177 Alfabet kobiecości Basia




Zanim zaczniesz czytać, powiem ci, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Jej bohaterka pragnie pozostać anonimowa, dlatego imiona zostały zmienione. To historia opowiedziana przez jedną z was, zostawiłam tryb narracji w pierwszej osobie.

Kiedy wracam myślami do tamtych dni, słyszę tylko jedno słowo - "tuman". Słyszałam je na dzień dobry, na do widzenia i dobranoc. I tysiące razy pomiędzy. Przy każdym śniadaniu, każdym wspólnym obiedzie, w trakcie oglądanie telewizji a czasami nawet w środku nocy. Dziś zastanawiam się czy Artur tak naprawdę pamiętał jak rzeczywiście mam na imię.

Poznałam go będąc nastolatką. Często jeździłam na kolonie i poznałam wielu chłopaków. Ale on był wyjątkowy. Przystojny, wygadany, trochę taki łobuzerski ale jednocześnie szarmancki i wrażliwy. Zakochałam się w nim po uszy. Pamiętam te ukradkowe buziaki, te krótkie schadzki, kiedy opiekunowie nie widzieli. Miałam motyle w brzuchu na samą myśl o nim. Czuła, się taka wyjątkowa, że właśnie na mnie zwrócił uwagę. 

Nie utrzymywaliśmy ze sobą później kontaktu. Nie była to jeszcze era smartphonów i nielimitowanych rozmów. Ale los połączył nasze losy ponownie, kiedy poprzez rosnące w popularność media społecznościowe, znalazł mnie i zagadał.  

Byłam w niebo wzięta. Czułam się, jakbym wygrała los na loterii. Był moim światełkiem w tunelu, moją nadzieją, a ja największą szczęściarą na świecie. Ten przystojny, fajny chłopak zwrócił na mnie uwagę i chciał być ze mną. Byłam już wtedy po wielu przejściach. Miałam rocznego synka, i byłam samotnie wychowującą matką. Który facet chciałby związać się z takim "bagażem"? 

Urodziłam w wieku siedemnastu lat, w szkole średniej. Nie było mi łatwo. Z mamą miała zawsze trudne relacje, nigdy nie byłyśmy blisko. Ale ja starałam się jak mogłam. Uczyłam się, przynosiłam dobre ceny. Całymi dniami siedziałam w książkach. Byłam grzeczna, poukładana, ale nigdy nie czułam, że jest ze mnie dumna. Nigdy nie usłyszałam od niej, że mnie kocha. A tak naprawdę bardzo tego pragnęłam. Pragnęłam czuć i słyszeć, że moja mama mnie kocha i że jest ze mnie dumna.

Mój biologiczny ojciec był alkoholikiem. Pamiętam kiedy miałam może z trzy, cztery latka, mama wychodziła wieczorem do pracy a ja, przestraszona, kładłam się spać pod łóżkiem. Zdarzało mi się spać w wannie, czując się bezpieczniej zamknięta w łazience. Bardzo się go bałam. Nie był dla nas dobry po alkoholu. Nie raz mi się oberwało. 

Niewiele czasu później się rozwiedli. Mama złożyła pozew i ojciec musiał się wynieść. Z czasem związała się z moim ojczymem, który okazał się cudownym człowiekiem. Był dobry dla mamy i dla mnie. I znów poczułam się w domu bezpiecznie. Wiele mu zawdzięczam.

O ciąży przyznałam się dopiero w szóstym miesiącu. To był dla mnie ogromnie ciężki czas, ogromne wyzwanie. Tyle emocji i uczuć. Do tego buzujące w ciele hormony. I byłam z tym wszystkim zupełnie sama. 

Nie planowałam dziecka, ale kiedy moje Maleństwo przyszło na świat, dostałam wsparcie i byłam szczęśliwa. Kłótnie w domu się skończyły, czułam się bezpieczna i mogłam uczyć się dalej, dzięki temu że moja mama zajmowała się moim Maleństwem. Bez niej nie byłoby to możliwe. Ojciec dziecka rozpłynął się zaraz po tym jak się dowiedział, że jestem w ciąży i do dziś się nie poczuwa do odpowiedzialności. Nie chce nawet poznać swojego syna.

Nie była to dla mnie wymarzona sytuacja. Chciałam dla mojego dziecka jak najlepiej, chciałam by miało ojca. Mój syn zasługiwał na szczęśliwy dom i ja niczego bardziej nie pragnęłam jak tego, by mu go zapewnić.

I kiedy na horyzoncie pojawił się Artur, w głowie i w sercu zaczęła tlić się maluteńka iskierka nadziei. Na szczęśliwą parę, szczęśliwą rodzinę. Taką pełną, w której jest obu rodziców. 

Zdawało się, że byliśmy normalną parą. Sprzeczki się zdarzały, między nami było wiele różnic, ale moje wewnętrzne "ja" nie krzyczało jeszcze wtedy, żeby go zostawić, że to nie ten kierunek, nie ten człowiek.  

Po kilku latach powiedziałam magiczne "tak"! Myśli o ślubie i weselu towarzyszył mi mi w każdej minucie każdego dnia. Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Moje marzenia miały się spełnić, i tylko to miało znaczenie. Marzenia o pełnej, szczęśliwej rodzinie. 

Niedługo potem na teście pojawiły się dwie kreseczki i byłam jeszcze bardziej szczęśliwa. Radość mnie rozpierała. Na krótko. Bo wkrótce potem, opuściła mnie całkowicie na długi czas.

Wspólne mieszkanie wiele zmieniło. Poznałam Artura z zupełnie innej strony. Strony, której nie widziałam wcześniej i wcale widzieć nie chciałam. Nie mogę powiedzieć, że się zmienił. Wydawało się jakby po prostu zrzucił maskę. Cała jego dobroć, troskliwość i szacunek nagle się skończyły. 

Zaczęło się od drobnych uwag. Że jego ulubiona koszulka ciągle w praniu, że obiad nie taki, że zapomniałam mu przygotować herbaty do pracy. Myślałam sobie, że ok, to przecież moja wina, moje błędy. Nowa sytuacja, muszę się przystosować, zaadoptować. Z czasem będzie lepiej. Początki zawsze są trudne dla wszystkich. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam tracić siebie na rzecz niego. 

Ciąża była trudna, a mimo to sprzątałam dom jakby nigdy nic. Szorowałam podłogi, wieszałam pranie, prasowałam, gotowałam, robiłam wszystkie zakupy. Robiłam wszystko co dobra żona i matka powinna robić. 

Niedługo przed rozwiązaniem wyszła na jaw jego pierwsza zdrada. Jak nóż wbity w plecy. Poczułam się ogromnie zraniona. Jakby ktoś chciał odebrać mi wszystko, o czym tak bardzo marzyłam. Ale on przepraszam, błagał o wybaczenie. Przekonywał mnie, że to nic nie znaczyło. Żałował, bardzo żałował. Wydawał się być taki szczery w tym co mówił. I te magiczne słowa - że marzy o szczęśliwej rodzinie ze mną, że jeszcze nie wszystko stracone. 

Zostałam. Wybaczyłam.

Kiedy urodziłam, nic się nie zmieniło. Kolejne zdrady. Nagie zdjęcia w telefonie wysyłane do jakiś kobiet. Pisał jednej z nich, że się mnie brzydzi, że niszczę mu życie i że musi ode mnie odejść. Tak często w tych wiadomościach pisał, że jestem brzydka, że nie może na mnie patrzeć. Wstydził się mnie i tego że ze mną jest. 

Dziś kiedy o tym myślę, nie jestem w stanie pojąć jak można tak wpłynąć na czyjąś psychikę, wywrzeć aż taki nacisk na kogoś. Bo ja pomimo tego wszystkiego, tych słów, zdrad i całkowitego braku troskliwości i szacunku wobec mnie, zostałam. Zostałam z nim. Spałam z nim w jednym łóżku. Jadłam z nim przy jednym stole. 

To był tak toksyczny związek, że czułam się jak otumaniona. Jak uzależniona. 
Tak często słyszałam od niego okropne obelgi, wulgarne słowa na mój temat. Czasem nawet wypowiedziane prosto w oczy.
Niemal każdego dnia słyszałam, jaka jestem bezużyteczna, niewartościowa, ohydna. Zarzucał mi, że jestem złą matką, że się do niczego nie nadaje, nic nie robię tak jak należy. Zdarzało się nawet, że pakował swojego syna i wyjeżdżał, mówiąc że nigdy go już nie zobaczę. Ale zawsze wracał. Wracał bardziej agresywny, bardziej wulgarny i nieugięty w swych działaniach. Rzucał mną o ścianę, pchał na podłogę, targał za włosy. Ręce miałam notorycznie posiniaczone i obolałe. 

Na łożko lub do mojej szafy z ubraniami wywalał mi śmieci z kosza, wytykając, że nie jest opróżniony. Raz nawet rzucił mnie zamrożonym mięsem w twarz z odległości kilku metrów, tylko dlatego, że nie miał ochoty na taki obiad.

Wykręcał mi nadgarstki jak widział, że chwytam telefon w rozpaczliwej panice o pomoc. Był chorobliwie zazdrosny o każdą osobę w moim życiu. Wymyślał mi zdrady. Dopatrywał się we wszystkich moich kochanków. Kiedy nie miał powodu by wszcząć awanturę, to sam go stwarzał. 

Wysyłał mi maile z fałszywych adresów a potem wyzywał mnie od dziwek i zarzucał, że się puszczam.

Praktycznie nie miałam dostępu do pieniędzy. Wszystko mi wyliczał. Ale to mnie uważał za winną, że nie mamy dość pieniędzy, kiedy brakowało na kolejne piwa. Brał kredyt za kredytem, na moje nazwisko. Niczego nie spłacał. 

Chciałam pójść do pracy. Nawet już pomijając budżet rodzinny, chciałam po prostu wyrwać się z domu, z tego piekła, w którym żyłam. Nie zgadzał się na nic. Żadne oferty mu nie pasowały. Ciągle mi wytykał, że jestem na wszystko za głupia. 

Zaproponował, żebym podjęła pracę tam gdzie jego mama. To byłby kolejny nadzór. Kolejna kontrola. Jego matka zawsze była po jego stronie. Zawsze mi wytykała, że to moja wina, że nam się nie układa. Zarzucała mi nawet chorobę psychiczną i poniekąd miała rację. Byłam chora, na depresje. Każdego ranka budziłam się ze łzami w oczach, ponieważ udało mi się przeżyć kolejną noc. A ja już nie chciałam. Miałam tego dość. Zasypiałam z nadzieją, że się już nie obudzę. 

Byłam wrakiem człowieka. Marionetką w jego rękach. Robiłam wszystko co chciał. Przestałam się sprzeciwiać. Dawałam się poniżać, bić. Często na oczach dzieci. Straciłam niemal wszystkich znajomych, ucięłam wszystkie kontakty, by nie dawać mu powodów do awantur. Wstydziłam się komukolwiek powiedzieć, a już tym bardziej prosić o pomoc.

Aż pewnego dnia, kiedy siedziałam zamknięta z dziećmi w pokoju, przytrzymując nogami drzwi by nie wszedł do środka, bojąc się o siebie i dzieci, zadzwoniła moja mama. Nie zdążył mi wyrwać telefonu. Usłyszała jak płaczę. Nie był to co prawda pierwszy raz. Słyszała mój płacz już wcześniej. Próbowała interweniować, zabrać siłą z tego domu. Wiedziała, że jest źle. 

Wtedy, tamtego dnia kazała mi wybierać. Albo wrócę do rodzinnego domu, albo mogę się do niej więcej nie odzywać. Twardo, ale ona zawsze taka była. 

I wtedy poczułam w sobie przypływ mocy. Wyszłam z pokoju, otarłam łzy i go po prostu wyrzuciłam. Po raz pierwszy od dwóch lat, uśmiechnęłam się. 

Potem nie było wcale łatwo. Nie odpuszczał. Groził. Płakał. Obiecywał terapię. 

Ale ja już nie uwierzyłam. 

Kiedy złożyłam pozew o alimenty, usłyszałam, ze życzy mi żeby mój przyszły facet napie*lał mnie tak długo, aż w końcu zdechnę albo sama popełnię samobójstwo.

Nie jedna kobieta myśli sobie - "ja bym się tak nie dała". Ja też tak myślałam. No przecież jak można żyć w związku z psychopatą?!
Ale w takie bagno wchodzi się powoli. Toksyczna osoba pochłania swoją ofiarę kawałek po kawałku. Całkowicie zmienia myślenie, sprytnie manipulując. Człowiek uważany za wspaniałego ojca i mężczyznę, okazał się bezlitosnym draniem.

Dlatego miejcie oczy szeroko otwarte. Być może ktoś w waszym otoczeniu, ma podobne kłopoty jak ja kiedyś i potrzebuje pomocnej ręki.

Każdej kobiecie w tym Nowym Roku życzę odwagi. Nie bójcie się walczyć o swoją lepszą przyszłość. Nikt, naprawdę nikt nie zasługuje na takie traktowanie, jakiego ja doświadczyłam na własnej skórze.

Komentarze