199 Alfabet kobiecości - Ola i Karina




Ola była bardzo wyczekiwanym dzieckiem. Jej rodzice najpierw studiowali, potem harowali na własnej działalności, a kiedy wreszcie zdecydowali się na dziecko, nic się nie działo. Próbowali i próbowali, i nic. Matka Oli, Karina, straciła już wszelkie nadzieje, że im się uda. 

Po paru latach prób i ciężkiej pracy w firmie, którą wspólnie prowadzili, odpuścili i pojechali na wymarzony urlop na półwysep Iberyjski. Wrócili już we trójkę, choć jeszcze wtedy tego nie wiedzieli.

 

Po dziewięciu miesiącach ich marzenie stało się rzeczywistością. Byli tak szczęśliwi, że nic nie było w stanie przebić ich bańki szczęścia. Zostali rodzicami! Do czasu aż marzenie przerodziło się w koszmar. Pokochali Olę od pierwszego spojrzenia, od czasu aż usłyszeli jej bicie serca na USG. Ale ich wyidealizowana wizja macierzyństwa i wychowywania dziecka, nie pokryła się z rzeczywistością. 


Pierwsze dwanaście miesięcy było wręcz tragiczne. Na zmianę nosili Olę, przewijali, karmili, i próbowali uspokoić. Olka potrafiła godzinami płakać. Powód zawsze się znalazł. Kolki, wyrzynające się ząbki, nie takie jedzenie. Brak snu, brak jakiejkolwiek odskoczni, kompletny brak cierpliwości. To wszystko ich wykańczało. Byli wiecznie zestresowani. To wszystko   niszczyło ich związek. Kiedy Ola cichła, oni zaczynali krzyczeć na siebie i nawzajem się obwiniać.


Karina płakała niejednokrotnie patrząc na śpiącą Olę, zastanawiając się, co zrobiła źle. Czemu ją tak los pokarał? Czym sobie na to zasłużyła? Tęskniła za znajomymi, za kinem, teatrem, za pracą.  Ojciec Oli jej niewiele pomagał, musiał wrócić do pracy i pracować za dwóch. Mieli hurtownię spożywczą, w której wiecznie się coś się waliło. Wracając do domu, marzył o ciszy i spokoju. Karina marzyła o chwili tylko dla siebie. Nie rozmawiali już otwarcie, nie dzielili się swoimi obawami, oczekiwaniami. Za to bardzo często obarczali się winą.


Znajomi mieli już dzieci w przedszkolu i nie rozumieli jak dwoje dorosłych nie radzi sobie z jednym niemowlakiem. Radom i wskazówkom nie było końca. Radom i wskazówkom, których oboje mieli dosyć.


Ola dorastała, lata mijały, ale nic się nie zmieniało. Płacz zamienił się w słowa i to bardzo często słowa niezadowolenia. Jedynym skutecznym sposobem, który dawał chwilę ciszy czy wytchnienia, były słodkości. Najpierw lizaki w wózku, potem czekoladowe ciastka czy czipsy. Dawały chwilę pozornego spokoju. Jednak ta niezdrowa dieta osłabiła Oli organizm i sprawiała, że często chorowała.

 

Przedszkole dało Karinie szansę odetchnąć, wrócić do pracy i zmienić trochę otoczenie.  Ale często lądowała na opiece w domu, opiekując się zasmarkaną i zakaszlaną Olką. 

Kochała swoją córkę, ale czuła, że jako matka nie zdaje egzaminu i wiecznie obwiniała się za to, że Ola nie była "idealnym" ani "grzecznym" dzieckiem.

Wiecznie porównywała ją z innymi dziećmi i martwiła się, że wszystko robi za wolno, zbyt niedokładnie, niezdarnie. Do tego Ola była nadpobudliwa. Nie potrafiła usiedzieć w miejscu. A siedzenie przy stole i rysowanie szlaczków, było dla niej katorgą. 


Idąc do szkoły, Ola była nieszczęśliwym dzieckiem. Rodzice ciągle jej powtarzali co robi nie tak. Ola bała się próbować nowych rzeczy, bała się ryzykować i uczyć. Chciała być bezbłędna, by usłyszeć od rodziców choć małą pochwałę. Sama porównywała się do koleżanek. 


Pod koniec drugiej klasy, mama zabrała ją do fryzjera. Miała cudownie wycieniowaną fryzurę. Jej długie blond włosy pięknie układały się na ramionach. Jednak kiedy jej najlepsza koleżanka przyszła do szkoły we włosach na chłopca, Ola poczuła się brzydka. Słyszała te wszystkie komplementy i z każdym czuła się coraz gorsza. Jej fryzura była bardzo ładna, ale podobna do poprzedniej, wielu nawet nie zauważyło zmiany, a przyjaciółce wszyscy przytakiwali i słodzili. Ola nie mogła znieść budujących się w niej emocji, ścięła sobie sama włosy tępymi nożyczkami. 


Tak było zawsze kiedy Ola była inna, kiedy czuła coś innego i miała inne zdanie. Więc zawsze dopasowywała się do innych. Nie lubiła się wyróżniać ani wychylać przed szereg. Stała w cieniu rówieśników. Wszystko by nie czuć się inną. Inną czyli gorszą.

Rodzice jej niczego nie ułatwiali. Rozstali się kiedy Ola zaczynała czwartą klasę. Tata miał romans z księgową z firmy, a mama walczyła z własnymi demonami, próbując przebrnąć przez rozwód, jednocześnie prowadząc, razem ze sprawcą jej cierpienia, wspólną firmę. 


Przeciętna uczennica, przeciętnie uzdolniona. Ola niczym się nie wyróżniała. Jednak Karina zawsze zwracała Oli uwagę, że nie przykłada się do lekcji, że jest mniej pilna niż córki jej koleżanek, które zdobywały medale, wygrywały konkursy i błyszczały na tle swoich rówieśników. Karina wypominała jej, jak niewdzięczna jest. Niewdzięczna, bo nie sprzątała swojego pokoju i nie doceniała jak wiele ma rzeczy. Oni nie mieli nawet części tego jako dziecko. Niewdzięczna, bo wiecznie chciała więcej i więcej, kompletnie nie rozumiejąc skąd biorą się pieniądze. Matka nieustannie opowiadała Oli jak ciężkie były trudy jej wychowania. Ile musieli dla niej poświęcić. Wszystko to mówili z taką goryczą w głosie, że Ola nigdy nie poczuła, jak wyczekiwanym i chcianym dzieckiem tak naprawdę była.


Ola płakała każdego wieczoru, marząc by obudzić się w innej rodzinie, w innym ciele, w innym czasie.


Trwało to długo i było bolesne. Zbyt długo, i zbyt bolało. Kiedy przyszedł czas by wybrać szkołę średnią, Karina wykryła w lewej piersi guza i okazało się, że to rak i że jest złośliwy. Operacja, leczenie, problemy finansowe. Wszystko to zepchnęło Olę na jeszcze dalszy plan. 

A Ola z każdym dniem czuła się gorsza i gorsza, i wstydziła się tego, co dusiła w sobie. Była wściekła na rodziców, za to, że jej nie kochali. Była wściekła na rówieśników, za to, że mieli cudowne, kochające się rodziny i przede wszystkim, wściekła na siebie. Za to, że czuła to wszystko. Była taka niewdzięczna. Ale nie potrafiła nic w sobie zmienić. Tak bardzo w środku cierpiała. 


Niewiedziała co ją doprowadziło do tego, że pewnego dnia chwyciła za leki uspokajające matki i zażyła całe opakowanie. Było jej już wszystko jedno co z nią będzie. Chciała by choć na chwile przestało ją boleć serce.


Obudziła się w szpitalu. Żyła. Przy jej łóżku siedzieli załamani, zapłakani rodzice. Co im się stało?- pomyślała w pierwszej chwili. To przeze mnie? Niemożliwe.


To co zrobiła Ola zostało potraktowane jako próba samobójcza. Obowiązkowe wizyty u psychologa, regularne wizyty pracownika społecznego. Nie było dobrze. I wreszcie wszyscy to zrozumieli. Wcale nie było dobrze. 


Wspólna terapia rodzinna zawsze kończyła się w tonach łez.


-Nie czułaś jak bardzo cie kochamy? Nie widziałaś jak wiele dla ciebie poświęciliśmy?- krzyczała ze łzami w oczach Karina. Serce ją bolało, jakby miało pęknąć na pół. Dochodziła jeszcze do siebie po ostatniej chemioterapii, ale wszystko wskazywało na to, że wygrała tę walkę.

- Nie mamo. Nie czułam - odpowiadała niecierpliwie Ola - Czułam się jak wieczne utrapienie, z którego nigdy nie jesteś zadowolona. Nie chciałam, żebyś musiała się dla mnie poświęcać. Chciałam, żebyś była, żebyś mnie kochała, taka jaka jestem. Nie mądrzejszą, piękniejszą, grzeczniejszą. Taką jaka byłam. Jaka jestem - kontynuowała z goryczą Ola. Głos jej się łamał, ale wiedziała, że musi to z siebie wydusić - Nigdy nie byłam dość dobra. Cokolwiek bym nie zrobiła, zawsze byłaś niezadowolona. Więc przestałam się starać. Chciałam, żeby chociaż dzieciaki mnie lubiły, więc nauczyłam się wpasowywać. Stałam się taka, za jaką mnie miałaś, zupełnie przeciętna, a może nawet mniej niż przeciętna.

-Nigdy nie uważałam, że jesteś przeciętna. Nigdy nie uważałam, że jesteś gorsza. Dla mnie byłaś ósmym cudem świata. To ja czułam się jak porażka. Okazało się, że choć bardzo chciałam być mamą, to nie nadawałam się na nią. Zawiodłam cię, zawiodłam siebie i twojego ojca. 


Najpierw wszyscy obwiniali się nawzajem. Potem obwiniali sami siebie. Kiedy doszli do etapu wybaczenia, Ola szła już na studia. Terapia wymagała zaangażowania w jakieś zajęcia pozalekcyjne. Ola musiała poszukać sobie jakieś hobby. Zapisała się do szkoły muzycznej i na taniec. Dawało jej to ogromnie dużo satysfakcji. Mogła odreagować tańcząc, albo grając na pianinie. Nie była świetna, za późno zaczęła. Ale dawała sobie świetnie rade, i to jej wystarczało. 


Widziała jak to pomaga jej, jak daje jej siłę do działania. Chciała się nią dzielić. Więc poszła na studia i wybrała Pracę Socjalną. Chciała być drogowskazem. Chciała dawać nadzieję, chciała rozpalać serca tych, którzy czuli się jak kiedyś ona. Beznadziejnie. 


Pogodziły się z Kariną. Nawet trochę ze sobą zżyły. Zaczęły szukać tych nielicznych dobrych momentów z przeszłości i zaczęły budować nową przyszłość. Ola cały czas miała w pamięci słowa pani psycholog, Marty, która tak naprawdę, uratowała im życie:


-Pamiętaj, że twoja mama, tak jak każdy inny rodzic, daje z siebie wszystko. Każdy z nas się stara. Tylko czasami to za mało.


Ola wybaczyła. Mamie, tacie i sobie. I światu. Przestała myśleć, że świat jest niesprawiedliwy. Świat jest taki, jakim go zbudujemy. Wybaczyła tacie, choć ten nie dał rady przejść całego tego zwariowanego procesu i zrezygnował. Odciął się. Miał jeszcze jedno dziecko, syna, z drugą żoną i przestał się angażować w życie Oli i Kariny. 


Choć ciężko jej było się związać z kimkolwiek, cały czas walcząc z wątpliwościami, ze strachem i niskim poczuciem własnej wartości, poznała Domininika i zakochała się. Mieli podobne zainteresowania, lubili podobne rzeczy. Ale najważniejsze dla Oli było to, że czuła, że Dominik ją kocha. Był. Zawsze kiedy go potrzebowała był. I słuchał. I dotykał. I troszczył się. 


Przerażało ją macierzyństwo, gdyż wiedziała jak wielką krzywdę mogą zrobić dziecku rodzice, nie walcząc ze swoimi demonami, unikając ich. Ale wpadli, i nie było odwrotu. A Ola obiecała sobie, że nigdy nie okaże dziecku tego, że jest niechciane.


Godziła pracę, wychowanie dwóch córek i czas dla siebie samej. Uczyła się każdego dnia jak budować swój własny świat. Świat, w którym chce żyć. I pokochała. Pokochała ten Świat i swoje życie.


Córkom, bliźniaczkom, śpiewała codziennie tak: „ Niech wieloletnie słońce, świeci na ciebie, a cała miłość naokoło ciebie i to czyste światło w tobie, prowadzą cię." Śpiewały tę mantrę wspólnie, z uśmiechem na ustach i w sercu. A wychodząc z ich pokoju, zaraz po przeczytanej bajce i tysiącu całusów, mówiła: "Kocham was córeczki. Każdą z osobna, i obie razem. Kocham takie, jakie jesteście. Nie piękniejsze, nie zdolniejsze, takie jakie jesteście. Zasługujecie na moją miłość, na moją troskę i na szczęście. Takie jakie jesteście. Jesteście dobre, odważne, warte miłości i bardzo mądre, bo znacie wartość wiedzy, i wiecie że całe życie trzeba się uczyć.


- Mamo - pytała młodsza o trzy minuty Helenka - a z dwunastoma palcami u stóp, też będziesz mnie kochać?

- Tak kochanie, i z trzema nogami i rogiem na głowie też - odpowiadała poważnie córkom Ola.

- A jak bardzo, bardzo nabroimy, to dalej będziesz kochać? I nie oddasz nas do domu dziecka? - pytała młodsza o trzy minuty Hania.

- Nie kochanie, nie oddam. I będę dalej kochać. Niezależnie od wszystkiego.



Macierzyństwo jest wyzwaniem. Największym wyzwaniem naszego życia. Tak łatwo jest nasze frustracje przelać na dzieci. Dzieci, które tak często nie robią tego, czego byśmy sobie życzyły. W natłoku obowiązków, zatracamy siebie i naszą dobroć, naszą empatię, i naszą miłość. Zwłaszcza do samej siebie. Widzimy swoje porażki. Widzimy to wszystko, co jest nie tak, co nie gra. A nie widzimy tego, co jest wspaniałe i cudowne. 

Nasze dzieci nigdy nie będą spełniać naszych oczekiwań, bo nie po to są na tym świecie. Razem powinnyśmy uczyć się, doświadczać i żyć. Razem. 

Próbujemy się nawzajem zrozumieć. Ale nie to jest ważne. Trudno zrozumieć drugiego człowieka. Ale możemy dzięki empatii współprzeżywać życie. Współprzeżywać swoje troski i porażki. Współprzeżywać, czyli być przy sobie, i łączyć w danej emocji, nawet nie znając jej przyczyny.


Każda z nas czuje te same emocje, ale mamy inne doświadczenia, skojarzenia, marzenia.

Empatia pomaga nam się łączyć.


Trwając w poczuciu, że nie jesteśmy dość dobre, uczymy tego nasze dzieci. Czując się   niewartościowe, czując się nie dość dobre, przekazujemy naszym dzieciom te same przekonania. Nie nauczysz tego, czego sama nie umiesz. Nie dasz tego, czego sama nie masz.


Empatia. I konwersacja. Przestajemy ze sobą rozmawiać. Bo nam wstyd. Bo obawiamy się własnych emocji, wstydzimy się ich. A przecież wszyscy jesteśmy ludźmi. Wszyscy jesteśmy ludźmi.


Budujmy swoje poczucie własnej wartości, ćwiczmy odwagę, uczmy się empatii i to samo przekazujmy naszym dzieciom. Bądźmy cierpliwe, wyrozumiałe. A kiedy popełniamy błąd, wybaczajmy sobie. Bo każda inna droga jest złą drogą.


Pamiętaj, że dziecko będzie dusić w sobie te najgorsze emocje. Będzie samo budowało swoje teorie. Tego czego nie rozumie, nie wie, a ty nie wytłumaczysz, samo sobie zinterpretuje. Zawsze na swoją niekorzyść.





Komentarze