236 Uczennica Lekcja 23




Była Wigilia, jednak pomimo tego, mieliśmy spory ruch. Ludzie wchodzili i wychodzili, obładowani torebkami i siatkami, w pędzie pijąc kawę i robiąc ostatnie zakupy. Na tę chwilę, na czas świąt, świat miał niby zwolnić, wyciszyć się, ale nie było tego specjalnie czuć.


Jeszcze przed południem do kawiarni weszła kobieta z córką. Usiadły przy jednym z moich stolików, więc podeszłam do nich z kartą. Dziewczynka, na oko dziesięcioletnia, wzięła ode mnie kartę ale matka szybko ją jej wyrwała.


-Nie będziemy nic jeść, dziękuje Pani. Poprosimy Americano i sok pomarańczowy, świeżo wyciskany- powiedziała do mnie, ledwo obdarzając mnie spojrzeniem.

- Oczywiście, proszę Pani - odpowiedziałam lekko zniesmaczona.


Odeszłam od stolika ale zdążyłam usłyszeć jak matka przypomina córce o diecie. Uważnie jej się przyjrzałam. Owszem, była pyzata na twarzy, ale wcale nie była gruba. Miała smukłe nogi i widać było, że już staje się mała kobietą. Miała śliczne, zielone oczy. Smutne, zielone oczy. Mama siedziała z nosem w telefonie, prawie z córką nie rozmawiając. Szczerze wierzyłam, że na pewno chciała dla córki jak najlepiej. Chciała, by była zdrowa, by nie była obiektem drwin. Sama była bardzo szczupła, dystyngowana. Wierzyłam, że nie wie, jaką krzywdę wyrządza swojej córce, pokazując jej, że taka jaka jest, nie jest dość dobra, godna jej uwagi. Z kilometra słyszałam myśli tej małej i serce mi pękało. Ale nie mogłam nic zrobić.


Cały ostatni tydzień chodziłam nad morze na spacer po pracy. Czułam, że potrzebuje spokoju. Czułam, że brak mi równowagi. Wiele się nauczyłam w ciągu ostatnich miesięcy. Najbardziej dumna byłam z mojej nowej relacji z jedzeniem. Już nie patrzałam na słodkości jak na coś, czego nie wolno mi jeść. Przestałam wiązać jedzenie z chwilą zapomnienia, z natychmiastową przyjemnością. Nie uciekałam myślami do smaków, które kojarzyły mi się z przyjemnością ale i czymś złym, ze wstydem i słabością. Jadłam, jak byłam głodna i wybierałam to, co moje ciało akceptowało i lubiło. Nie wypełniałam już pustki w sobie niezdrowymi kaloriami i byłam z siebie dumna. Jednak pomimo tego, czułam, że doszłam do jakiejś ściany. Pomimo diety i ruchu, nie wyglądałam idealnie. Nic nie było w moim życiu idealne tak naprawdę. I choć wiedziałam, że ideałów nie ma, czułam, że moje myśli grzęzną w błocie. Jestem wystarczająco dobra - powtarzałam sobie to tak często i bezskutecznie, że zaczynałam wątpić w sens tych słów. I czułam się samotna w tym, co czuje. Jakby nikt inny nie mógł wiedzieć, co czuję. Jakby nikt inny nie mógł zrozumieć, przez co przechodzę.


Bardzo brakowało mi rodziców, zwłaszcza w Wigilię, wśród moich przyjaciół i ich rodzin. To był dobry dzień i jestem za niego wdzięczna. Dzięki Ance nie byłam sama i nie czułam się sama. Ale czułam tę okropną pustkę, z którą nie potrafiłam się uporać. 


Dostałam tylko jeden prezent, wszyscy się na niego złożyli. A ja nie byłam pewna, jak się z tym czuje. Prezent był wyjątkowo oryginalny jak dla mnie. 


-Zwariowaliście? Ja? Na sesji buduarowej? Chyba za dużo pracowaliście, bo wam myślenie szwankuje - byłam trochę zła. Choć wiedziałam, że to nie żaden żart, ciężko mi to było zaakceptować. Stare nawyki i uczucia wypływały ze mnie, bardzo niechciane.

- Korneia to cudowna kobieta, zobaczysz, że będziesz zachwycona.

- Jestem raczej bardzo sceptyczna co do tego, ale wierzę w wasze szczere intencje - czułam się zmieszana, nie do końca wiedziałam co mam powiedzieć, więc zaraz zmieniłam temat. Gdzieś w sobie czułam nutkę zawodu.


Nie były to białe święta, raczej szare i wietrzne. Zarówno we mnie, jak w na dworze. Daleko im było do tych ze zdjęć na okładkach gazet czy w instagramach. Daleko im było do tych z filmów. Minęły szybko i chyba nie zapisały się na liście moich ulubionych. Choć czułam wdzięczność do Anki za to, że mnie zaprosiła i że mogłam z nimi być, to czułam się obco. Poza ekipą z pracy, była i jej rodzina i inni znajomi znajomych. Zeszłe święta spędziłam płacząc. Czułam się jakby wszystkie światła na świecie pogasły. Wszędzie była ciemność. A te wcześniej, z rodzicami? Nasza trójca przy pięknie nakrytym stole. Mama zawsze pracowała w Wigilię. Nie siadaliśmy nigdy do kolacji wcześniej niż o dziewiętnastej. Zawsze tylko we trójkę. Byłam wtedy szczęśliwa, choć nie doceniałam tamtych chwil. Pomimo tego, że święta były skromne, tak jak i prezenty, nie czułam niedosytu. Nie kwestionowałam niczego, nie zazdrościłam. A tym razem chciałam więcej. Czyżby mój apetyt był zbyt wygórowany?


Pracowałam aż do samego Sylwestra. Z przyjęcia jednak zrezygnowałam. Zostałam w domu i piekłam. Zaczęłam od rogali drożdżowych, potem był piernik, makowiec i jabłecznik. Gdy na dworze błyskały fajerwerki ja wyciągałam z piernika kolejną porcję korzennych muffinek. Koło trzeciej położyłam się spać a do snu tuliły mnie łzy. Czułam się bardzo samotna. Tak trudno było mi to wszystko zaakceptować i zwyczajnie iść do przodu. Jak tylko wstałam, spakowałam wszystkie wypieki i zaniosłam do jadłodajni Caritasu. 

Następnego dnia, skoro świt,  wsiadłam do pociągu do Szczecina na spotkanie z Kornelią. 


Teraz nie byłam już trochę zła. Uważałam, że Anka przegięła, że za bardzo się wtrąca. Tak naprawdę nie znała mnie tak, jak ja znałam samą siebie. Co mi to miało dać? Byłam wręcz wściekła. Wolny dzień miałam spędzić w pociągu a potem z jakąś nieznaną mi babą, która będzie fotografować mi rozstępy. Praktycznie co pięć minut przychodziły mi inne myśli. Że wrócę do Sopotu nie opuszczając wcale stacji, że obejdę Szczecin spacerkiem, zamiast dawać się upokorzyć. Tworzyłam w głowie tysiące wymówek. Tysiące. I z każdą kolejną czułam się coraz gorzej. Nie miałam odwagi zadzwonić i odwołać. Mogłam skłamać coś o pociągu. Mogłam wymyślić jakąś bajkę lub zwyczajnie zrezygnować. Ale nie mogłam się zmusić do tego, by wykręcić jej numer.


Gdy wysiadłam z pociągu, chwyciłam w biegu kawę i wsiadłam do najbliższej taksówki. Droga do Grand Park Hotel zajęła mi niecały kwadrans i zdecydowanie za szybko byłam na miejscu.  Wśród zgiełku miasta stał jasny, uroczy hotelik butikowy otoczony drzewami. Tuż za nim rozpościerał się park i niejeden staw. Okolica była naprawdę urocza pomimo szarugi dnia i na chwilę poczułam się lepiej.


Weszłam do środka, potem po biało-czarnych, jakby marmurowych schodach do naprawdę przytulnego i pięknego wnętrza. Przy recepcji podałam swoje nazwisko i powiedziałam, że Kornelia Wozińska mnie oczekuje. Pani podała mi kartę do pokoju i pokierowała na pierwsze piętro.  


Kornelia okazała się pewną siebie, bardzo wysoką kobietą o nieprzeciętnej urodzie. Była gdzieś po czterdziestce. Miała kocie, zielone oczy i długie, orzechowe włosy. Zdecydowanie nie była filigranową dziewczyną ale jej śliczna, biała sukienka otulała jej ciało jakby była jej częścią. Pełna kontrastów, przyciągała wzrok, gdyż do eleganckiej sukienki miała czarne tenisówki a jej prawe ramię od góry do dołu pokrywały tatuaże.


- Hej Letycjo, jestem Kornelia a to jest Asia, moja pomocnica. Cieszę się, że dotarłaś. Ściągnij kurtkę, odetchnij a potem spokojnie sobie usiądziesz, i jak Asia będzie cię malować to ja ci wszystko wytłumaczę i odpowiem na twoje pytania.

- Ok. Miło cię poznać - powiedziałam nieśmiało, czując, że zbiera mi się na mdłości. Czułam się jak w pułapce. Zdjęłam kurtkę i od razu usiadłam, bo wiedziałam, że nogi mnie zwyczajnie nie utrzymają.

- Ok. Widzę, że jesteś bardzo zdenerwowana. Co dokładnie cię niepokoi?

- Że będzie mnie Pani fotografować. Że to sesja kobieca a ja od dawna nie czułam się tak naprawdę przywiązana do swojej kobiecości. 

- Ok. Rozumiem. Asiu, mogę Cię prosić o przyniesienie nam dwóch... - zaczęła Kornelia, zwracając się do swojej pomocnicy.

- Ja dziękuje za kawę, dopiero jedną wypiłam - przerwa jej zdecydowanie.

- ... dwóch kieliszków i butelki cytrynówki - dokończyła, nie zwracając uwagi na moją dygresję - i zanim mi powiesz, że nie pijesz, poproszę cię, żebyś jednak dziś sobie odpuściła.


Asia wyszła, a my zostałyśmy same. Kornelia usiadła na przeciwko mnie i patrząc mi w oczy, całkowicie nieskrępowanie, zaczęła mowić.


- Kochana. Takich kobiet jak Ty, na świecie jest miliony. To przykre, ale prawdziwe. W tych czasach wszystko stało się towarem do sprzedania, a przy handlu towarami, liczy się marka i opakowanie, a nikogo nie obchodzi co jest w środku. I to samo tyczy się ludzi. Sami siebie tak karamy, sami skazujemy na potępienie. Tworzymy piękne rzeczy i chcemy się takimi otaczać, fałszujemy obraz, który widzimy, który widzą inni, by zapomnieć, że jesteśmy tylko ludźmi. Jesteśmy częścią natury, a ta, nigdy nie jest równa, nigdy nie jest regularna. Nie możemy wszyscy wyglądać jak lalki Barbi, bo byśmy dawno wszyscy dostali na łeb i wykończyli siebie nawzajem, szybciej nawet niż próbujemy teraz. Zobacz - Kornelia sprawnym ruchem rozpięła guziki swojej sukienki, opuściła modelującą bieliznę i odsłoniła dość pokaźne rozstępy, nadmiar skóry i z tuzin szerokich blizn pokrywających cały jej brzuch i klatkę piersiową - wiem, że nie jestem idealna. Mój brzuch wygląda jak wygląda, bo jak tylko zaszłam w ciążę, zostawiłam faceta który bił mnie i ciął dla własnej przyjemności. W ciąży przytyłam prawie 40 kilogramów bo probowałam zajadać swój ból. Zaczęłam walczyć o lepsze jutro dla mojego syna a on mnie nauczył walczyć dla siebie samej. Kochał mnie dokładnie taką jaka byłam, a to jak wyglądam, nie miało żadnego znaczenia. My, kobiety, wiecznie dajemy się krzywdzić innym i krzywdzimy też same siebie, bo nam się wydaje, że nasze opakowanie jest chujowe i nikt nas nie kupi. Ale to nie targ. Życie to nie Allegro. Nie musimy czekać na powiadomienie - Sprzedałeś przedmiot. Że jakiś XYZ obiecuje nas kochać do końca życia i dbać o nas i robić to wszystko, czego byśmy chciały od księcia na białym koniu. Jedyną osobą, która może nas uratować, jesteśmy my same. Nikt inny. Nikt nie musi nas kochać, nikt nie musi o nas dbać. My same musimy to robić. Dopiero wtedy można żyć. Dopiero wtedy można dać się kochać innym. 


Przerwała, popatrzała na mnie jeszcze chwilę. Przyglądała się jak wielkie łzy ciekną mi po policzkach. Za nią, za siebie, za wszystkie kobiety na świcie, które czuły to, co ja. Potem zaczęła powoli zapinać guziki sukienki i znów wyglądała nieskazitelnie.


- Słuchaj. Nie jesteś idealna. Ale ja też nie. To jak wyglądam, to wykaz moich umiejętności. Zresztą pokażę ci je wszystkie. Jesteś kobietą. I jesteś piękna, jak my wszystkie. Wszystko sprowadza się do tego co sama myślisz o sobie i co czujesz. Bo nawet na dwóch chudych nogach, z wielkimi cyckami i gładką buźką nie poczujesz się piękna i kochana, jeśli nie zrobisz porządku w głowie i w sercu. Rozumiesz co do ciebie mówię?


Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć, więc skinęłam nieśmiało głową. W tym samym momencie weszła Asia Pomocnica. Położył na niewielkim stoliku trzy kieliszki i do każdego nalała żółtawego płynu.


- Do dna moje Panny - powiedziała chwytając swój i wychylając jego zawartość do gardła.


Usiadłam wygodniej w fotelu, zamknęłam oczy a Asia zaczęła mnie malować.


- Ok. Teraz mam parę pytań do ciebie. W każdym momencie możesz mi przerwać, zadać własne pytanie albo zwyczajnie wstać, pożegnać się i wyjść. Sesja jest już opłacona i nikt nie będzie miał pretensji. Kiedy ostatnio się przy kimś rozebrałaś?

- Parę miesięcy temu. Ale to była tylko jedna noc, nie zakończyła się za dobrze. 

- A wcześniej?

- Miałam przez jakiś czas chłopaka. Miała na imię Mateusz. Dobrze nam było razem ale po śmierci moich rodziców wszystko się rozjechało, a właściwie może nawet wcześniej.

- Kiedy to było?

- Dwa lata temu. Może trochę więcej.

- Aha. Czyli generalnie od bardzo dawna chodzisz poubierana pod szyję i rozbierasz się tylko do mycia. Pewnie unikasz lustra, a już tym bardziej jak nic na sobie nie masz.

- No w sumie to tak. Jakiś czas było inaczej. Pracowałam wtedy w  Warszawie. Miałam przyjaciółkę, Monikę. Pomagała mi co nieco z makijażem, z ciuchami. Ale od jakiegoś czasu ubranie po prostu jest ubraniem, nie przywiązuje do tego uwagi. Nie lubię kupować nowych rzeczy, czuję się wtedy okropnie. To bardzo upokarzające uczucie.

- Tak. Rozumiem cię. Spokojnie, z czasem do wszystkiego dojrzejesz.


Potem wszystko jakoś potoczyło się za szybko. Firma bieliźniana, która współpracuje z Kornelią, udostępnia jej swoje produkty. Z jej ogromnej walizki wybrałyśmy czarny komplet, koronkowe body i peniuar do jednej stylizacji, a do drugiej różowe, satynowe figi i biustonosz do kompletu. Nigdy w życiu czegoś takiego na sobie nie miałam i czułam się w tym nieziemsko.


Kornelia była cierpliwa. Ale nie cackała się ze mną. Jej zdecydowanie było zaraźliwe, podobało mi sie. Robiła mi zdjęcia w pościeli, przy ogromnym lustrze, przy oknie. Czułam się pępkiem świata. I czułam się piękna. Nawet kiedy stałam przy tym lustrze i widziałam moje ciało, tak nieidealne, tak bardzo odwzorowujące moje wszystkie przejścia, każde tycie, każdy spadek wagi. Dosłownie wszystko. Ja i tak patrzałam na siebie z uśmiechem. Bo zrozumiałam jak wiele przeszłam i jak wiele się nauczyłam. Byłam silniejsza i odważniejsza niż bym się kiedykolwiek o to podejrzewała. A co najważniejsze, poczułam się naprawdę kobieco. Uświadomiłam sobie to wreszcie, że choć nie stanęłam na żadnym cholerym wzniesieniu i nie rozłożyłam rąk jak do lotu, to byłam tą Mistrzynią, o której pisała mi Szafrańska. Byłam Mistrzynią własnego losu ale nie chciałam tego przyznać, bo łatwiej było chować się po kątach, łatwiej było pracować i zapomnieć o wszystkim, dać przypadkowi podejmować za mnie decyzje. Łatwiej było się wściekać, wmawiać sobie jak mi trudno, jak bardzo mnie życie doświadczyło, niż po prostu wziąć się w garść i zrobić to, czego bałam się najbardziej.

Komentarze