243 Alfabet epidemii - część 1 - Matylda


Matylda siedziała na parapecie okna w ciemnej kuchni, patrząc na pustą, ciemną ulicę. Łzy płynęły jej po policzku. To był chyba jeden z koszmarniejszych dni jej życia a jutro wcale nie zapowiadało się lepiej. Czuła się taka bezsilna, bezradna i niewypowiedzianie samotna. 


Ten dzień zaczął się dość normalnie. Budzik zadzwonił punkt 5:00. Matylda wstała niechętnie, totalnie niewyspana. Choć dzień był już dość jasny, wcale nie napawał jej optymizmem. Weszła do kuchni, wstawiła wodę na kawę i poszła do łazienki. Trudno jej było spojrzeć na siebie w lustro. Wiedziała, że przytyła, że nie dbała o siebie tak, jak kiedyś. Umyła więc szybko twarz, rozczesała włosy i włożyła swój domowy uniform. Czarny dresik miał być przydatny w wyjściach z dziećmi na rower czy hulajnogę, ale teraz sprawdzał się w domu w 100%.


Matylda narzuciła na siebie kurtkę, szal i obowiązkowo maseczkę i jednorazowe rękawiczki, które dodatkowo przetarła płynem do dezynfekcji i wyszła z domu. Był pochmurny i chłodny dzień. Poszła do małego sklepiku osiedlowego. Zaspani ludzie mijali się z daleka na chodniku? Pani w sklepie też była jakby mniej komunikatywna. Matylda kupiła więc pieczywo, mleko i dzisiejsze gazety i wróciła pośpieszne do domu. Czuła się jak małpa w cyrku, jakby ktoś im robił głupie żarty. Jej własny, trochę upiorny Truman Show. Ale to jednak nie był żaden show tylko jej rzeczywistość. Rzeczywistość, której nie potrafiła zaakceptować i do której nie potrafiła się zaadoptować. Choć uważała się za silną kobietę, o mocnym charakterze, ostatnie tygodnie wszystko zmieniły.


Kiedy wróciła do domu, wszystko zaczęło nabierać tępa. Przygotowała Filipowi śniadanie, kawę i poszła go obudzić. Sama usiadła do komputera i zabrała się do pracy. Praca zdalna nie należała do jej ulubionych delikatnie mówiąc. Nie w tej rzeczywistości. Była handlowcem, sprzedawała, kupowała, tworzyła oferty, komunikowała się z ludźmi z całego świata. Normalnie była w tym świetna. Jednak ostatnio zdarzało jej się mylić zamówienia, wysyłać nie te wiadomości i wszystko jakoś szło nie tak.


Kiedy wstały dzieciaki, jej syn, Antek lat 9 i Filip junior, lat 11, próbowała robić chyba dziesięć rzeczy naraz.  Śniadanie, logowanie się na librusa, żeby pobrać plan lekcji na dziś, sprzątanie po rozlanym kakao, odbieranie telefonów od niezadowolonych klientów i tłumaczenie dzieciom czemu nie mogą wyjść na dwór do kolegów. Już w tamtej chwili chciała usiąść i płakać, ale jakoś się powstrzymała. Była przecież bohaterką tego domu, tak przynajmniej Antek napisał na jej kartce urodzinowej tydzień temu. Tak, tydzień temu miała być z Klaudią i Agnieszką w Ogrodzieńcu, w pięknym hotelu na zasłużonym wyjeździe, na który odkładała ponad półtora roku. Półtora roku oszczędzania, które teraz wyda na codzienne rzeczy, na rachunki a nie na wymarzone spa. Była pełna żalu i rozgoryczenia i wiedziała, że obrała złą drogę i to dodatkowo ją wkurzało. Nie lubiła siebie takiej.


Kiedy już ugasiła wszystkie pożary, namówiła synów do ogarnięcia pokoju, który wyglądał jak po wybuchu wojny i posadziła ich do lekcji, a sama wróciła do pracy i do niedopitej od rana kawy. Nie cierpiała zimnej kawy. 


Bała się, że sobie nie poradzi, że tego nie przetrwa. Zaciągnęła kredyt na założenie tej firmy. Kredyt, który dalej spłacała a miesięczna rata nie była mała. Bała się, że nic nie przyjdzie na czas, że nie zarobi na te najważniejsze rzeczy i straci dobrą renomę na rynku. Tak bardzo się bała. Czasem bardziej o finanse niż o to, że może nie wszyscy zdrowo z tego wyjdą. Jej mama od pięciu lat leżała w DPSie. Po wylewie była sparaliżowana, prawie nie mówiła, wymagała stałej opieki. Oni nie daliby rady. Była przerażona ilością zarażeń i zgonów w takich placówkach. Czy choć jej mamę oszczędzi los? Nie widziała jej już od dwóch miesięcy. Najpierw nie miała kiedy jechać. Filip miał ospę, potem ona była zawalona pracą, a teraz nawet nie mogła do niej zadzwonić. Czy ostatni raz będzie miała szansę powiedzieć jej, jak bardzo ją kocha, jak wiele jej zawdzięcza?


Strach jej nie opuszczał. Myślała o nim, zwłaszcza czytając o nowych przypadkach zarażenia. Wtedy zaczęła się lawina. Anetek z Filipem zaczęli się kłócić. Filip stwierdził, że nie będzie się uczył. Nie rozumie tego i koniec. Nie będzie. Matylda słyszała tylko znajomy "pyk" z pokoju chłopaków a za chwilę gwizdek. Wiedziała, że bez pozwolenia włączył playstation. Antek najpierw się rozpłakał a kiedy jakoś się uspokoił, zamiast odrabiać lekcje, rysował sobie po zeszycie ulubione postacie z komiksów. Temu wszystkiem towarzyszył dźwięk nadchodzących maili. Dostawy nie będzie, a kolejnych dwóch klientów wycofało zamówienia. Matylda nie wytrzymała, coś w niej pękło. Krzyknęła na Antka. Wyzwała go od niewdzięcznych leniów z hałasem odsuwając swoje krzesło. Potem nakrzyczała na Filipa, oderwała Play Station od telewizora tak, że prawie spadł z szafki i rzuciła go na dno własnej garderoby, wcześniej trzaskając z całych sił drzwiami. Nie nienawidziła tego dźwięku. Kojarzył jej się z dzieciństwem, z czasem kiedy jej właśni rodzice się kłócili. Żeby nie pokazać chłopakom, że płacze zamknęła się w łazience. Nie była z siebie dumna. Zdecydowanie nie była z siebie dumna.

Kiedy jej mąż przyszedł z pracy, w domu panowała cisza. Na obiad była znowu odgrzewana w piekarniku mrożona pizza. A na deser złe wieści. W firmie Filipa ogłosili postój. A to oznaczało znacznie mniejszą pensję. Nie miała pojęcia jak przetrwała do wieczora, przeczekała aż wszyscy usną, by mogła w spokoju i ciszy się nad sobą poużalać.


Cały tydzień był raczej nieciekawy i nie odbiegał specjalnie od tego koszmarnego. Ich dom nagle stał się przyciasny z ich czwórką razem wokoło zegara. Codziennie były kłótnie, codziennie nieporozumienia i ostra wymiana słów. Matyla czuła czasami jakby jej wypalało gardło od tego okropnego języka i tych wszystkich słów, które między nimi padały. Strach, niepewność i to wieczne siedzenie w domu, przyprawiało ją o mdłości. 


W piątek wzięła się za porządki. Była po kolejnej "ciszy po burzy" i pewnie też przed kolejną. Była zła na synów, Pani do niej pisała, żeby bardziej przypilnowała synów i poświęciła im więcej czasu, bo wyraźnie mieli problemy z materiałem. Ta wiadomość była dla niej jak polczek. Niestety jej pierwszą reakcją było wyładowanie się właśnie na nich. Zwaliła całą winę na nich, by nie czuć tego okropnego, ściskającego w środku bólu. Teraz czytali w swoim pokoju lekturę, skuleni i smutni. Kazała im zejść jej z oczu, wstydziła się tych słów, swojej reakcji, wstydziła się swojej słabości. A Filip? Już trzeci dzień ze sobą nie rozmawiali. Nie przywykli do swojego towarzystwa, do swoich nawyków, z których tak wiele Matyldę denerwowało. Mydło zmieniające miejsce, ręczniki rozwieszone nie na tym haczyku czy naczynia nie włożone na tę co trzeba półkę. No i jeszcze był seks, na który Matylda nie miała wcale ochoty. I znów powód do kłótni.


Mąż miał pretensje do niej, że nie widzi jego starań, tego że gotuje, bo wreszcie jedli coś innego a nie odgrzewane jedzenie, że opróżnia zmywarkę, że kładzie chłopaków spać. Teraz Filip pojechał na zakupy, a ona pogrążyła się w zadumie na własną ułomnością. I sprzątała jak oszalała. Chowając wypraną i przeprasowaną pościel, znalazła swojej mamy dzienniki. Pisała je odkąd skończyła szesnaście lat, po tym jak babcia zmarła, w ramach terapii. I Matylda dowiedziała się o nich dopiero po mamy wylewie. Tak mało znała swoją mamę. Kiedyś jej się po prostu wydawało, że ona jest i będzie, będzie zawsze ją wspierać i motywować i pomagać jak się da. A los chciał, że role się odwróciły. To Matylda musiała teraz pomagać mamie.

Wcześniej jakoś nie specjalnie je przeglądała, tak może od niechcenia. Ale wyrzucić było szkoda. Teraz jakby jakaś siła pchała ją w słowa i historie na stronach tych dzienników. Otwarła na jakiejś chybił trafił i zaczęła czytać.

"Nie miałam szczęśliwej, pełnej rodziny. Ale nikogo nie winię, moi rodzice czuli się na pewno bardziej samotni i zdołowani niż ja, wierzę, że starali się jak mogli. Chciałam mojemu dziecku dać inne życie, ale zostałam sama. Książę na białym koniu jednak był fałszywy, tylko nasienie było prawdziwe. Będę samotną matką, ale najlepszą jaką potrafię być. A wierzę, że potrafię być dobrą. Jestem światu wdzięczna za ciebie, bo jesteś moim darem. Jestem wdzięczna, że mam szansę zostać twoją mamą. Zobaczysz, będziemy się świetnie bawić. Będziemy też płakać, ale zawsze te łzy otrzemy i wyjdziemy z opresji uśmiechnięte... "


Matylda czytała i znów miała łzy w oczach. Jej mama często powtarzała, że ją na każdym kroku spotyka szczęście. A Matylda widziała to inaczej. Straciła wszystko, była zdana na siebie, zostana sama z niemowlakiem. A jednak widziała w życiu to, co dobre. Czy ona tak potrafi? Jej mama była taka pozytywna, pełna wdzięczności, pomimo bólu i cierpienia, pomimo braków w jej życiu, była szczęśliwa. Matylda miała tak wiele, za co mogła dziękować, a jednak wybrała tę łatwiejszą i smutniejszą jednocześnie drogę, drogę złości, żalu i poczucia niesprawiedliwości. Chciała zacząć kolejny dzień inaczej, chciała być lepszym człowiekiem, dla siebie i dla innych. Ale jak?


Zaczęła od męża. Kiedy wrócił z zakupów, pomogła mu wszystko zdezynfekować i rozpakować. Potem usiedli z gorącym kubkiem herbaty z miodem i cytryną, i Matylda zaczęła mówić.

  • Wiem, że jestem straszna, okropna wręcz, dla ciebie i dzieciaków. Ale cały czas czuję się na maksymalnie 10%. Całą moja energia wyparowuje z pierwszym oddechem gdy się rano budzę. Nie chcę taka być, naprawdę nie chcę. Ale nie potrafię być sobą, ta kobietą, która wszystko może, którą znałeś jeszcze nie tak dawno temu.
  • Wiem, kochanie. Wiem to. Wszystko jest takie niepewne teraz. Ja cię znam. Znam kobietę, którą poślubiłem. Wiem, że jesteś silna i odważna, zawsze byłaś bohaterką tego domu, choć może nie zawsze ci to mówimy, to zawsze to widzimy i doceniamy - wstał i przytulił ją, tak jak tego potrzebowała. Potem poszedł do pokoju i wrócił z książką i kocem - zostaw to sprzątanie. Ja może nie czuje się na 100% ale na jakieś 60% i myślę, że dam dziś radę wszystko ogarnąć. Idź na balkon, pooddychaj świeżym powietrzem i poczytaj ulubioną książkę.
  • Nie wiem co powiedzieć - powiedziała zakłopotana.
  • Nic nie mów. Kiedy ja czuję się na 10%, ty zawsze to widzisz i nic nie dajesz mi robić tylko odsyłasz mnie do łóżka, albo do Marka na partyjkę pokera. Jesteśmy małżeństwem. Powinniśmy się uzupełniać.


Następnego dnia wstała i niepewnie otwarła oczy. Było jeszcze wcześnie ale poczuła się dziwnie wyspana. Nawet nie wiedziała, o której usnęła. Upiekła na śniadanie ciepłe, mleczne bułki i przygotowała dzban gorącego kakao. Pokroiła w plastry jabłka i zapiekła je z cynamonem w piekarniku. Rodzina zjadła wspólnie śniadanie pierwszy raz od wieków z uśmiechem na twarzy. Matylda prawie miała łzy w oczach ze wzruszenia. W myślach kołatała jej tylko jedna myśl- dziękuje za tę chwilę.


Filip z młodszym synem wdali się w rozmowę o jakimś piłkarzu i zaczęli sprzątać po śniadaniu, a Matylda podążyła za wymykającym się do swojego pokoju starszym synem.


Gdy weszła, siedział w fotelu, bawiąc się pluszową piłką. Matylda usiadła przed nim na podłodze.

  • Przepraszam cię Filip. Nie byłam ostatnio w najlepszej kondycji. Nie byłam dla was wsparciem ani mamą, na jaką zasługujecie. Widzisz, gdy się dorasta, niestety nie przestaje się uczyć i popełniać błędów, a wręcz przeciwnie. Popełniamy ich chyba więcej niż dzieci - po chwili ciszy dodała - Dasz mi spojrzeć na ten materiał z matmy? Wiem, że chciałbyś wszystko zrozumieć od razu, wiem jak lubisz ład i porządek, ale czasem chaos jest niezbędny. Damy sobie ze wszystkim radę. Obiecuje - powiedziała i przytuliła mocno syna, który przylgnął do niej całym sobą.


Uczyli się aż do obiad, kiedy zaproszono ich do stołu. Matma nie była już taka straszna. A Filip junior wreszcie miał choć cień uśmiechu na ustach.


Kolejny tydzień był jakby łatwiejszy. Niby nic się nie zmieniło, a jednak zmieniło się wiele. Choć czasem nie łatwo jej było zachować panowanie nad sobą jak chłopaki robili lekcje, każdy w swoim stylu, w swoim systemie, ale jednak z dobrym skutkiem. Nie wszystko mogło być przecież tak, jak ona by chciała. Jej życie to życie, prawdziwe życie, a nie sztuka teatralna, do której pisze scenariusz i w której aktorzy robią to, co im się karze.


Matylda popatrzała na swoich synów i poczuła to, o czym jej mama pisała w jednym z dzienników. Poczuła wdzięczność za to, że są i wiedziała, że będą się jeszcze nie raz świetnie bawić. Ale będą też cierpieć i upadać, ale zawsze się podniosą silniejsi. Jej matczyny instynkt chciał im wszystkiego oszczędzić. Chciałaby, by nie cierpieli, nie bali się, nie lękali tego, co będzie. Chciała im przychylić nieba. Ale na razie musiała im starczyć telekonferencja jaką im zorganizowała na całe niedzielne popołudnie. Zobaczyli się z najlepszymi kumplami i pobyli z kimś innym niż tylko z nią, mamą. Bo choć była dla nich ważną osobą, to musiała się pogodzić z faktem, iż nie była jedyną.


Dwa dni później dostała maila, że dostawa, na którą tak czekała, będzie jednak za tydzień. Jeszcze miała szansę wszystko naprawić. Tak bardzo była szczęśliwa, że zapragnęła się tym szczęściem podzielić. Jej mama zawsze tak robiła. Każdy najmniejszy sukces, każdą dobrą wiadomość, zamiast świętować, dziękowała losowi pomagając innym tak, jak potrafiła. Matylda podzwoniła więc po sąsiadkach, które zamknięte i znudzone w swoich mieszkaniach, również martwiły się o przyszłość. Upiekła trzy blachy świeżych drożdżówek i rozniosła wszystkim starszym sąsiadom w maseczce i rękawicach. Zapytała też komu potrzeba jest pomoc w zrobieniu zakupów. I wtedy ją olśniło. Przecież Pani Janina spod dwójki zawsze dorabiała jako krawcowa do renty. Teraz nie mogła. Ale może była na to rada. 


Matylda wysłała maile do wszystkich swoich kontrahentów z nową ofertą, oferując do każdego zamówienia maseczki i przyłbice. Mąż już zaczął je tworzyć w ich przyciasnej piwnicy, będąc wdzięcznym za inne zajęcie niż sprzątanie czy gotowanie. A Pani Janina pracowała już pełną parą, rada, że i jej uda się jakoś pomóc, że i ona może się jeszcze komuś przydać.


Tego wieczora znów siedziała w oknie i patrzała na pustą ulicę, ale ulica już nie wydawała się smutna a skąpana w blasku księżyca. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno temu czuła się tak beznadziejnie. Nieszczęścia chodzą parami, a może to szczęścia chodzą parami, kiedy zaczniesz im trochę dopomagać, kiedy zamiast się załamywać i martwić, z otwartą głową zaczniesz patrzeć na swoje życie?  Zawsze można powiedzieć nie mogę, nie potrafię, nie dam rady. Ale można też powtarzać dam radę, zrobię to, osiągnę to! Bo tak będzie, muszę tylko w to uwierzyć.


Matylda wiele się ostatnio nauczyła i choć nic nie było idealne, to przecież życie nie może być idealne. Ale zrobiła pierwszy krok do lepszego jutra, a może nawet dwa. Sama jej świadomość, zrozumienie wielu rzeczy no i wsparcie bliskich, mogły czynić cuda.



Cierpimy bardziej w naszych wyobrażeniach tego, co może być niż poprzez prawdziwe zdarzenia z naszego życia. Nasza głowa, nasze myśli, my sami tworzymy najgorsze scenariusze, najstraszniejsze straty i najkoszmarniejsze porażki. Większość z nich nigdy nie staje się prawdą. Ale strach, niepokój, to wszystko, co przeżywamy przez te nasze wyobrażenie, one sieje w nas realne spustoszenie.


Stres, strach i niepokój robią z nas kogoś innego, ale tylko wtedy, kiedy im na to pozwolimy. Kiedy oddamy im kontrolę. Nie jest łatwo cieszyć się z tego, co mamy, kiedy nasza wyobraźnia podszeptuje nam najczarniejsze wizje. Nie jest łatwo zachować optymizm i spokój, kiedy rzeczywistość obiega od naszego wyobrażenia. Kurczowo trzymamy się swoich wyobrażeń i oczekiwań, a kiedy nic nie jest tak, jak byśmy sobie tego życzyły, wpadamy w furię. 


Musimy w tym wszystkim pamiętać, że dla każdego, jego ból jest najistotniejszy i najznaczniejszy ( choć nie chcemy się do tego przyznać i czasem umniejszamy jego znaczenie) i jego strata jest największa. Nie ważne o kim myślimy. Nasze dzieci mają inne wyobrażenie porządku, ładu ale i też inne wyobrażenie cierpienia. Ich problemy są równie znaczące i straszne jak dla dorosłych ich problemy. Każdy z nas cierpi i nie powinnyśmy tego cierpienia porównywać do innych, nie zastanawiać się kto ma gorzej. Empatia nie jest ograniczona. Musimy nawzajem zaakceptować swój ból i swoje troski, takimi jakie są, nawet jeśli ich nie rozumiemy. Nasza akceptacja, otwartość i świadomość mogą odmienić nie tylko nasze życie, ale i wielu ludzi wokół nas.



Dziękuje za przeczytanie. Daj znać czy czekasz na kolejne części z tej serii. 

Życzę wam dużo zdrowia, spokoju i wdzięczności w sercu!


Moje książki znajdziesz w promocyjnej cenie na Allegro!

Komentarze