149 Uczennica życia


Trzy dni jechałam tylko z przerwą na nocleg i posiłek w przydrożnych motelach. Trzy dni siedziałam w samochodzie z własnymi myślami. Irena i jej historia wsiąknęły głęboko we mnie, w mój system wartości, w moje serce i myśli. W moją duszę. Rozstając się miałyśmy łzy w oczach. Irena dalej nie była pewna jak sobie ze wszystkim poradzi, jakie podejmie decyzje, ale wiedziała na pewno, że chce je podjąć samodzielnie, z myślą o sobie a nie wszystkich wokół. Miała dość zadowalania rodziny, bliskich, i ciągłego myślenia o tym co ludzie powiedzą. Chciała być sobą i dla siebie. Po raz pierwszy w życiu. Może dla siebie i tej małej istotki, którą nosiła pod sercem. A ja, pierwszy raz od dawna, tylko słuchałam. Nie wiedziałam co jej doradzić, co podpowiedzieć. Po prostu słuchałam nie mając innego pomysłu. A ona mówiła, mówiła i mówiła. A potem obie milczałyśmy aż czas było się rozstać. 

Rozmyślałam wsłuchując się w szum silnika. Jechałam spokojnie. Samochód wypełniał tylko rytmiczny dźwięk mojego oddechu. Ale ja nie czułam się śpiąca. Wręcz przeciwnie. Bardziej niż kiedykolwiek czułam w sobie tę potrzeba szukania. Szukania czegoś, czego nie potrafię nazwać. Zatrzymałam się wreszcie we włoskiem Trieście. Zaparkowałam auto, i z zimnym piwem usiadłam na kamienistej plaży. Było późne popołudnie. Słońce jeszcze intensywnie rozświetlało okolice swoim pomarańczowo różowym blaskiem. Wpatrzona w horyzont, rozmyślałam o swojej drodze. Tak jak teraz. Jechałam autostradą na południe, czytając znaki, mapę, słuchając podpowiedzi GPSa. A w życiu? Co było moim drogowskazem? 

Jak byłam młoda, straciłam wielu ważnych dla mnie ludzi. Nie widywałam ojca, moja matka wcześnie zmarła. Nie miałam bliższej rodziny, nigdy też jej nie szukałam. Kiedy miałam siedemnaście lat straciłam przyjaciela kiedy po pijanemu spadł z rusztowania w środku nocy. Pamiętam jak wszystko mnie wtedy bolało. Bolało życie. Oddychanie. Wszystko. Moim celem było po prostu przeżyć i cały czas czekałam aż coś się skończy. Aż coś minie. Odliczałam dni do końca podstawówki, potem do matury. Odliczałam dni do wakacji, minuty do końca lekcji i czasu kiedy będę wreszcie mogła wstać i odliczać kolejny czas. I tak żyłam bardzo, bardzo długo. Czekałam ciągle aż się coś skończy. Zawsze coś musiało się skończyć, bo mnie uwierało, męczyło, nudziło. Więc czekałam aż przestanie. Wieczne, niekończące się odliczanie. Karol był jedyny w swoim rodzaju. Ale z nim też liczyłam. Jak byłam z nim, ze strachu, że zaraz będzie musiał wyjść, albo ja będę musiała wrócić, coś zrobić, załatwić. Albo z tęsknoty, kiedy go zobaczę, kiedy i jak mnie dotknie. Czekałam. Nigdy nie wiedziałam jednak czemu i dlaczego. Po co tak czekam, na co właściwie? Na co tak naprawdę liczę? 

Damian był moją rewolucją, moim Mistrzem. On nigdy nie czekał. Zawsze był obecny. Kiedy pytałam czy się martwi bądź denerwuje tym co będzie, on pytał - A po co? To będzie jutro. A dziś jest dziś. Chce czuć dziś bo jak będę myślał o jutrze, to nigdy nie będę tak naprawdę żył. A on żył. Na pełen etat. Ale miał swoje demony, które ścigały go do końca życia. Ja też uciekałam całe życie. Przed własnymi demonami. Zawsze uciekałam. Najpierw w ramiona obcych, którzy mnie nie znali i mieli mnie gdzieś. Potem w ramionach Karola. Uciekłam ale nie na dobre. Nie można tak na dobre uciec przed demonami. Z nimi trzeba się zaprzyjaźnić i zmierzyć. Stanąć oko w oko. 

Czekałam na coś całe życie. Szukałam nie wiadomo czego i uciekałam przed własną ja. Musiałam stracić wszystko by odbić się od dna. Cierpiałam. Krwawiłam tak wiele razy, tak często zbierałam siebie z podłogi. Czasem nawet wyciągałam się, kawałek po kawałeczku, z bagien, otchłani, nicości. I zastanawiałam się. Czy ja celowo obrałam tak trudną drogę czy to los wybrał za mnie? Ile w moim życiu było mnie i moich decyzji, ale ile w tym wszystkim przeznaczenia. Nie chciałam w nie wierzyć. Chciałam wierzyć, że to ja decyduje o tym co będzie. Czasem świadomie, a czasem nie. Nie chciałam iść z prądem, ale pod wiatr. Czy słusznie. Nie dałoby się łatwiej? Lżej? 

Kiedy wróciłam po pogrzebie Damiana do domu, rozsypałam się kolejny już raz, bo przestałam uciekać. A może biegłam zbyt wolno i wszystko mnie po prostu dogoniło. Dogoniło mnie życie. Dogoniła mnie przeszłość. Dogoniły mnie uczucia. Z wczoraj, z przed miesiąca, z przed wielu lat, które ignorowałam zamiast się z nimi zmierzyć. 

Postanowiłam zostać na parę tygodni w Trieście. Wynajęłam pokój u starszej Pani, która w zamian z pomoc w robieniu sprawunków, wzięła ode mnie śmiesznie małe pieniądze. Spacerowałam pierwsze trzy dni w te i z powrotem i wtedy trafiłam na targ. Wyszłam wcześnie rano, chciałam zobaczyć wschód słońca. Z kawą w dłoniach wybrałam się na plażę. Usiadłam na niskim wniesieniu i podziwiałam kolory poranka. Wracając, przechodziłam przez miejski targ. Pomimo wczesnej godziny, wielu ludzi uwijało się jak w ukropie by wszystko rozłożyć, rozstawić. Większość straganików było pełnych ryb i owoców morza. Na jednym, prawie przy końcu, znalazłam książki. Po włosku, angielsku, francusku niemiecku, łacinie. Powieści, albumy i podręczniki. I wtedy do mnie dotarło. Od tak dawna powtarzałam sobie, że jestem Mistrzynią Własnego Życia i powtarzałam to innym, że zapomniałam, że jestem też, a może i przede wszystkim, uczennicą życia. 

Moja codzienna rutyna, moje nawyki i wszystko to w co wierzyłam, co sobie powtarzałam uważałam za stałe, niezmienne i bezpieczne. Nie zdawałam sobie sprawy, że żyje unikając w dalszym ciągu tego, czego bałam się najbardziej. Bycia samej ze sobą. Zawsze miałam coś do zrobienia. Tak rzadko byłam sama ze swoimi myślami, nawet kiedy kładłam się spać, że nie miałam kiedy zastanowić się nad tym, co tak naprawdę dzieje się wokół mnie. Stawiałam sobie cele, wyzwania, zapominając o mojej misji. Owszem, byłam inną osobą niż lata wcześniej. Pewniejszą siebie, zdeterminowaną, pracowitą i raczej pozytywnie nastawioną do siebie i świata. 

Widziałam dużo i chciałam się podzielić tym, czego sama się nauczyłam. Zapomniałam jednak, że muszę się przede wszystkim uczuć. Dalej uczyć. Dlatego wyjechałam, zostawiając wszystko za sobą. Bo tak ja wiele lat wcześniej zostawiłam Damiana i życie, które mi oferował. Tak teraz zostawiłam życie, które sama zbudowałam, a które zaczęło mnie dusić. Stworzyłam sobie niepowtarzalną możliwość by zostawić wszystko i znaleźć siebie i swoją własną drogę, moją osobistą legendę. 

Jaki chciałam zostawić po sobie ślad? Co osiągnąć w ciągu kolejnych lat? Jak chciałam żyć, jakie wartości wyznawać?Moja duchowość, całkowicie zaniedbana przeze mnie, prawie nie istniała ostatnimi czasu. Najpierw pochłonęło mnie budowanie firmy, budowanie wizerunku, potem zbieranie ekipy, budowanie jej i jej pewności siebie. Potem zatonęłam w smutku. Teraz czas było wrócić. Wrócić, a może dojść po raz pierwszy do równowagi. Popełniłam tak wiele błędów i przeszłam przez piekło i nie zatrzymałam się za radą Churchilla. Jednak to było tylko moje piekło. Mierzyłam wszystko fałszywą linijką, do której porównywałam wszystko i wszystkich. Od siebie zacząwszy. Bywały dni, że wszystko robiłam źle. Wychodziłam z domu wściekła, z pewnością, że się potknę, że nie dam rady. Wierzyłam ludziom, którzy krzyczeli do mnie, by im nie ufać. Kupowałam rzeczy, których nie potrzebowałam i na które nie było mnie stać. Odkładałam na jutro to co ważne. Odkładałam na jutro życie. Przez wiele lat czułam się uzależniona od czegoś. I kiedy wreszcie byłam niezależna, wyizolowałam się. 

Moje uczucia trzymałam na wodzy. Nie dawałam się ponieść emocjom. Czemu? Bo się ich bałam. Kinga powiedziałam mi kiedyś, że jestem chodzącym dowodem na to, iż można być odważnym i bać się jednocześnie. To prawda, że strach zawsze był moim kompanem. Ale nauczyłam się chodzić, nawet wtedy kiedy mi ciężko, kiedy trudno i niewygodnie. 

Zaczynałam od początku dziesiątki razy. Czy dam radę po raz kolejny ułożyć sobie wszystko od nowa? 

Kiedy rozmawiałam z moimi podopiecznymi, moimi pracownikami czy nawet Letycją, a oni dzielili się ze mną swoimi troskami, wątpliwościami, problemami, strachem i obawą, ja czułam, że nie tak powinno być. Powinnyśmy od urodzenia mieć kogoś, kto będzie dla nas jak Anioł Stróż. Nie kogoś, kto wskaże drogę ale kogoś kto nauczyć czytać mapę, szukać znaków i je interpretować. Kogoś kto pokaże jak działa serce, jak chodzą myśli i jak bolą słowa. Kogoś kto będzie świecił w ciemności i grzał w zimowe noce. Gdybym jako nastolatka miała kogoś takiego koło siebie, ile cierpienia i łez by mi to oszczędziło. Ale nasz system edukacji, wychowania i społeczeństwo samo w sobie, potraktowało mnie ostro i nie dało nikogo do obrony. Nasiąknęłam nienawiścią. Strachem. Obawami. I ledwo żyłam. Czekając cały czas aż coś innego się skończy. 

Dziś byłam inna i chciałam dalej się uczyć. I chciałam uczyć innych. Dzielić się z nimi moja własną ścieżką. Chciałam być być wsparciem, nauczycielką i przyjaciółką dla kobiet jak ja kiedyś. To była moja Osobista Legenda. 

Tego wieczoru, z kieliszkiem włoskiego wina, tabletem i moimi dziennikami, usiadłam na drewnianym krześle przy oknie i zaczęłam pisać. Zaczęłam pisać by ubrać w słowa ogień, namiętność i głód życia, jaki we mnie płynął. Zatęskniłam za Hanią i zapragnęłam ją trzymać w objęciach. Zatęskniłam za sobą, za życiem i za wieloma innymi rzeczami.  

Wiedziałam, że potknę się nie jeden raz, ale byłam zdeterminowana. Jak wtedy kiedy poznałam Karola- byłam zdeterminowana by uwierzyć w to, że zasługuje na miłość. Jak wtedy gdy zakładałam swoją małą firemkę. Jak budowałam projekt dla Czajkowskiego i jak budowałam Saffron Consulting.  Byłam zdeterminowana, by wejść na tą drogę i z otwartymi ramionami przyjąć to, co na niej spotkam, by nauczyć się tego, co mi przekaże i przyjąć to co zaoferuje. 

Mistrzynie!
Zdarzyło wam się odliczać czas, aż coś się skończy?
Aż skończy się lekcja, aż pójdziecie do domu po pracy? Aż dorosną dzieci czy skończy się jakieś nudne spotkanie. 
Ciągle czekamy, a potem czekamy dalej, i dalej. 
Tak rzadko cieszymy się z tego co jest i tak rzadko chcemy być tu gdzie jesteśmy w czasie kiedy to się dzieje.
Nie doceniamy chwil a one tak szybko mijają, i ani się nie obejrzymy, a czas jest się z życiem żegnać....

Czy zdarzyło ci się zapomnieć, że życie to ciągła nauka, wyciąganie wniosków, uczenie się na błędach -swoich i cudzych?

Czy zdarzyło ci się w pędzie zapomnieć - o sobie, o sensie swojego życia - który notabene ty sama nadajesz....?

Czy zdarzyło ci się zapomnieć o duchowości? Nie o religii, ale o własnej duchowości, o czasie spędzonym tylko ze sobą, wsłuchując się w to co ma ci do powiedzenia twoje ciało, Świat, Stwórca??

Nie zapominajmy, żeby słuchać, obserwować, doceniać każdą chwilę i żeby żyć tu i teraz. Nie zapomnijmy o sobie.   przestańmy czekać. Zacznijmy żyć.

Komentarze