196 UCZENNICA Odcinek 14

List Letycji do matki...


Kochana mamo,


Nie wiem, czy kiedykolwiek miałabym dość odwagi by powiedzieć ci to wszystko prosto w oczy. Nie wiem, że kiedykolwiek będę miała okazję pokazać ci te słowa. Ale jednak napiszę je. Dla siebie. Muszę to zrobić dla siebie, choć wcale nie jest to akt egoizmu, wręcz przeciwnie. 

Przede wszystkim dziękuje, że zawsze mnie kochałaś, choć nie zawsze łatwo mnie było kochać. Kochałaś mnie taką, jaka jestem, kochałaś bezwarunkowo. Dziś to widzę. 

Odkąd pamiętam ciężko pracowałaś, bez słowa sprzeciwu, bez narzekania. Wydawałaś się zawsze taka pogodzona z losem. I podziwiałam cię za to. Ale też przyzwyczaiłam do tego, że jesteś i dajesz z siebie wszystko. Przyzwyczaiłam się do twojego wsparcia, tego, że ciągle myślisz o moich potrzebach i o tym, by je zaspokoić. Nigdy nie mieliśmy wiele, ale nigdy tak naprawdę niczego mi nie brakowało. Bardzo rzadko zauważałam twoje starania, jeszcze rzadziej je doceniałam. Nigdy nie zastawiałam się nad tym, ile pracy i wysiłku to wszystko cię kosztowało. Ile wyrzeczeń. Ile bólu. Dziś chce ci podziękować, bo wiem, że mam za co. Choć kiedyś byłam ślepa, dziś wiem jak bardzo się starałaś.

Pamiętam jak byłam mała, zawsze lubiłam patrzeć jak się ubierasz. Zwłaszcza jak z ojcem wychodziliście. Choć było to tak nieczęsto, to dobrze to zapamiętałam. Jak zakładasz rajstopy z tylko tobie naturalną starannością. Jak zapinasz bluzkę i poprawiasz spódnicę. Jak czeszesz włosy. Uważałam, że jesteś najpiękniejsza. Ale pewnego dnia, kiedy ci to powiedziałam, kiedy zasugerowałam, że powinnam zrobić ci zdjęcie, bo wyglądasz przecudownie, odparłaś, że w żadnym wypadku, bo ta spódnica cię pogrubia, a nie masz innej. Zauważyłam wtedy jak na siebie patrzysz w lustro, zauważyłam to skrzywienie ust, tę dezaprobatę w oczach. Ukuło mnie to wtedy. Byłam przekonana, że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie. Do tamtego dna, bo nie mogłam już tak myśleć. I poczułam się strasznie. Jakbyś mnie okłamała. Albo okłamywała już od bardzo dawna. Wtedy też zaczęłam patrzeć częściej na siebie i zastanawiać, czy ja jestem piękna? Ludzie tak często mówili mi, że jestem do ciebie bardzo podobna, i ja byłam z tego taka dumna. Czułam się piękna, zupełnie jak moja mama. A ty mi to odebrałaś i już nie mogłam się tak czuć. Skoro ty nie byłaś piękna, to ja też nie.

W szkole zawsze było mi ciężko. Bardzo chciałam, byście byli ze mnie dumni. Bardzo chciałam przynosić same szóstki. Ale nigdy nie rozumiałam matematyki, czy chemii. I niezależnie od tego, ile się uczyłam. Nigdy nie było dość. Wiedz, że starałam się. Nie odpuszczałam. Starałam się przede wszystkim dla ciebie. Żebyś ty, i ojciec, żebyście byli ze mnie dumni. 

W pewnym momencie zaczęłam zauważać jak bardzo jesteś zmęczona. Wszystko dla mnie poświęciliście. Pracowaliście tak ciężko, bym ja mogła się uczyć w dobrej szkole, bym mogła chodzić na dodatkowe kursy i skupić się na nauce. Nie musiałam nigdy nic w domu robić. Nigdy nie prosiłaś o pomoc, wręcz przeciwnie. Mówiłaś, że moim obowiązkiem jest nauka. Nie gary czy miotła. Ale ja zaczęłam ci pomagać. Z obiadami i sprzątaniem. Choć trochę cię chciałam odciążyć. I tak wstyd mi było, że tak długo nie widziałam jak jesteś wykończona. 

Często mi było wstyd. W szkole i w domu. Ale wiem, że zawsze się staraliście, że dawaliście mi więcej, niż na to zasługiwałam. Bo tak naprawdę nie czułam się warta waszych starań i waszej miłości. 

W liceum zaczęły się przezwiska, zaczęły się plotki i komentarze. Chodziłam do dobrej szkoły, może aż za dobrej jak na moje możliwości i codziennie wątpiłam w siebie. A inne dzieci to wykorzystywały, i każdego dnia odbierały mi resztki poczucia własnej wartości czy pewności siebie. Pewności siebie, której ty też nie miałaś. W pracy dawałaś się wykorzystywać młodszym koleżankom. A jak sąsiadki mówiły, że ci w spódnicy nie dobrze, bo nogi masz krzywe, więcej już żadnej nie założyłaś. Nie byłaś nigdy pewna siebie, nie czułaś się nigdy wartościowa. Więc jak mogłaś mnie tego nauczyć? Jednak nie obwiniam cie, już nie. Tylko mi smutno. Za siebie, za ciebie i za inne kobiety, które tak jak marnują sobie życie.

Bardzo bym chciała zobaczyć, jak pewnego dnia stajesz przed lustrem i się uśmiechasz. Bardzo bym chciała, żebyś poczuła się piękna i żebyś wreszcie zrozumiała, że jak ktoś mówi ci, że jesteś brzydka czy głupia, to jego problem, nie twój. Ja to wiem, ale trudno mi to wsiąka w podświadomość. Z tobą, łatwiej byłoby się zmierzyć z tym wyzwaniem.

Tak często popełniałam błędy i tak rzadko z tobą rozmawiałam. Bałam się, zwyczajnie bałam się, że mnie wyśmiejesz. Mnie i moje głupie, nastoletnie dylematy. Może byś tego nie zrobiła. Może byś mnie wsparła, coś doradziła, ale ja nigdy nie dałam ci szansy. Przepraszam za to mamo. Przepraszam, że byłam tak trudnym i niewdzięcznym dzieckiem.  Tak wiele razy chciałam cię przytulić, powiedzieć jak bardzo mi brak twojej bliskości, jak bardzo potrzebuje powiedzieć ci, jak mi źle i usłyszeć od ciebie, że wszystko będzie dobrze. Ale zawsze na myślach się kończyło.  

Tak długo żyłam w przeświadczeniu, że nic mnie w życiu nie czaka, że będę całe życie ciężko pracować, tak jak ty, że zapomniałam o tym, że można marzyć. Bałam się marzyć. Bałam się chcieć więcej. 

Kiedy zaczęłam pracować u Szafrańskiej i zaczęłam z nią rozmawiać, przejrzałam na oczy. Ale ta opaska wciąż mi na nie opada, i czasem wydaje się zbyt ciężka by ją unieść. Pewnie działo się tak dlatego, że zamiast wziąć rady Szafrańskiej do serca, ja tego nie zrobiłam. Nie zawsze przynajmniej. Swoje poczucie własnej wartości oparłam na pracy i swoich małych sukcesach. Samoakceptację zastąpiłam Mateuszem, który był słodki, kochany i cały czas mnie podbudowywał. Mówił to, co potrzebowałam usłyszeć. Że jestem piękna, taka jaka jestem. Że mam piękne ciało, śliczną buzie i dobre serce. Pokochałam go, jednak nie tak, jak dziewczyna powinna kochać chłopaka. Mateusz mówił, a ja zwyczajnie puszczałam to mimo uszu. Nigdy nie wierzyłam w jego słowa. Może czasem. Może chwilami miałam przebłyski tego, co czułabym kochając samą siebie. Ale do dziś chyba nie czuję się warta szansy, którą dostałam od losu. 

Walczę z myślami, staram się kasować te negatywne, a jak pojawiają się pozytywne, zwiększam ich siłę, niczym głośność na stereo, jak wtedy gdy słucham muzyki bedac sama w domu.

Wiem, że zbyt długo miałam się za nic, i ze łzami w oczach przyznaję, że was też miałam za nic. Wstydziłam się siebie, własnej rodziny i biedy w jakiej żyliśmy. Zazdrościłam wszystkim wokół, oskarżałam o łatwiejsze, lepsze życie. A przecież nic o nich nie wiedziałam. Byłam ślepa. 

Nie odebrałam wtedy tamtej sukienki, bo całą drogę do domu powtarzałam sobie, że jestem porażką. Nawyk wrócił. Popełniłam błąd. Poniosłam porażkę. I zamiast wyciągnąć z niej naukę, zamiast się z nią pogodzić, uczyniłam z niej kawałek siebie i znów zrobiłam z siebie ofiarę losu. Ja sama. Kamil na mnie nawrzeszczał, i to przy kliencie. Ale to ja pozwoliłam jego słowom zranić siebie i pozwoliłam im stać się potwierdzeniem na pytanie, które w ciszy sobie zadawałam - czy jestem coś warta? Nie, nie jesteś. Jesteś ciągiem porażek - tylko na taką odpowiedź było mnie stać. 

Kiedy widziałam twoje zapłakane oczy, jak wychodziliście z domu, moje serce prawie pękło. Tak wstyd mi było i tak przykro. Zepsułam wam ten wieczór, ten moment. A przecież tak zasługiwaliście na piękny wieczór. Zasługiwaliście na chwilę szczęścia, zapomnienia i przyjemności. A ja ci to odebrałam. 

Nie jestem idealna. Choć chyba przez chwilę zaczęło mi się wydawać, że może mogę być, to wiem, że nie jestem. I nigdy nie będę. Ale nie dlatego, że jestem nie dość dobra. Dlatego, że nie ma czegoś takiego. 

Przepraszam mamo, za tę sukienkę i za tysiące innych rzeczy.

I dziękuje.
Za twoją cierpliwość, kiedy byłam mała. Za to, że na mnie nie krzyczałaś gdy łaziłam po meblach i turlałam się po podłodze. Gdy grzebałam ci po szafach i chowałam różne rzeczy. Bo czułam się wtedy jak odkrywca.

Dziękuje, że miałaś dość cierpliwości, by ze mną piec ciastka i ciasteczka. Że znosiłaś mąkę na podłodze, na moim ubraniu i ten rozgardiasz jaki wszędzie robiłam. Kochałam z tobą piec. I do dziś kocham. 

Dziękuje, że nauczyłaś mnie dobroci i współczucia. Nigdy nie odmówiłam nikomu pomocy i jestem z siebie dumna z tego powodu. Choć doświadczyłam wiele okrucieństwa w szkole, nigdy nikogo sama nie krytykowałam. Zawsze biegnę, by pomóc nieść sąsiadce zakupy i chętnie pędzę poprowadzić pana Sokólskiego, który nic nie widzi, do pobliskiego sklepu. I dobrze mi z tym, że nie jestem na to ślepa. 
Nauczyłaś mnie szanowania przedmiotów, które mam. Nauczyłaś kreatywności, wrażliwości. Szkoda, że nie powiedziałaś mi też tego, by się jej nie wstydzić. Że nie przekonałaś mnie o tym, że to nie jest mój słaby punkt ale moja siła. Ale jak byś mogła to zrobić, jeśli sama wstydziłaś się swojej. Nigdy nie płakałaś. Nie przy mnie. Nie okazałaś słabości. A przecież na pewno bywało ci ciężko, bo przecież też jesteś człowiekiem.

Dziękuję mamo, i przepraszam.
Tak bardzo bym chciała choć raz jeszcze zobaczyć twoje otwarte oczy i usłyszeć twój głos. Proszę, obudź się, wróć do nas. Wróć do mnie bo tak bardzo cię potrzebuje.

twoja Letycja

Komentarze

Prześlij komentarz