300 - Lustereczko powiedz przecie..


Ładne obrazki łatwo się sprzedają. To fakt. Wszystko co jest ładnie oprawione i wydane sprzedaje się najlepiej. Ostatnio gdzieś przeczytałam, że wydanie bodajże Vouga z Adele na okładce miało najgorszy ranking sprzedaży od lat. Jeszcze wtedy miała pełniejsze kształty. To smutne. Kupujemy jej wygląd czy jej muzykę? To samo tyczy się filmów i aktorów. Sprzedaje się to, co wpada w oko. Co przyciąga wzrok. Niekoniecznie to, co jest wartościowe. A nasze życie nie raz przypomina wymianę barterowską. Wszystko musi się sprzedać. Wygląd to przecież pierwsze co widzi twój przyszły pracodawca, twój potencjalny partner/ potencjalna partnerka. To pierwsze co rzuca się wszystkim w oczy, co nie? A co wtedy, gdy czujesz, że go nie masz?


Wygląd to nie wszystko - słyszysz te słowa i myślisz sobie - łatwo powiedzieć komuś, kto go ma. Ale kto jest atrakcyjny i czy ci, których ty masz za takowych, faktycznie czują się dobrze w swoim ciele? Kto czuje się piękny i dlaczego?


Lustereczko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy na świecie? No właśnie? Kto? No bo przecież nie ja, co?


Wiesz co to jest body dismorphia? Albo dismorfofobia? To schorzenie psychiczne, przy którym widzisz zaburzony obraz swojego ciała. Prosto mówiąc, widzisz się brzydszą i mniej atrakcyjną. Twoje wady i niedoskonałości widzisz na pierwszym planie. Cierpią na nie nie tylko anorektycy ale wiele kobiet z twojego otoczenia. Może nawet ty. Obsesyjnie niekiedy myślimy o tym, jak wyglądamy. Spędza to nam sen z powiek. Wierzymy, że wszyscy oceniają i krytykują nasz wygląd. Bo prawda jest taka, że w większości, ludzie mają nas w dupie. Taka prawda. Nikt nie zwraca na ciebie uwagi. Ani na mnie. Ani na nikogo. Idziemy przez życie z własnymi troskami, zbyt pochłonięci, by zwracać uwagę na cuda świata a co dopiero na drugiego człowieka. To co nas do siebie przyciąga to hormony. Wspólne pasje. Te same fale na których nadajemy. A nie to jaki mam rozmiar czy jak się ubieram. Na ciebie składa się tak wiele elementów, że sprowadzanie siebie do wyglądu zewnętrznego jest ogromnie krzywdzące. Wiem, bo sama to robiłam. 


Próbuje sobie przypomnieć kiedy mniej więcej zaczęło się moje zwątpienie we własną urodę i we własną wartość. Kiedy tak naprawdę zaczęłam patrzeć w lustro z obrzydzeniem? Myślę, że było to w okolicach klasy trzeciej, czyli miałam około ośmiu lat. Co było powodem? Moja mama walczyła z własnymi demonami i nie była z tych "ciepłych mam", z którymi można byłby pogadać czy się przytulić. Wolałam tulić się do ojca, który wyprowadził się gdy miałam lat dwanaście. Kochałam kino ale ono było raczej ukojeniem niż kolejnym szpikulcem. Piłowałam nieustannie te same filmy, znajdując w nich swoją strefę komfortu. Myślę, że to telewizja podcięła mi skrzydła. Tworzone z amerykańskim rozmachem seriale o pięknych i bogatych ludziach, których wszyscy pragnęli. A ja czułam się całkowicie niechciana. Do tego doszły czasopisma. Wielkie, kolorowe zdjęcia dziewczyn i kobiet, które zdecydowanie nie wyglądały jak ja. Gdzieś doczytałam, że kobieta idealna ma wymiary 90-60-90. Z miejsca chwyciłam za miarę. Ten eksperyment skończył się płaczem i głęboką doliną na wiele tygodni. Z roku na rok czułam się coraz bardziej zakorzeniona w swoich poglądach na własny temat. Jestem brzydka, gruba i nigdy nie będę szczęśliwa, bo nikt mnie nie zechce ( jakby to miało być wyznacznikiem mojej wartości - oczywiście nie jest, ale wtedy tego nie wiedziałam). Wyobrażałam sobie swoją przyszłość i zawsze byłam w niej sama. Święcie wierzyłam w to, że nikt mnie nigdy nie będzie chciał i już zawsze będę czuć się samotna.


Kiedy czujesz się nieatrakcyjna, całe twoje życie toczy się wokół tej jednej myśli. Nie wiesz co na siebie włożyć, bo szukasz czegoś, czegokolwiek w czym poczujesz się choćby przyzwoicie. Twoje włosy odmawiają posłuszeństwa, puszą się przez wilgoć, rozpadają, wypadają a może zwyczajnie nie chciało ci się ich znowu myć i nie umiesz myśleć o niczym innym, tylko o tym jak kiepsko wyglądasz. Ile razy wychodzisz w świat i nie mija chwila, a ty masz ochotę już wrócić, wtulić się w swój bezpieczny kąt i zapomnieć o całym świecie. 


Każdy twój wybór wyłania się z twojego poczucia własnej wartości. Z tego czy czujesz, że zasługujesz, czy jesteś dość dobra. Partner, czy partnerka, którą wybierasz. Praca, na którą się decydujesz. Szkoła, do której idziesz bądź nie idziesz. Nie mówiąc już o tych mniejszych decyzjach, jak co wkładasz do ust. Czujesz się źle we własnym ciele i czasami choć chwilę chcesz poczuć się dobrze, lepiej niż kiepsko. I sięgasz po rzeczy, które dają ci szczęście na ułamek sekundy a przez resztę życia cię niszczą. Co to za rzeczy? Te po które sięgasz, by lepiej się poczuć? Słodycze. Alkohol. Papierosy. Narkotyki. Zakupy. Seks. A nawet Netflix. Cokolwiek, by wyłączyć się choćby na chwilę. 


Każdego dnia wmawia się nam na każdym kroku, że szczęście jest ściśle powiązane z urodą. Że piękni ludzie to ludzie sukcesu. Że uroda ma tylko jedną, ograniczoną i skończoną definicję i ty bankowo pod nią nie podpadasz. Gładka, nieskazitelna cera. Płaski brzuch. Krągła pupa. Długie nogi. Obfite piersi. Lśniące włosy. Lista tych wymagań wydaje się być nieskończona. I kiedy dociera do ciebie, że nie jesteś w stanie spełnić wszystkich tych warunków, czujesz, że poległaś. Nie nadajesz się na okładkę, więc odpuść. 


Wierząc w to, w to największe kłamstwo świata, krzywdzimy samych siebie. Nie ma ludzi idealnych. Wszystkie obrazy z telewizji są podrasowane, poprawione. Nie wierz we wszystko co widzisz!


Czujemy się oceniane każdego dnia, w każdej minucie i ten ciężar nas przytłacza, miażdży a wręcz po trochu zabija. Próbujemy spełniać wyimaginowane oczekiwania i kiedy nie dajemy rady, czujemy się jeszcze gorzej i gorzej z każdym dniem. Dlaczego ten wygląd jest tak ważny dla nas i naszego otoczenia?

Mamy tendencje oceniania mając tylko podstawowe dane. Nie wynikamy, nie dociekamy, zwyczajnie zakładamy prawdę i się jej trzymamy. Jesteśmy pewni, że "ładnym" jest łatwiej w każdej sferze życia.


Pytanie tylko pozostaje jedno. Kto czuje się ładnym czy pięknym? Kto korzysta z przywilejów czucia się jak ktoś obdarzony urodą? Nie znam takich. Co więcej. Jestem obserwatorem i słuchaczem. Sporo się przyglądam. Słucham wywiadów, czytam wypowiedzi. Modelki, aktorki, osoby znane, sławne - one nie czują się wcale ładne. A już tym bardziej zgrabne. Nieważne co ty myślisz. Posłuchaj wywiadu z jakąkolwiek gwiazdą. Widziałam ostatnio dokument o Taylor Swift. Nawet lubię jej muzykę. Wiesz jak wygląda? Jak nie to sprawdź. I przyjmij do wiadomości, że Taylor ma momenty kiedy się głodzi, bo wydaje jej się, że jej brzuch wygląda jakby była w ciąży. To nie są jej wymysły ani moje. To nie głupoty. Nam się może tak czasem wydaje ale to poważna sprawa. Mózg jest wielką maszyną, która działa na wielu wymiarach i problem z akceptacją własnego wyglądu, z miłością do samego siebie jest realny i ekstremalnie poważny.


Czemu sobie to robimy? Nie możemy spojrzeć na własne zdjęcie lub własną twarz w lusterku, bo widzimy wszystkie nasze niedoskonałości. 


Nie rób mi zdjęcia bo źle dziś wyglądam!

ZNASZ TO?


Nic więcej się nie liczy, tylko to, co sprawia, że jesteśmy tacy nieidealni. Dlatego chowamy się pod makijażem, pod warstwami ubrań, pod sztucznymi rzęsami czy posuwamy się wręcz do chirurgii plastycznej. To wszystko jest ucieczką od tego, co czujemy. Od tego, że czujemy się brzydkie. 

Nieustanne porównywanie się z wyrysowanymi, nierealnymi obrazami niszczy nasz pogląd na świat. Im więcej czegoś widzisz, tym bardziej ci się wydaje, że to normalne.


Dziś się już nie użalam, nie obwiniam, nie pokazuje palcem. Raczej się zastanawiam, by uchronić od tego moją córkę. Uchronić pewnie nie dam rady, ale mogę jej pomóc przejść przez ten okres dojrzewania jak najmniej boleśnie się da.



Ciałopozytywność próbuje się przebić przez szkodliwą zawartość mediów społecznościowych, które działają jak mgła na nasze oczy. Widzimy rzeczy, których nie ma i przyjmujemy je za prawdę. Nieustannie się porównujemy, czasem podświadomie czasem nie i wewnątrz umieramy. Z bólu, z samotności, z żalu czy wstydu. Bo wyprano nam mózgi. Umieramy wierząc, że to z nami jest coś nie tak. To jest od nas silniejsze. Może nawet wyssane z mlekiem matki? Bo czy twoja mama akceptowała swoje ciało? Czy narzekała na nie i krytykowała sama siebie przed lustrem?


Nie musimy spełniać żadnych standardów i żadnych oczekiwań. Mamy prawo być kochaną za to, jak wyglądamy dziś, jakie jesteśmy dziś. Prawdziwa miłość nie będzie wymagać od ciebie żadnych zmian. 


Piękno ma wiele odcieni i kształtów. Nie musisz pasować do jakiegoś konkretnego schematu. Możesz tworzyć swój własny. 

Nie próbuj nikogo zadowolić swoim wyglądem. Na bezludnej wyspie w dupie byś miała to, jak wyglądasz a to już nam sporo mówi. Mówi nam to, że chcemy aprobaty innych, łakniemy jej. Ale można się tego oduczyć. Akceptacja jest jak mięsień, można ją ćwiczyć. Każdy może jej się nauczyć. A na krytykę innych łatwo się uodpornić, choćby częściowo. Jak? Pamiętając kto ocenia. Kto mówi przykre rzeczy i rzuca przykre komentarze. Ci, którzy sami cierpią. Którzy sami czują się wybrakowani, którzy sami nie akceptują siebie. Więc chyba nie warto brać pod uwagę zdania takich ludzi, co?


W samoakceptacji może nam pomóc wyćwiczona pewność siebie. Ją też można zbudować. Wypracować jak mięsień. Ale na ten temat w kolejnych postach.


Włącz się do dyskusji! Daj znać co myślisz i jakie masz doświadczenia. Dołącz do dyskusji.


Po więcej inspiracji zapraszam do moich książek. 

WYPRZEDAZ PRZED NOWYMI PROJEKTAMI-DYSZKA ZA KSIĄŻĘ

Napisz do mnie. dziennikkobiety@gmail.com

Tom pierwszy Mistrzyni już na audiobooku, znajdziesz wszędzie tam, gdzie inne audiobooki!

Moje inne wpisy znajdziesz tu!

Komentarze