255 Carpe diem

Zmęczonymi, brudnymi stopami idę nieśpiesznie po miękkiej i zimnej trawie. W dolinie skałki, pola, trawy, księżyc dokładnie w połowie drogi, jak ja. Tak przynajmniej czuję. Nad wioską w oddali wieczorna mgiełka. A ja czuję spełnienie. Jestem szczęśliwa. Zapach świeżo skoszonej trawy wypełnia mi nozdrza. Czuje tak wiele w tak pozornie zwyczajnej sytuacji, czuje piękno tego świata. Ale to nie jest idealna chwila. Bo takich nie ma. Nie ma idealnych dni, które warto zapamiętać. Każdy dzień się liczy i coś wnosi w nasze życie.


A ten dzisiejszy? Sprzed dworku, w którym się zatrzymaliśmy, słychać szum przejeżdzających aut. Na bardzo ruchliwej ulicy, natężenie ruchu nie zmalało ani o jotę. Komary mnie gryzą mimo obfitego spryskania się Off'em. W stopy mi zimno i wszystko mnie swędzi po całodniowym poceniu się na szlaku ojcowskim. Ale jest mi dobrze. Nie idealnie. Dobrze. Jestem szczęśliwa.

Za parę dni wyślę końcowy druk książki do drukarni i będę czekać. Ale dziś cieszę się ostatnimi dniami urlopu. Wyjazd, choć krótki, zdecydowanie obfity w doświadczenia i przemyślenia.

Choć niby taka jestem "świadoma" i wystrzegam się oceny i krytyki, to jednak gdy widzę młodą dziewczynę z nieciekawym, brzuchatym facetem, z siwiejącą brodą i skórzanymi czółenkami bez skarpetek, to myślę sobie, to co sobie myślę. A potem słyszę ją, jak narzeka na wszystko i chodzi z uniesioną głową, patrząc na mnie z wyższością, w pełnej tapecie, pomimo upału, i króciutkich spodenkach i jest mi żal. Widzę jaka jest nieszczęśliwa. Chyba nawet bardziej to widzę, niż ona sama. 

I zaczynam myśleć, jak wiele z nas, kobiet, jest w tym kraju szczęśliwych? Bo czasem mam wrażenie, że niewiele. W ciągu paru dni, w dziesiątkach sytuacji, widziałam nas wręcz setki. Nieszczęśliwych kobiet, kobiet w potrzasku, kobiet, które w pędzie życia, zapomniały o sobie i o tym, że zasługują na szczęście. Kobiet zniesmaczonych, zaniedbanych, zgorzkniałych i wiecznie smutnych. Takich, które krzyczą z byle powodu, marszczą czoło czy co tam z niezadowolenia, które za dosadnymi słowami słowami,  ukrywają swoje cierpienie.

Jedna z czytelniczek, nie pierwsza i nie ostatnia w ciągu tych trzech lat, zapytała mnie ostatnio, czy powinna zostawić swojego męża i zacząć od nowa, jak bohaterka Mistrzyni, jak większość bohaterek Alfabetu?

Nie potrafię odpowiadać na takie pytanie i nie chce. Ale powiem co wiem i co zazwyczaj piszę w takiej sytuacji.

Wielu mężczyzn nie nauczono kochać, a za to nauczono wstydu przez wrażliwością, dobrocią, nauczono tego, że są lepsi, silniejsi, że mają władzę i mogą decydować. Pokochanie kogoś takiego jest niebezpieczne i może się nie za dobrze skończyć. Cieżko nam wyrwać się ze związku toksycznego, gdzie czujemy się gorsze, bezradne i słabe. Czy taki związek można uratować? Czy można uświadomić obie strony, zaleczyć rany i zacząć nowe, lepsze życie? Nie wiem. Ale czasem warto próbować. Samemu się jednak nie da. Kiedy dom się wali, jak przecięty na pół piłą, to, że z jednej strony go przytrzymasz, nie znaczy że z drugiej nie runie. 

Drugą rzeczą, którą wiem na pewno jest to, że wiele związków i kobiet w nich, jest nieszczęśliwych, przez siebie same. Czujemy się więźniarkami życia codziennego. Nasze poświęcenie wychodzi nam już dupą, nie uszami i marzymy o czymś innym. 

Ale to my nie umiemy kochać siebie i nie dajemy kochać się innym. To my musimy wszystko same a proszenie o pomoc uznajemy za słabość. To my żyjemy oczekiwaniami, co powinni robić czy mówić inni, i wiecznym zawodem, że tego nie robią. Wiem z doświadczenia, przerabiałam to i ja.

Czasem mam wrażenie, że może nieświadomie, ale porównujemy swoje życie, mierzymy je na wszystkie strony i ni jak nie pasuje ono nam do tego idealnego, wymarzonego niczym jakiś cholerny Kopciuszek. Nie cierpię tej bajki tak na marginesie. Wolę Piękną i Bestię. Bella była chociaż odważna i oddana, lojalna, kochająca i dobra. A nie tylko ładna. A życie nie jest i nie będzie idealne. My też nie. 

Spocona, bez makijażu, w wygodnych ciuchach, nie wyglądam na zdjęciach ze szlaku jak Martyna Wojciechowska. Raczej jak tak Bestia ( śmiech ). Ale nie czuję się przez to gorzej. Już nie. Nie porównuje się do nikogo. Jestem sobą i znam swoją wartość. To mi wystarczy. Akceptuje to, jaka jestem i to jak wyglądam. 

Akceptuje też moją rodzinę. Moja córka jest cudowną, małą kobietką, ale urlop z dzieciakiem też nie jest idealny. Pomimo równowagi zajęć i atrakcji, ( równowaga = dla każdego coś fajnego), Nadii nie zawsze się wszystko podoba, o czym mówi nam głośno i wyraźnie. Są sprzeczki, wymiana zdań, często nawet łzy i żale. Ale jesteśmy rodziną, wybaczamy sobie "na bieżąco" i idziemy dalej.

Przeżyliśmy piękne, wzniosłe chwile. Miałam łzy w oczach, byłam wzruszona, pełna miłości. Ale najpiękniejsze dla mnie było to, iż czułam się kochana ( tego też trzeba się nauczyć, jak dać się kochać). I dobrze mi było. Pomimo całej reszty zdarzeń, słów, kolejek czy innych niedogodności, spędziłam cudowny czas. 

W kraju pogrążonym pandemią, nie widać wirusa. Widać tylko płyny do dezynfekcji, prośby o nakładaniu maseczek oraz tablice informacyjne - trzymaj dystans. A my nie trzymamy. Żadnego dystansu. Ani do innych, ani do siebie. Straszą nas drugą falą, choć przecież pierwsza jeszcze trwa. Ale nikt nas nie straszy mówiąc: Kobieto, obudź się! Zaakceptuj to, że nigdy nie będziesz idealna i nie będziesz mieć idealnego życia. Zaakceptuj dziś, bo ani się obejrzysz, a życia ci nie starczy na to, by faktycznie żyć! Straszą tylko falami, inflacją, zdrajcami narodu. A nie mówią o tym, co ważne.

Ja wiem, że nic nie wiem. Nie wiem jak będzie. Trzyma mnie tylko nadzieja i wiara w to, że faktycznie będzie dobrze. 

Nie będzie idealnie. Prawie może wcale nie robi takiej różnicy, może poza ostatnimi wyborami prezydenckimi. Prawie było już pięknie. Mogło być. Ale co będzie, tego nie wiemy. Dlatego niezależne od wszystkiego, trzeba chwytać dzień. Carpe diem. Tylko może w rozumieniu, że nie rzucać wszystko i stawiać majątek na jednego konia. Raczej chwytać dzień i cieszyć się każdą chwilą, każdą najmniejszą. Każdym łykiem wody, każdym krokiem, każdym słowem i każdą porażką. Chwytać każdy dzień, dla siebie, niezależenie od tego, czy się stało na scenie w świetle reflektorów, czy przy kuchence, gotując dla rodziny. Chwytaj dzień ciesząc się każdą jego sekundą, niezależnie od tego, jak przyziemne i codzienne jest to, co robisz. Może się okazać, że każda chwila jest dobra, każda się liczy i jest wartościowa. Może sama siebie dostrzeżesz, docenisz i zamiast szukać ideałów, chwycisz swój dzień i w końcu poczujesz się szczęśliwa.


Moje inspirujące książki znajdziesz tu! Szczegóły znajdziesz tu!


Komentarze

Prześlij komentarz