208 UCZENNICA Odcinek 16


Wynajęłam małą klitkę z widokiem na jedną z głównych ulic Sopotu. Jeszcze tego samego dnia, gdy dotarłam, pomimo wiatru, opadów i chłodu, wydeptałam na plaży swoją własną dróżkę. Chodziłam tam i z powrotem, wpatrując się w nadmorskie hotele, zionące luksusem i w toń bezkresnego morza. Kiedy zrobiło się ciemno, skryłam się w cieple jakiejś kawiarni. Pałaszując bardzo kaloryczny i niesamowicie przepyszny deser, wdychając niesamowity zapach świeżego ciasta i słodki, niepowtarzalny zapach cynamonu, mięty i lukru, spisywałam plan. Nowy dziennik kupiłam jeszcze przed wyjazdem. Śliczny, oprawiony w brązową okładkę zeszyt, miał być symbolem nowego początku. Obiecałam sobie pisać codziennie. Obiecałam sobie wiele rzeczy.

Krok za krokiem, chciałam wpleść w swoje żałosne życie pozytywną rutynę. Nie byłam już ciemna w tych sprawach. Jednak nie wszystko poszło na marne. Pod ręką miałam książki na czytniku, dziennik i kubek gorącej czekolady. Czego trzeba więcej by zacząć od nowa? Po raz kolejny, tym razem samotnie, bez wsparcia Szafrańskiej, bez rodziców czy przyjaciół. Mój bagaż ciążył mi niesamowicie, zwłaszcza tych negatywnych myśli, które nieustannie zdawały się obijać o moją czaszkę. Dusiłam się i tak trudno było mi oddychać. Dalej mijałam lustra, bojąc się spojrzeć sobie w oczy, unikając własnego odbicia. 

Ale obiecałam sobie, że wezmę się w garść. Dla mamy, dla ojca, dla siebie. Zmarnowałam już zbyt wiele czasu, zbyt wiele chwil na topienie się w żalu, zazdrości, strachu czy smutku. Chciałam odetchnąć pełną piersią, chciałam żyć, a najbardziej ze wszystkiego, chciałam poczuć się tak, jak pisała Szafrańska, jak Mistrzyni Własnego Życia. Nie miałam pomysłu jak dojdę tam, gdzie chciałam dojść ani nie miałam pojęcia, czy mam dość siły, dość odwagi. Jednak tak bardzo tego pragnęłam, znaleźć siebie i swoją drogę.

Potrzebowałam pracy i ta, jakby sama mnie znalazła. Wychodząc, z lekkim uśmiechem i iskierką nadziei, zobaczyłam w oknie ogłoszenie - przyjmę do pracy. Nie myśląc wiele, nie zastanawiając się czy mnie odrzucą i już na początku będę musiała lizać rany po kolejnej porażce, podeszłam ponownie do lady i zapytałam nieśmiało o posadę. Pomoc w kuchni, sprzątanie, obsługa klienta. Nic wielkiego. Ale dobre na początek. 

Po krótkiej rozmowie, wypełnieniu paru dokumentów, miałam pracę. Zaczynałam już następnego dnia. Cieszyło mnie to niesamowicie. Rozpaliło we mnie odrobinkę ciepła. I jakby dało szansę wziąć bezboleśnie choć mały oddech.

Następnego ranka, obudziłam się z pierwszymi promieniami słońca. Zasługa wczesnego położenia się spać. Po krótkiej medytacji, ubrałam swoje dresowe spodnie, bluzę i znoszone buty i wyszłam na chłód, wiatr i mrok wczesnego poranka. Tak bardzo nie chciało mi się wstać. Łóżko, choć niewielkie, było tak wygodne, i ciepłe. Mogłam zacząć kiedy indziej, mogłam zacząć od jutra, albo pójść wieczorem. Ale wiedziałam, że szukam wymówki. Wymówki by zostać w łóżku, by zjeść coś niezdrowego na śniadanie i popchnąć to świeżutką drożdżówką z piekarni po drugiej stronie ulicy. Tak bardzo chciałam, żeby to było łatwiejsze, bo czułam się zbyt słaba by temu podołać. Ale na siłę, krok za krokiem, wyszłam z domu i ruszyłam przed siebie, z słuchawkami na uszach i tą nikłą iskierką nadziei. Słuchałam ukochanej Colleen Hoover. Nie byłam jeszcze gotowa na nic poważniejszego, ale jej książki zawsze miały drugie dno z którego wiele się nauczyłam.

Bardzo, bardzo wolno, wbiegłam na ścieżkę. Szybko zabrakło mi tchu. Biegłam więc, na zmianę z chodem, truchtem. Kiedy telefon zakomunikował mi, iż ukończyłam piąty kilometr, ruszyłam w drogę powrotną.  Prysznic, owsianka z mrożonymi truskawkami i zielona herbata w starym, obitym kubku. 

Już po paru godzinach pracy, wiedziałam, że to nie miejsce dla mnie. Chciałam zacząć zdrowo się odżywić, dbać o siebie, a słodkości uśmiechały się do mnie z każdego zakamarka i kusiły mnie. Ten zapach czekolady w powietrzu. Cały czas myślałam tylko o tym smaku. Tak bardzo chciałam coś zjeść, coś niezdrowego, słodkiego i delikatnego.
Ale robiłam co mi kazano i starałam się skupić na jednej  rzeczy na raz. To nie była lekka praca. Z moimi dodatkowymi kilogramami, długim okres leżenia na kanapie z netflixem przed sobą i tymi wszystkimi zawirowaniami, byłam tak cholernie zmęczona. 

Spocona, zgnębiona i urobiona po pachy zbierałam się wreszcie do domu po pierwszych ośmiu godzinach pracy od miesięcy. Położyłam się spać od razu po przyjściu do domu. 

Rano nie poszłam już biegać, nie zapisałam nic w swoim dzienniku. Obudziłam się spóźniona, więc zdążyłam tylko chwycić rzeczy, które były pod ręką i ruszyłam ponownie do pracy by zacząć poranną zmianę. 

Minął tydzień, potem kolejny. Moja motywacja lekko ostygła, ale nie poddawałam się. W pierwszy wolny dzień wróciłam na plaże, zapisałem swoje myśli, swoje emocje i wzięłam pierwszy głęboki oddech od wieków. Miałam jakiś cel. I to trzymało mnie w ryzach. Cel, który bardzo chciałam osiągnąć. 

W kawiarni poznałam Ankę, chudą jak patyk, wysoką dziewczynę, która choć była niesamowicie śliczna, nie czuła się tak. Obie, choć wyglądałyśmy zupełnie inaczej, czułyśmy się brzydkie. Na zewnątrz i od środka. Pewnie dlatego, stałyśmy się sobie bardzo bliskie.

Wróciłam do codziennej medytacji, i choć byłam wiecznie zmęczona, rano i wieczorem, dawałam sobie 10 minut by wsłuchać się w siebie. Koniec końców, dodawało mi to siły. Najgorzej zawsze było
się do tego zabrać, jak zresztą do wszystkiego.

Najbardziej dumna jednak byłam z tego, że choć spędzałam swoje dnie otoczona samymi słodkościami, na wdychaniu się kończyło. Co więcej, obserwowałam jak te pyszności powstają, i fascynowało mnie to. Budowanie  czegoś od podstaw, niezależnie czy budynków czy tortów, było niezwykle pasjonujące. 

Wracając do domu pewnego dnia, może dwa czy trzy miesiące po przyjeździe do Sopotu, mijałam niewielki dom handlowy i zobaczyłam na wystawie dość spory zestaw klocków Lego. Była to kawiarnia. Pod wpływem impulsu, weszłam do środka i kupiłam go. Składałam do późnej nocy, a kiedy wreszcie stanęłam przed nim, poczułam w sobie tę iskierkę, iskierkę inspiracji i nagle do mnie dotarło, czego naprawdę chce. Pierwszy raz zobaczyłam moją drogę do stania się mistrzynią, mistrzynią mojego własnego życia i poczułam ulgę. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Przedarłam się przez mrok, nie poddałam się a świat podał mi pomocną rękę, z której ja definitywnie zamierzałam skorzystać.



Komentarze