224 UCZENNICA Lekcja 21
Minęły dwa miesiące od mojego powrotu do Sopotu. Dwa miesiące ćwiczenia silnej
woli, dotrzymanych obietnic i nieustannej walki z samą sobą. Moja podświadomość była
uparta. Kiedy rano dzwonił budzik, z dnia na dzień wstawało mi się coraz gorzej. Już nie
budziły mnie promienie słońca, a mrok i chłód. Ciężkie powieki trudno było zmusić do
otwarcia, a zastygłe przez noc ciało do ruchu. Nie cierpiałam ćwiczeń w domu ale czułam,
że muszę znaleźć inne zajęcie. Warszawa o wczesnym poranku była już żywa, pełna ludzi.
Sopot spał dłużej. Ciepłe łóżko tak kusiło, że bałam się, że pewnego dnia odpuszczę.
Walczyłam też z własnymi myślami. Zastanawiałam się czy ja kiedykolwiek ułożę sobie z
kimś życie? Czy znajdzie się ktoś taki dla mnie? Ktoś taki, z kim będę dzielić nie tylko łóżko,
ale i życie. Bo jeśli nie, to czy warto było tak walczyć o samą siebie?
Walczyłam ze swoim okropnym odruchem, by rzucić wszystko i zakopać się w łóżku.
By zatopić się we własnych żalach i pretensjach. Słuchałam Anthonego
Robbinsa i jego mądrości i czasami miałam ochotę walnąć ipoda młotkiem. Jak to życie nie
dzieje się mi na złość? To czemu mnie spotyka tyle przykrości? Dlaczego straciłam
rodziców tak wcześnie? Dlaczego nie urodziłam się piękna, szczupła, elokwentna i taka nie
zostałam? Dlaczego moje poczucie własnej wartości muszę budować, tak jak i pewność
siebie? Dlaczego to wszystko jest tak cholernie trudne. Ale Anthony tłumaczył, że nikt nie
mówił, że będzie łatwo. I nie może być. To ja mam być silniejsza. Mam wyciągać naukę z
trudności życiowych, mam się rozwijać i sięgać na wyżyny własnych możliwości. Ale to
wszystko chwilami było tak diabelnie trudne, że naprawdę miałam ochotę po prostu
wszystko rzucić. Usiąść z talerzem ciastek, wielkim kubkiem latte, dobrym serialem i
zwyczajnie się nad sobą poużalać.
Dwie rzeczy dawały mi motywacji i pomagały wygrywać te codzienne bitwy. Moje
marzenie, moja wymarzona przyszłość. I mama. Wierzyła we mnie, tak jak Szafrańska. Nie
chciałam ich zawieść. Nie chciałam też zawieść samej siebie.
Pod koniec listopada, Anka, moja przyjaciółka z pracy, ogłosiła, że organizuje
przyjęcie z okazji swoich 25-tych urodzin. Miały być tańce, dobre jedzenie i alkohol. Niby
nic, niby coś pozytywnego na horyzoncie, ale to tak naprawdę rodziło dla mnie więcej
problemów niż pozytywnych perspektyw. Po pierwsze nie miałam z kim pójść a nie
chciałam podpierać ściany. Po drugie nie specjalnie tańczyłam. Jednak nic nie przerażało
mnie tak, jak wybór kreacji. Nie chciałam wyglądać przeciętnie. Nie chciałam być tą
najbrzydszą na przyjęciu. Ale nie miałam kompletnie co na siebie włożyć. Nie uśmiechały
mi się też zakupy. Wręcz przerażały. Oglądanie siebie w niedopasowanych i nieciekawych
rzeczach w rozmiarze XL, otoczoną lustrami od góry do dołu. Istny koszmar.
Moje pierwsze podejście było gorsze niż się spodziewałam. Wybrałam się do galerii
handlowej, nastawiając się na szybkie i sprawne zakupy. Prosta sukienka, proste ciemne
buty na niewysokim obcasie. Może jakieś dodatki. Najlepiej nie za drogie. I co? I nico. To
nie był nawet koszmar ale tragedia nie do opisania. Wróciłam do domu ze łzami w oczach.
Położyłam się na łóżku i kuląc się jak dziecko, pozwoliłam sobie na chwilę ludzkiej słabości.
Zwyczajnie zabrakło mi już siły. Pozwoliłam łzom lecieć. Całe moje ciało przeszyło zimno, a
ja poczułam się najsamotniejszą dziewczyną na świecie. Widziałam siebie w tych ohydnych
lustrach, jak niedopasowane rzeczy obciskają moje niedoskonałe ciało. Czułam się tak
nieatrakcyjna.
W przeddzień imprezy dałam Ance prezent w trakcie przerwy. Niewielką
bransoletkę ze srebrną koniczyną.
- Czemu dajesz mi dziś prezent?
-Nie będzie mnie jutro. Przepraszam - powiedziałam, ze wstydem w głosie.
- Nie będzie? Dlaczego? - zapytała, nie dowierzając.
- Przepraszam, po prostu nie dam rady. Nie miej mi za złe.
- O nie, nic z tego. Nie wymigasz mi się. Wyśpiewasz mi teraz wszystko a potem
znajdziemy lekarstwo na twoje wymysły i wymówki.
Anka zdążyła mnie już
dość dobrze poznać, chyba od razu się domyśliła, że zmyślam.
Więc powiedziałam jej o swoich wątpliwościach, o zakupach i o przepłakanej nocy. A
ona przytuliła mnie mocno i zwyzywała od głupoli. Jak tylko skończyłyśmy swoją zmianę,
pojechałyśmy do ulubionego butiku Anki, niedaleko centrum. Był niewielki ale niezwykle
uroczy. Sama w życiu bym tu nie weszła. Wszystko wydawało się takie małe i drogie. Ale
Anka czuła się tu jak ryba w wodzie. Zawsze świetnie wyglądała, stylowa od stóp do głów. Z
drobną pomocą, wiedzą i wyobraźnią, zdołały wspólnie z ekspedientką znaleźć na mnie coś
fantastycznego. W przymierzalni nie było lustra, więc kiedy zobaczyłam się w niebieskich
bucikach i kwiecistej, długiej sukience przed staroświeckim lustrem, na środku sklepu,
miałam łzy szczęścia w oczach. Wyglądałam ślicznie. To była magiczna chwila.
- Leti, pamiętaj, to nie szkolna dyskoteka. To nie konkurs na to, kto ma partnera a kto nie.
Życie to żaden konkurs, a to, że nie masz chłopaka, nic nie znaczy. Kompletnie nic. Masz
być, dobrze się bawić i nie myśleć o takich banałach. Jak kogoś poznasz, to świetnie. Jak
nie, to nie. Ale nie pozwól by twoje przeszłe doświadczenie skreślały twoją przyszłość.
Musisz dać sobie i innym szansę, a nie chować się cały czas w muszli.
- Ok, spróbuje. Dziękuje ci Aniu, z całego serca. Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy to, że
jesteś moją przyjaciółką.
I to była szczera prawda. Nigdy nie miałam takiej przyjaciółki jak z amerykańskich
produkcji. Nie miałam z kim się umawiać do kina czy komu zwierzać. Brakowało mi takiej
bratniej duszy. A Anka była cudowna, wyrozumiała i choć byłyśmy od siebie zupełnie
różne, potrafiłyśmy nawzajem okazać sobie sporo empatii i współprzeżywać wszystkie
troski, nawet nie rozumiejąc sytuacji, czy uczuć targających tą drugą.
Nowa sukienka wisiała na wieszaku, na drzwiach szafy, nowe buty i apaszka leżały
schowane w kartoniku tuż obok, a ja patrzyłam w ciemność i nie mogłam usnąć. W
pierwszej klasie gimnazjum podobał mi się taki chłopak, Maciej, ale wszyscy mówili na
niego Kibic. Był starszy o dwa lata, wysoki, a jego niebieskie oczy przysłaniały przydługawe,
ciemne włosy. Wszystkie dziewczyny za nim wzdychały. Dosłownie wszystkie. Ja oczywiście
też. Na szkolnych przerwach śniłam na jawie i wyobrażałam sobie jak podchodzi do mnie,
mówi coś niespodziewanego, a cała szkoła patrzy na to, że ze wszystkich dziewczyn w
szkole, wybrał mnie. Kiedy na Halloween zorganizowaliśmy dyskotekę w szkolnej sali
gimnastycznej, wszyscy byli podekscytowani. Ja też. Tydzień szykowałam ubranie, potem
całe popołudnie malowałam się i robiłam włosy. A dyskoteka minęła nie wiadomo kiedy, ze
mną podpierającą ścianę przez większość czasu. Już pod sam koniec, usłyszałam ulubioną
piosenkę i coś mnie tknęło. Zobaczyłam jak Maciej stoi i rozmawia z jakimś chłopakiem.
Podeszłam nie zastanawiając się wiele i poprosiłam go do tańca. A on wtedy spojrzał na
mnie, zmierzył wzrokiem, jak robala, prychnął śmiesznie i odszedł w drugą stronę sali.
Przez tydzień płakałam. Czułam się fatalnie. Rozpamiętywałam ten moment i
zastanawiałam się jak mogłam się na to zdobyć? Do tego dziewczyny w klasie mi dokuczały.
Pytały jak mogłam choćby pomyśleć, że się zgodzi z jakiegokolwiek innego powodu niż
litość. Nic nie mówiłam, nie odpowiadałam. Cierpiałam w milczeniu.
Im byłam starsza, tym
miałam coraz większe wątpliwości co do swojej wartości, urody, potrzeby istnienia, a
społeczeństwo te wątpliwości potwierdzało na każdym kroku.
Niesamowicie ciężko było wyjść z tej matni, z tego okrutnego myślenia o sobie w ten
sposób. Inni wcale nie widzieli we mnie tylko robala, ale często tak się czułam. Minęło tyle
czasu od mojego pierwszego spotkania z Szafrańską. Pamiętam tę nadzieję, którą wtedy
poczułam. Nadzieję, że coś może się wreszcie zmieni, bo ja tak nienawidziłam swojego życia i
siebie.
A dziś? Dziś było inaczej. Byłam silniejsza, przekonana o swojej wartości, ale często
patrząc w lustro widziałam tamtą dziewczynę z tej dyskoteki i było mi siebie żal. Nie
chciałam już więcej czasu marnować na rozmyślanie tego, co inni zrobili, pomyśleli czy
powiedzieli. Nie chciałam już tego dla siebie. I usnęłam z tą myślą w głowie.
Pierwszy raz tak się bawiłam na imprezie.Pierwszy raz bawiłam się tak w towarzystwie tylu ludzi. I to nieznajomych. Zamiast zastanawiać się jak zrobić dobre
wrażenie czy martwić się tym, jak odbierają mnie inni, cieszyłam się każdą chwilą. Czułam
się piękna, błyskotliwa i rozmawiałam ze wszystkim, jak z równymi sobie. Dzięki przeczytanym książkom, i zdobytej wiedzy, miałam o czym rozmawiać. Miałam swoje zdanie,swoje opinie, i było mi z tym fantastycznie. Tańczyłam,
trochę pokracznie, ale dawało mi to dużo radości. Rozmawiałam, flirtowałam, byłam sobą.
Przede wszystkim byłam sobą. Nie udawałam już nikogo na potrzeby innych. Jestem jaka
jestem. Akceptuje to. Akceptuje siebie i dobrze mi z tym. Póki co jestem sama, ale jednak tak nie do końca. Mam siebie, przyjaciół, pracę. Mam swoje marzenia. Wiem, że będzie diabelnie trudno je urzeczywistnić. Ale nie poddam się. Co to, to nie. Będę walczyć, bo wiem, że warto. Choćby dla samej siebie. A może przede wszystkim, dla samej siebie.
Komentarze
Prześlij komentarz