160 Alfaber kobiecości - Helena





Choć Helena miała już dwadzieścia parę lat, kiedy zamykała oczy, dalej słyszała w głowie dźwięk tłuczonej porcelany. To jej ojciec rzucił w ścianę spodkiem pełnym truskawek. Był upalny dzień. Helena miała siedzieć w swoim pokoju wtedy, odrabiać lekcje. Ale siedziała na podłodze, zaraz za ścianą pokoju gościnnego, i słuchała jak jej rodzice się kłócili. Wychyliła się by sprawdzić co się stłukło. Była przerażona. Cała się trzęsła. Z całych sił powstrzymywała łzy. Zobaczyła czerwony sok truskawek ściekający po białej ścianie. Jej matka stała spokojnie, z nożem do mięsa w jednej ręce i ręcznikiem kuchennym w drugiej. Była pijana. Wściekła. Zmęczona. To trwało już tyle czasu. Po paru sekundach ciszy, które wydawały się wiecznością, chwyciła jego kapcie z dywanu, które tyle co ściągnął, chcąc wyjść z mieszkania, którego już od dawna nie nazywał domem. Z całej siły cisnęła je przez okno, a po chwili dało się słyszeć jak upadły na betonowy parking. Tej nocy już nie spędził razem z nimi. Ani tej, ani żadnej innej. 

Helena była zawsze oczkiem w głowie tatusia. Jak była mała, zawsze kręciła się w domu blisko taty.  A jak tylko widziała, że nie pracował, wdrapywała mu się na kolana i pytała o wielki świat. Był z niej dumny. Chwalił się nią. A ona przy swoim tatusiu, czuła się najlepsza na świecie. 

Bardzo przeżyła rozwód, podział majątku, przeprowadzkę. Nie mogła uwierzyć, że z dnia na dzień, przestali mieć pieniądze. Jej matka nie pracowała zawodowo odkąd urodziła się jej starsza siostra, czyli prawie 16 lat. Została na lodzie. One zostały. Nie miała pracy, perspektyw. Nie miała męża. Alimenty były bardzo skromne. 

Helena czuła się, jakby przestała mieć ojca. Widywali się rzadko. Tak rzadko.  Płakała całymi nocami, a w dzień udawała, że wszystko jest ok. 

Tamtego dnia wziął ją na lody do kawiarni. Jakiś niewidomy człowiek położył na ich stole karteczkę i szklanego łabędzia. Tata kupił jej go. Ale to nie był dobry dzień. Ubrana w najlepszą spódniczkę i białą bluzeczkę, niczym jak na odświętne wyjście, czuła się dziwnie. Teraz miała już tatę tylko od święta? 

Czy to była jej wina? Nie była dość dobą córką? Dość dobrą uczennicą? Czemu nagle przestał zabiegać o ten czas tylko z nią? Czemu się już nie chwalił? Bo była brzydka? Nie dość dobra? Tak, to musiało być to. Była nie dość dobra, i po prostu się jej wstydził. A cała ta sytuacja to była jej wina.

Mijały lata i nic się nie zmieniało. Może jedynie poziom nieszczęśliwości, jaki Helena czuła w sercu. Szukała ukojenia. Szukała kogoś, kto sprawi, że znów poczuje się wyjątkowa. I czekała. Aż to wszystko minie, aż się skończy. Aż obudzi się pewnego dnia, a to wszystko okaże się okropnym snem.

Ale nic się nie zmieniało. Helena szukała ukojenia zawsze w niewłaściwych ramionach, zawsze w niewłaściwych miejscach i o niewłaściwym czasie. Cierpiała w ciszy, przykrywając łzy i ból uśmiechem. Tęskniła za ojcem, ale jednocześnie była na niego wściekła. Tak bardzo wściekła. Była też wściekła na matkę, za to że pozwoliła by do tego wszystkiego doszło, że nie potrafiła utrzymać pracy, że mało zarabiała i że oboje skazali ją na życie w niedostatku. Materialnym i emocjonalnym.

Pod koniec tamtego roku, miała już tak dość tego poczucia bezsensu, nieważności i braku, że postanowiła skończyć to. Nie zdała matury, nie miała przed sobą perspektyw. Nie miała nikogo, kto by ją przytulił i powiedział, że będzie dobrze. Nie miała już kompletnie nikogo. Jej mama zmarła parę miesięcy przed maturą na raka piersi. Wiedziała, że go ma. Ale była zbyt przerażona by walczyć. Zbyt słaba. Poszła do lekarza o dużo za późno. Pomimo chemii i radioterapii były przeżuty. Helena razem z siostrą stały nad grobem ich matki suche puste w środku. Zaczęło brakować jej łez. Czyżby wszystkie wylała? Tylko co z tym bólem? Łzy już nie lecą. A ból.

Nic już się nie liczyło, życie było niesprawiedliwe dla Heleny, przynajmniej ona była o tym przekonana. Po co żyć, jak nikt jej nigdy nie pokocha?

Zebrała leki mamy, które ta miała na sen po operacji i połknęła wszystkie na raz. To nie było wołanie o pomoc. Ona po prostu chciała przestać czuć. Cokolwiek. Jednak zamiast przestać, czuła coraz bardziej. Wszystko bolało, zaczęła wymiotować. Czemu świat tak bardzo jej nienawidzi, pytała siebie w myślach. Ale tak naprawdę wiedziała, że najbardziej nienawidziła samą siebie. Z wielu powodów.

Obudziła się następnego dnia. Była przerażona. Nie wierzyła w to, że naprawdę chciała odebrać sobie życie. To nie może być koniec. Innym się udaje, są szczęśliwi. Może i dla niej jest nadzieja. Płakała długo, tuląc siebie samą. I znów usnęła. Przez tydzień nie wyszła z domu. Była słaba. Wątła. Tak delikatna. Wiedziała, że nie da sobie rady sama. Potrzebowała wsparcia. 

Zadzwoniła najpierw na infolinię. Kryzysowy telefon zaufania. Musiała poczekać na swoją kolej. Potem nie wiedziała od czego zacząć. Mówiła długo, łzy znów płynęły. Płakała ona i kobieta po drugiej stronie słuchawki. Następnego dnia poszła do biblioteki, wypożyczyła książki, które poleciła jej Pani Doktor na dyżurze telefonicznym. Sama ją poprosiła. Kiedyś lubiła książki. Choć zawsze najbardziej lubiła filmy. Mogła się w nich cała schować.

Zadzwoniła do koleżanek z liceum, poprosiła o wsparcie. Powiedziała głośno o tym, co było w niej, w środku i poczuła jak cały ciężar spada jej z serca. Nigdy nie były przyjaciółkami, ale w przypływie jej szczerości, poczuły jedność. Każda cierpiała, każdą z nich bolało serce. Każda na co dzień nosiła maski, by przykryć ból, wstyd, cierpienie pozornym szczęściem.

Opracowały plan, każda miała jakiś pomysł. Psycholog, taki na kasę chorych. Grupa wsparcia. Lista filmów o dzieciach po rozwodzie, próbach samobójczych. Wszelkich problemach dojrzewania. Wszystko razem zaczęło pomagać. Najbardziej to, że już nie udawała. 

Najgorsze było to, że Helena nie miała pojęcia co ma zrobić ze sobą, z oblaną maturą. Na poprawkę było za późno, musi zdawać jeszcze raz ale dopiero w maju. Zapisała się więc na kurs języka, bo oblała właśnie angielski. I dostała pracę. Przyjęli ją w McDonaldzie i choć nie była to praca jej marzeń, z nadgodzinami mogła się jakoś utrzymać. Siostra już dawno mieszkała w Londynie. Nigdy nie miały ze sobą dobrego kontaktu. Mogła liczyć tylko na siebie. 

Kiedy była zajęta, jej myśli mniej odpływały w kierunku bólu. Unikała chłopaków i facetów, nie chciała żadnego związku. Musiała się sama pozbierać. Musiała też porozmawiać z ojcem. Mało mieli kontaktu. Był na nią wściekły za maturę, był zły że nie poprosiła go o wsparcie, pomoc w nauce. On sam biegle mówił w wielu językach, teraz miał świetną pracę, jeździł po świecie z nową żoną i realizował się. Zapomniał już o mamie Heleny. Ten okres zamknął za sobą i po prostu do niego nie wracał. Helena czuła się, jakby niekomfortową, nieprzyjemna kotwica, przez którą musiał wracać myślami do rzeczywistości, do nieidealnego życia. Nie miał pojęcia jak się czuje, jak czuła się przez ostatnie lata. Helena nigdy nie chciała go już o nic prosić.

Dokładnie rok później kiedy jej ojciec wychodził z jej mieszkania krzyczała za nim - Nienawidzę cię!
I tak było. Pierwszy raz powiedziała mu to co myśli i czuje. I to było cudowne uczucie. Ale z drugiej strony, czuła tą nienawiść w sercu i ciążyła jej bardzo. 

Krzycha spotkała w pracy, przychodził regularnie raz w tygodniu. Zamawiał tylko kawę a jego kumple tony burgerów. Intrygował ją. Ona sama zajadała się nimi na przerwach. Mieli je za pół ceny, a Helena nie miała czasu w domu gotować. W sumie to nawet nie umiała. Ledwo potrafiła zrobić kanapki.  Po jakimś czasie zapytał ją, czy da mu swój numer telefonu. Dała. Instynktownie. Coś było w nim takiego tajemniczego. 

Dużo do siebie pisali. O każdej porze dnia i nocy. Helena dotąd jakoś nie często korzystała z telefonu. Przy nim wyrobiła sobie palce i nauczyła szybko pisać. Poczuła motyle w brzuchu i wypieki na twarzy. Spotkali się dopiero po dwóch tygodniach. Okazało się, że Krzysiek ma 27 lat i jest instruktorem jogi. Żył w zupełnie innym świecie. Był wiecznie uśmiechnięty, tak szczerze. Nawet oczy mu się śmiały. Uwielbiał gotować i był veganem. A Helena nawet nie wiedziała co to znaczy być veganem.

Krzysiek twierdził potem, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Na pewno dla niego. Ale z nią było inaczej. Chodziła na terapie, na grupę wsparcia. Dużo czytała i na pewno była w innym miejscu niż kiedyś. Nauczyła się żyć na własny rachunek. Nauczyła się prowadzić dom i była samodzielna. Płaciła rachunki, obmyślała plan finansowy i planowała przyszłość. Chciała wierzyć, że wiele przed nią, ale było jej ciężko. 

Krzysiek nauczył ją jogi i medytacji. Nauczył ją też gotować, choć parę rzeczy. Chciał też przekazać własną filozofię życia. Ale Helena nie przyjęła jego poglądów i upodobań. Choć bardzo ją kochał, nie potrafiła też w to uwierzyć, tak całą sobą. Żadne jego słowa, żadne gesty, nic co robił czy mówił nie dało jej nigdy szansy by uwierzyć. I to nie była jego wina. Ona po prostu w dalszym ciągu czuła się nie warta tej miłości. Żadnej miłości.

Zafascynowana jogą, postanowiła pojechać na warsztaty na Dominikanę. Słyszała jak ktoś o nich mówił w telewizji. Poczytała, poszukała. Chciała zrobić coś dzikiego, innego, nieprzemyślanego. W jednej z książek czytała, że powinna zerwać nawyk bycia sobą. I ona czuła to. Powinna przerwać nawyk bycia ofiarą. Ofiarą losu i własnych przekonań. Wydawało jej się, że nie można inaczej. A jeśli jednak? Sprzedała wszystko co zostało po mamie. Wszelkie oszczędności, wszystko co miała zainwestowała w bilet w obie strony. Nie myślała o tym, co będzie jak wróci. Bo chciała wrócić. Ale nie chciała tez mieć żadnych sznurków. Krzysiek powiedział, że na nią poczeka. Helena tego nie chciała. Chciała czuć się wolna. Chciała dowiedzieć się kim jest i co ma zrobić z własnym życiem. Coś ją ciągnęło na te białe piaski Karaibów.

Na miejscu, znalazła lokum, i cieszyła się każdą chwilą. Była szcześliwa pierwszy raz od wieków. Nie wróciła już do Polski. Długo szukała pracy, ale dała radę. Dała sobię radę ze wszystkim.

Wiele też się nauczyła. Praktykując jogę uczyła się siebie kochać i akceptować. Medytując czuła się spokojniejsza, znajdowała inną energię. 

Nauczyła się przede wszystkim tego, że żaden papier nie określa jej wartości. Ani też to jak i gdzie mieszka. Stojąc na plaży jednego wieczoru zrozumiała, że jest cudowną kobietą a świat jest piękny. Wszystko zależało od tego, jak na nie spojrzysz.

Uczyła się wybaczać. Owszem, życie jej nie oszczędzało. Ale dla kogo było łaskawe? Może dla nikogo. Bo przecież co ona może wiedzieć o życiu innych? Całe życie użalała się tylko nad sobą.

Uczyła się wybaczać innym, i sobie. Uczyła się też kochać i być kochaną. Ale to był trudny i długi proces. Musiała być cierpliwa. Nie wiedziała co z nią będzie. Ale wiedziała na pewno, że nie przestanie szukać. Szukać własnego celu, własnej legendy.

Mistrzynie!
Nienawiść, choć uzasadniona, budowana latami cierpienia, niszczy nie osobę, która krzywdzi. Nienawidząc niszczysz sama siebie. Każda negatywna myśl, słowo, uczynek wobec drugiej osoby to kolejny cierń dla ciebie. Krytyka, obwinianie innych, to ciężar, którego nie chcesz. Wybacz, sobie i innym i znajdź w sobie miejsce by kochać.
Kochaj siebie. Taka jaka jesteś. Bądź wdzięczna. I uwierz, że zawsze może być gorzej. Ale też zawsze może być lepiej.

Komentarze