, siadając na łóżku po turecku 
- TO był twój pierwszy raz? 
 - Tak. I był cudowny. Nigdy nie myślałam, że to może być tak intensywne doznanie. Cała się trzęsę, czujesz? - kładę jej dłoń na swoim brzuchu. 
 - Ale, czemu nic mi nie powiedziałaś? 
 -A jakie to ma znaczenie? To nic nie zmienia- całuje ją w usta, by ukoić jej przerażenie - Połóż się, teraz ja się tobą zajmę.

Całuje jej dłoń, tę, która chwile temu była we mnie. Zrobił się tu nie mały bałagan. Ale to teraz nieistotne. Wiedziałam, że jej potrzeba dalej czeka, dalej nie zaznała spełnienia. Więc powtarzam ruchy Mai, tak jak je zapamiętałam. Gdy pierwszy raz całuje ją pomiędzy nogami, wdycham mocno jej intensywny zapach. Jest taki słodki, taki pyszny. Dmucham lekko jej skarb. Wysuwam język i muskam jej wargi. Raz, drugi, trzeci i czuję jak jej ciało się rozluźnia, jak się poddaje. Moja dłoń wędruje do jej pełnych piersi a mój język smakuje ją, łechta nieustannie, nie dając spokoju. Jej ciało zaczyna się wić pode mną. Jak ja, zaciska dłonie na prześcieradle. I jestem z siebie dumna widząc, że i ja potrafię ją kochać. Jej jęki kręcą mnie, sprawiają, że mogłabym to robić nieprzerwanie. 

Gdy szczytuje, wcale jej nie odpuszczam. Siadam na niej, ustami przywieram do jej ust, i naśladując dalej jej ruchy, tym razem wsuwam w nią swoje palce, a gdy czuję, że to za mało, wsuwam swoją dłoń, delikatnie masując ją do środka. Tym razem to ona krzyczy moje imię. Powtarza je z takim zapałem, że nie mogę przestać się uśmiechać. Gdy szczytuje po raz drugi, opadam obok niej na łóżko, czując jak opadają ze mnie wszelkie emocje, jak mój oddech wraca na swoje miejsce i dopada mnie obezwładniające zmęczenie. 

 - Chodź tutaj - mówi, wyciągając do mnie dłoń - więc przysuwam się do niej, kładąc się wygodnie na boku, tak by móc na nią patrzeć. Jej ciało wygląda zupełnie inaczej z tej perspektywy. Jest jak kraina do odkrycia, pełna przygód, których odrobinę dała mi zasmakować. 
 - Jesteś szczęśliwa? Teraz, w tym momencie? - pytam, marząc o tym, by powiedziała tak i by była to prawda. 
- Tak, Diano. Jestem szczęśliwa. Po raz pierwszy wyobrażałam sobie tę chwilę siedząc obok twojej mamy na koncercie w grudniu. Ale głowę do ciebie straciłam już na naszej pierwszej lekcji. Jesteś niezwykła. I taka piękna. 
 - Mogłabym powiedzieć to samo - gładzę jej brzuch lewą dłonią. Jest taki fascynujący. A mnie jest tak dobrze. 
 - Co powiesz na drugi prysznic? 
 - Brzmi bosko. Ale nie wiem czy mam siłę, jestem wykończona - Maja śmieje się i zaczyna głaskać mnie po włosach. Czuję jak okrywa nas cienką kołdrą. - Będziesz tu, prawda? Jeśli usnę i się obudzę? Będziesz tu? 
 - Będę - odparła, więc pozwoliłam sobie odpłynąć. 

 Budzi mnie śpiew ptaków i moje naturalne potrzeby fizjologiczne. Otwieram oczy, przeciągam się i czuje czyjeś ciało tuż koło mojego. Została. Jest tu koło mnie. Leżymy, obie nagie, w plątaninie pościeli, rąk i nóg. Wyślizguje się i wymykam do toalety. Po długim prysznicu i pięciominutowym sikaniu, wychodzę owinięta tylko ręcznikiem. Śpi, pochrapując równomiernie. Słońce dopiero wstało. Oświetla jej ciało swoimi promieniami. Błyszczy. Jest taka śliczna, taka naturalna. Nie mam dość patrzenia nią. Próbuje zapamiętać każdy moment naszego wspólnego czasu, każde zgięcie jej ciała, każdy fragment, każdy odcień. 

Siadam w fotelu koło okna i zabieram się za tace zimnych przekąsek, które wczoraj przyniósł kelner jeszcze zanim, no właśnie zanim. Właśnie straciłam cnotę z najpiękniejszą kobietą świata. Jest piękna nie tylko dlatego, że wygląda jak wygląda. Zakochałam się w tym wszystkim, co sobą reprezentuje. Jej dobroć. Jej błyskotliwość. Jej mądrość. Życzliwość i spokój wewnętrzny. Jej zwinny język. I te sprytne, długie palce. Przeżywam na nowo każdy szczegół wczorajszej nocy. Po dłużej chwili, chwytam za telefon i wysyłam mamie SMS z informacją, że wszystko ok. Niech wiem, że jestem bezpieczna, że nie leżę w krzakach z bólem głowy czy coś. Chociaż mogłabym. Kaśka ode mnie z klasy opowiadała, że nie raz spała w krzakach pod swoim domem, ale jej się film urwał i nie wiedziała, czemu ostatecznie nie weszła do środka. Wślizguje się z powrotem na łóżko. Cicho. Spokojnie. Wsuwam pod nią swoje ramie i przytulam się do niej. Czuję potrzebę jej bliskości, dotyku jej skóry na mojej. Zaczyna się wiercić. Otwiera oczy i patrzy na mnie tymi swoimi zielonymi oczami, które mnie uwiodły. - Hej, piękna - mówię, uśmiechając się. 

- Hej. Patrzysz na mnie? 
- Tak, od dłuższej chwili. 
- Czemu? 
- Bo mi się podobasz. Śmieje się. Przysuwa się do mnie, wtula twarz w moje nagie piersi. Jest taka gorąca. Moje ciało reaguje na nią od razu. Przeszywa mnie dreszcz. Czuje mrowienie między nogami. Moje zęby znów przygryzają dolną wargę. Pragnę jej. Znów jej pragnę. Chcę zatopić się w niej i zapamiętać ją na zawsze. 
- Diana - szepcze - Co myśmy zrobiły? 
- Żałujesz? - pytam cicho. Ja nie żałuje. W żadnym wypadku. 
- Nie. Ani trochę. Ale boję się, że to nie było najlepsze, co cię mogło spotkać. 
- Że niby co? Myślisz, że mnie zepsułaś? Że gdyby nie ty, to znalazłabym sobie jakiegoś grzecznego chłopca, potem wyszła za niego za mąż i urodziła mu gromadkę dzieci? 
- No gdy tak to ujmujesz w słowa, to wcale nie brzmi jak lepsza perspektywa - rozśmiesza mnie. Sama też się szeroko uśmiecha. 
- Nigdy mi się nikt nie podobał. Nie tak naprawdę. Płeć nie robi mi różnicy. Długo walczyłam ze sobą i swoimi uczuciami. Ale doszłam do wniosku, że miłość nie może być zła. Kochając ciebie nie robię nikomu krzywdy. Po prostu kocham. Tak, jak potrafię i jak mi pozwalasz. 
- Tak pięknie wszystko ujmujesz w słowa. 
- Dziwne, a ja zawsze czuję, że nie potrafię znaleźć tych odpowiednich. 
- W południe muszę być w domu. A ty kiedy wyjeżdżasz? 
- Wieczorem. Mogę do ciebie napisać jak wrócę? Będę mogła cię jeszcze zobaczyć? 
- Tak jak dzisiaj? 
- Tak, tak jak dzisiaj - mówię, po chwili namysłu - Ale może nie w hotelu. Pod koniec sierpnia będę sama w domu. Rodzice wyjeżdżają na dwa miesiące. 
- To zaproszenie? 
- Tak. 
- Możesz do mnie napisać wcześniej. Dać znać co u ciebie i takie tam. 
- Ok. To napisze - mówię, patrząc na nią 
- Mamy jeszcze trochę czasu. Mogę cię pocałować? - pytam, nieśmiało, spuszczając wzrok. 
- Chodź tu bliżej. Możesz zrobić nawet więcej. 

I czuje jak tym razem to ona przyciska swoje usta do moich i zaczyna mnie całować. Oddaje jej pocałunek. Wplatam się na powrót w jej ciało i całuje ją jakby od tego zależało moje życie. Całuje jej szyję, jej uszy, jej piersi, jej dłonie. Całuje ją całą. Pieszcząc ją tak, jak to sobie wyobrażałam, dalej nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Nasycone i spełnione, bierzemy prysznic i schodzimy na śniadanie. Po drodze zaczepiam sprzątaczkę. 

- Przepraszam, czuję się zobowiązana zrekompensować panią szkody moralne. Dostałam w nocy okres i łóżko wygląda jak po jakiejś bitwie. Ogromnie mi przykro, że panią na to narażam - mówię, wkładając jej w dłoń banknot dwustuzłotowy. 
- Och, nic się nie stało. Dam sobie z tym radę. Dziękuje - mówi zaskoczona, biorąc ode mnie pieniądze. 
- To ja dziękuje - zaznaczam - Miłego dnia! 
- Nawzajem - odpowiada, uśmiechając się delikatnie. 

Po śniadaniu żegnamy się. Nie całuje jej. Nikt nie powiedział słowa na ten temat, co to znaczy. Co dalej z nami będzie. Czy możemy się dotykać na widoku innych ludzi? Czy ona jest na to gotowa? Czy ja jestem? Wcale nie miałyśmy okazji ze sobą rozmawiać. Nie wiem czy byłam jej pierwszą dziewczyną czy może lubi tylko dziewczyny. Nic nie wiem. Ale jeszcze ją zobaczę. Będziemy miały czas.

Komentarze