129 Czas
MISTRZYNI
ODCINEK 35
CZAS
Wróciłam do Warszawy dokładnie 50 dni po śmierci Damiana. Tak długo wytrzymałam. 50
dni nim rozsypałam się na kawałeczki. Spadłam z wysokości. Z góry, na która wspinałam
się ostatnie piętnaście lat. I wrócił strach. Wróciła niepewność. Jak narkoman, wróciłam do
uzależnienia. Wszystko było za trudne. Wszystko mnie denerwowało. Hania spędzała
większość czasu przygotowując się do matury albo w bibliotece albo u Przemka, swojej
wielkiej miłości. On też mnie denerwował. Wiedziałam, że powinnam jej zaufać. Zaufać
temu, że ostatnie 18 lat wychowywałam ją najlepiej jak potrafiłam. Ale byłabym
spokojniejsza, gdyby zamiast z nim, siedziała w domu. Nie byłam pewna jak funkcjonuje
ich związek. Czy była na tyle świadoma, że nie zrezygnowała ze swojej przyszłości na rzecz
jednej, młodzieńczej miłostki? Zbyt byłam przybita, by z nią o tym rozmawiać.
Sterta listów, rachunków i nieodebranych maili przerażała mnie. Nie wiedziałam jak się do
niej zabrać. Powinnam wrócić do pracy, porozmawiać z zespołem. Załatwić to co wymagało
załatwienia. Ale nie miałam siły. Na nic.
Wstawałam rano, robiłam sobie kawę i siadałam do laptopa. Ale kiedy widziałam liczbę
nieodebranych wiadomości, i drugą, tą w kartonie koło biurka z rachunkami i innymi,
ważnymi pismami z wszelakich instytucji, odechciewało mi się żyć.
Zamawiałam jedzenie z
popularnych fast foodów. Odpalałam jakiś serial z Netflixa i kiedy podnosiłam się z kanapy
był środek nocy.
Tak minęły kolejne trzy tygodnie. Byłam rozdrażniona, wszystko mnie irytowało i nie
miałam na nic siły. Wszyscy byli winni. Wszyscy. Damian, który miał czelność odejść.
Karol, który pięknie sobie radził w Madrycie i miał mnie gdzieś. Nawet Hanie obwiniałam,
że nie jest tu ze mną, że mi jakoś nie pomaga. Byłam sama. Jak palec. I tonęłam w bagnie.
Tydzień później wyłączyli mi prąd, później telefony przestały działać. Więc spałam. Nie
wiem ile. Ale długo. I wróciły koszmary. Te z przed nastu lat, kiedy gonił mnie strach we własnej
osobie. Tak bardzo się bałam. Byłam pewna, że nie dam rady. Jak mogłam sobie dać radę?
Ja, zwykła, przeciętna baba z małej miejscowości, o przeciętnej urodzie i przeciętnym życiu,
zdolnościach. O przeciętnym wszystkim. Zgubiłam gdzieś ten wewnętrzny punkt, który
pomagał utrzymać równowagę.
Obudziło mnie walenie do drzwi. Byłam przekonana, że to jakiś komornik. Nie mogłam
uwierzyć, że do tego dopuściłam. Walenie nie ustawało, więc ledwo doczłapałam się do
drzwi i otwarłam.
- Jola? Co ty tu robisz? - zapytałam zdziwiona.
- Ja pierdziele, jak ty wyglądasz -wydarła się wchodząc do środka, bez mojego zaproszenia
- Gośka, co ty tu odwalasz?
- Nic. Po prostu jestem.
- Nie możesz przez jednego faceta stać się idiotką i kopnąć cały świat w tyłek. Hania jest
przerażona. Nie ma pomysłu jak ci pomóc. Ludzie w twojej firmie ledwo dają sobie radę,
bez szefowej już trzeci miesiąc. Kurcze, nawet odłączyli ci prąd. Nie masz kasy?
- Nie. Właściwie nie wiem. Nie pamiętam haseł do konta.
- Kobieto, co się z tobą stało? Nie poznaje cię! Ty, która nas wszystkie z bagna wyciągnęłaś
sama teraz toniesz. I nawet pachniesz jak bagno. Kiedy ostatnio się myłaś?
- Nie pamiętam. Nic nie pamiętam - rozkleiłam się, klękając na podłogę i zalewając się
łzami - nic już nie wiem, nic nie pamiętam po za jego błękitnym spojrzeniem i tym
zawadiackim uśmiechem, którego już nigdy nie zobaczę!
Jola uklęknęła koło mnie i objęła mnie mocno rękami. Trzymała mnie tak bardzo długo. Aż
wypłakałam wszystkie łzy, które dusiłam w sobie.
- Oj wariatko! Nie wolno powstrzymywać emocji. One są po to, by je czuć. Wszyscy wiemy,
ile znaczył dla ciebie ten gość. Wiemy, że boli. Musi boleć. Ale ty dalej żyjesz. I wstyd
przynosisz jego pamięci! Pamiętaj go, miej go w sercu, ale nie możesz go wiecznie więzić
w głowie. Musisz żyć!
Nic nie powiedziałam. Miała racje. Ale ja nie wiedziałam od czego zacząć. Tak dużo nie
zostało zrobione, powiedziane. Zbyt dużo. Było zimno. Nie działało ogrzewanie. Nie
miałam w ustach nic zdrowego od wielu tygodni. Zapuściłam się. Pozwoliłam sobie utonąć
w żalu, poczuciu winy i tęsknocie.
- Jola, ja nie mam pojęcia jak sobie z tym poradzić. Za dużo tego się nazbierało.
- Nigdy nie jest za późno. Dasz radę, tak jak zawsze, bo jesteś kobietą. A kobieta jest siłą.
Sama mi to powtarzałaś, jak chciałam wrócić do Szymona. Bo byłoby łatwiej, niż samej
zmierzyć się ze wszystkim. Choć, przyniosłam ci kubek kawy i śniadanie. Póki jest jasno,
poszukaj rachunki, które są przeterminowane i pojedziemy do banku je zapłacić.
Spakuj też parę rzeczy, zostaniesz u mnie póki ci prądu nie podłączą.
Zgarnęłam wszystko do jednej walizki razem z moim laptopem. Dopchałam trochę ubrań,
bielizny i zapięłam prawie na siłę. W między czasie wypiłam kawę i zjadłam kanapkę, którą
przyniosła mi Jola.
- Co to jest za świństwo?
-Latte na sojowym mleku i kanapka na razowym chlebie z
hummusem i sałatą. Wszystko sama robiłam. Po za kawą oczywiście. Do dzisiaj nie potrafię obsługiwać ekspresu do kawy. Szymon był zawsze kawoszem.
- Czemu nie z normalnym mlekiem?
- Jest niezdrowe, do tego cerę masz fatalną. Zresztą jak wszystko. Chwilowo oczywiście.
- Oczywiście - spojrzałam na nią lekko poirytowana. Wiedziałam, że chce dobrze, że chce mi pomóc. Jednak gdzieś we mnie coś się buntowało. Wzięłam głęboki wdech i dałam jej sobie szansę.
Wyszłyśmy. Jola mieszkała na drugim końcu Warszawy. Pierwszy raz od tak dawna
jechałam tymi jakże znanymi ulicami i poczułam wściekłość. Na siebie przede wszystkim.
- Słuchaj Gosia, nie ma co rozpamiętywać. Nie ma co myśleć, co by było gdyby. Musisz
sobie wybaczyć.
- Co?
- Wszystko. Cokolwiek tam siedzi ci pod tą ciemną czupryną.
- Nie wiem czy potrafię podnieść się po raz kolejny. Tyle razy już to robiłam.
- Czemu miałabyś nie dać. Jesteś silniejsza niż kiedyś, bardziej doświadczona...
- Ta... ciekawe czy ja też takie głupoty gadam tym swoim podopiecznym? I czy one myślą
to samo co ja teraz?!
- Czyli co? Że gadam od rzeczy? Że łatwo mi powiedzieć, bo nie jestem na twoim miejscu?
- Tak. Dokładnie to.
- Przypomnij sobie. Co czułaś kiedy próbowałaś to komuś przekazać, kiedy próbowałaś
komuś pokazać, że jest ślepy i widzi tylko czubek swojego nosa...
- Byłam wściekła - odparłam bez namysłu- Dla mnie to było takie oczywiste. Świat nie miał ograniczeń po za moją
własną wyobraźnią.
- Właśnie. Musisz do tego wrócić.
- Wiem, wiem. Ale naprawdę jest mi Jola cholernie ciężko.
- Ja nie mówię, że nie. Ale nikt nie mówił ci nigdy, że będzie łatwo. To ty musisz się
zmienić, nie świat wokół.
Prysznic był bolesny ale i kojący. Zmyłam z siebie brud i pot, zapach jedzenia ostatnich
tygodni. Zapach mojej kanapy, którym przesiąknęłam. Ale duszy nie da się po prostu umyć,
zlać wodą i mydlinami, żeby było lepiej.
Ubrana w czyste rzeczy usiadłam na podłodze po turecku i przejrzałam karton z
rachunkami. Jola zabrała mnie do banku, gdzie dostałam nowe hasła i zapłaciłam
wszystkie rachunki. Sporo tego było. Całe szczęście, że kredyty spłacały się same. A było ich
sporo. Samochód. Mieszkanie. Wszystko inwestowałam. Dużo wydawałam na podróże.
3/10 zawsze przeznaczałam na cele dobroczynne. Kiedy uregulowałam wszystko byłam na
dużym debecie. Nie miałam pojęcia jak wyglądała firma. I czułam ciężar tej wiedzy. Ale nie
byłam gotowa na ten krok.
Następnego dnia rozłożyła mnie grypa. Zasmarkana leżałam pod kołdrą na kanapie Joli i
piłam cały dzień rosół warzywny. Jola była weganką. Co znaczyło, że i ja chwilowo nią
byłam. Znalazłam mój dziennik, mój planner i pamiętnik, w którym zapisywałam za co
jestem wdzięczna. Zaczęłam czytać. O swoich projektach, planach. O rzeczach, za które
dziękowałam. A potem zaczęłam pisać. Byłam wdzięczna za ciepło, które doceniłam z
perspektywy wielu dni spędzonych pod kocem, w kurtce, we własnym mieszkaniu.
Doceniłam działający telefon, i fakt że mogłam go naładować kiedy chciałam. Doceniłam
promienie słońca, które docierały do mnie przez czyste okno. Doceniłam Jolę, i ludzi,
którzy mnie kochali.
Po tygodniu wzięłam swoje rzeczy i wróciłam do domu. Jola pojechała już dzień wcześniej do
Londynu. Jej meble sprzedawały się świetnie. Nie były tanie, ale za to niepowtarzalne,
użytkowe i piękne. Nie wielu mogło z nią konkurować.
Bałam się być sama, ale nie miałam wyjścia. To była moja walka. Przez ostatni tydzień
przeczytałam trzy książki jakie miałam na swoim laptopie. Moja ulubiona Potęga
podświadomości, mój ukochany Alchemik, którego zawsze miałam przy sobie i Hopeless,
powieść która rozbudziła we mnie miłość do biegania. Na koniec chwyciłam też książkę,
którą znalazłam u Joli na półce -Pełna moc życia.
Byłam znów w domu. Znów sama. Dalej tonęłam w bagnie i wiedziałam, że muszę mieć
plan. Żadna tablica nie byłaby dość duża, więc ze ściany zrobiłam sobie Kanban board.
Podzieliłam ją na trzy kolumny : do zrobienia, w trakcie robienia, zrobione. Z szuflady
wyciągnęłam największe karteczki przylepne jakie miałam i zabrałam się do sortowania
wszystkiego, co było do zrobienia.
Sprzątanie, zakupy, maile, poczta. Kiedy odczytałam ponad dwa tysiące wiadomosci jakie
znalazłam w skrzynce, karteczek w pierwszej kolumnie było tyle, że nie było widać ściany.
Do tego musiałam znaleźć czas na to, by czytać. By wrócić do ćwiczeń. By zadbać o sobie. I
może kiedyś wrócić do pracy. Na chwilę obecną wstyd było mi się pokazać. Ale musiałam
wreszcie się ogarnąć. Napisałam załodze maila z wytycznymi, nad którymi pracowałam trzy
dni i zobowiązałam się, że będę w biurze za miesiąc.
W między czasie dodałam do pierwszej kolumny tysiąc karteczek z telefonami do
wykonania.
Wiedziałam już co muszę zrobić. Ale dalej czegoś brakowało. Dalej miałam harmider w
głowie i nie wiedziałam, jakim cudem mam to wszystko ogarnąć.
Dodałam do listy medytacje, ale tę pozycję przykleiłam pośrodku, po czym usiadłam
wygodnie na podłodze, i spróbowałam wrócić do tej, dla mnie zawsze trudnej praktyki.
Myśli galopowały po mojej głowie. Ale idąc za radą Andy'iego (1) z mojej ulubionej aplikacji, próbowałam usiąść niczym autostopowicz przy autostradzie i każdy pędzący samochód,
każdą pędzącą myśli, po prostu zaakceptować i skupić się na sobie. Czułam w nozdrzach
powietrze. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Czy aby na pewno sobie poradzę? Powrót. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Za dużo tego jest! Powrót. Wdech,
wydech. Wdech, wydech. Jestem za słaba. Nie mam dość pieniędzy, żeby przetrwać ten
okres. Powrót. Wdech, wydech...
Zmęczona całym tym planowaniem, położyłam się do łóżka i zasnęłam momentalnie.
Skupiłam się na zadaniach, które były na czerwonych karteczkach. Te były ważne i pilne. Te
musiałam zrobić jak najszybciej. Telefon do księgowej, która mniej więcej zaznajomiła
mnie z sytuacją firmy. Uspokoiła mnie, że pracownicy dostawali pensje na czas, o czym ja,
wstyd się przyznać, wcale nie myślałam. Ale mieliśmy wielu klientów, którzy zalegali z
płatnościami i problem z pozyskaniem nowych. Tak długa moja nieobecność w firmie
musiała wróżyć coś złego. To wcale nie zachęcało ani nie kusiło potencjalnych oferto-dawców.
Do lekarza musiałam też się udać, by zrobić wszystkie badania i rozwiązać
wszystkie bieżące problemy. A było ich sporo. Obsypana trądzikiem w tym wieku
wyglądałam śmiesznie. Do tego bóle głowy, podbrzusza, pleców. Właściwie wszystko mnie
bolało. I dusza i ciało. Porządek w domu. Nie mogłam uporządkować swojego życia z takim
bałaganem w każdym koncie. Rozsypane ubrania, sterty opakowań po jedzeniu. Brudna
pościel, bielizna w różnych częściach domu. Pusta lodówka i puste szafki. Nie mogłam
znów pójść na łatwiznę. Potrzebowałam siły i dobrego samopoczucia, więc musiałam
pozostać na diecie Joli. Bo ona faktycznie dawała dobre rezultaty.
Catering dietetyczny był,
póki co, poza zasięgiem finansowym. Ale korzystając z You Tuba i Kanałów jak Jedz Inaczej
czy książek i przepisów Beaty Pawlikowskiej, ułożyłam listę zakupów i wyruszyłam w
miasto. Pieszo, bo nie czułam się na siłach siadać za kierownicą.
Powolutku mój dzień stawał się bardziej uporządkowany. Wstawałam wcześnie i ubrana w
zimowy strój do biegania ruszałam w miasto. Pierwsze parę dni było trudne. Nie chciało mi
się wstawać. W domu był ciepło i przyjemnie. Znów ładnie pachniało, a świeża pościel
zachęcała do dalszego snu. I czasem faktycznie wygrywało łóżko. Ale nie zawsze. Kiedy już
byłam na dworze, czułam się najszczęśliwsza. Po powrocie brałam prysznic i w wygodnych
dresach siadałam do medytacji. Potem śniadanie, kawa, zrobienie łóżka i doprowadzenia
się do stanu wyjściowego. Mimo, że zostawałam w domu większość razy, musiałam
przyzwyczaić się do tego, że będę niedługo wracać między ludzi.
Pracowałam potem około 4-5 godzin, przekładając karteczki na ścianie. Kiedy z pierwszej
kolumny zniknęły te czerwone, robiłam te zielone, ważne ale nie tak pilne. Rzeczy, które
były nie ważne, jednak pilne, przekazywałam innym. W pracy zwłaszcza. Ale też Hania
została obarczona paroma obowiązkami. Te, które ostatecznie znajdowałam jako nieważne
i niepilne, po prostu wylatywały. Nie robiłam ich i tyle. Plan działał. Ja jakoś
funkcjonowałam. Po południu robiłam sobie obiad i wychodziłam na spacer. Po drodze
robiłam zakup na kolejny dzień. Nie oglądałam telewizji. Przestałam opłacać Netflix i
zrezygnowałam z wielu innych subskrypcji, które uznałam za zbędne i niepotrzebne.
Mój dzień miał miejsce na wszystko.
Kiedy gotowałam, to zawsze na przynajmniej dwa lub
trzy posiłki. Zawsze przy tym, słuchałam audiobooków. Wieczorami, kiedy robiłam pranie czy
prasowałam albo sprzątałam, też słuchałam książek. Nigdy nie sprzątałam rano. To był mój najbardziej wydajny czas w ciągu dnia, szkoda mi go było na opróżnianie zmywarki czy załadowywanie pralki.
Wreszcie przeniosłam swój planner do pięknego dziennika, który kupiłam na jednym ze
spacerów. A na ścianie zawiesiłam fikuśny zegar z dużymi cyframi przyklejanymi
bezpośrednio na ścianę. Miał mi przypominać, że czas leci. Ale to mój czas. I muszę go
wykorzystać tak jak chce, a nie jak jest łatwiej czy przyjemniej.
Znalazłam mój dziennik, z wszystkim celami, które miałam. Marzeniami, które czekały na
spełnienie. Zrobiłam nowe listy i zrewidowałam te, które były. Po tym wszystkim co się
stało, nie wdziałam się jako Pani Prezes do końca życia. Chciałam napisać książkę i
podróżować. Chciałam uczyć się nowych rzeczy. Poznać nowych ludzi. Chciałam się
zakochać. To było moje ostatnie marzenie z listy, którą zrobiłam w zeszłym roku. Już wtedy
byłam świadoma, że Damian nie jest mężczyzną dla mnie.
Wprawiona w biegi, dodałam rower. Jeździłam za miasto, przypinałam rower i biegałam po
ścieżkach zamokniętych deszczem. Niedługo miała nadejść wiosna. A ja tak bardzo jej w
tym roku potrzebowałam.
Wróciłam do pracy parę dni przed obiecanym terminem. Dalej trzymałam się mojej listy i
planu. Nie ufałam sobie póki co, wszelkie improwizacje były niedopuszczalne. Ale kiedy
największy pożar był ugaszony, wiedziałam, że zmiany muszą nadejść. Już Einstein mówił,
że robiąc w kółko to samo trzeba być szaleńcem, by oczekiwać innych rezultatów. A ja
potrzebowałam odmiany.
Miałam tyle na głowie, że listy pękały w szwach. Ale wróciłam do wolontariatu. Raz w
tygodniu jeździłam do domu starców by posiedzieć z ludźmi, o których nikt nie pamięta i
których nikt nie chce. Nie oceniałam ich rodzin. Wiedziała, że ja jestem z nimi tylko chwile.
Nie wyobrażałam sobie mieszkania z taką osobą na pełen etat. Ale było mi ich zwyczajnie
żal. Oglądałam z nimi stare filmy, słuchałam starych piosenek i czytałam stare książki.
Pana Samochodzika i Jolantę Chmielewską. W weekendy jeździłam też do schroniska dla
zwierząt. Chciałam czuć się potrzebna.
Im więcej miałam do zrobienia, tym lepiej szła mi organizacja. Telewizor wykorzystywałam
tylko do słuchania muzyki więc zrezygnowałam też z dekodera. Sprzątałam regularnie, choć
może nie na błysk, ale wszędzie panował ład i porządek. W mojej głowie jeszcze nie, ale
medytacje, dieta i ruch, dawały mi kopa i nadzieję. Wiedziałam o co walczę. O siebie, bo
wszystko to robiłam przede wszystkim dla siebie. Było warto. Miałam jeszcze szmat życia
przed sobą. A kiedy wreszcie byłam w stanie spojrzeć w lustro, wiedziałam, że dam radę.
Naprawdę byłam silna. Nie tłumiłam już uczuć. Wiedziałam, że jeśli będę to robić, wrócą
podwójnie silne. I nie czekałam na jutro. Każdego dnia doceniałam swoje postępy,
wszystkie te pozytywne rzeczy, które się działy. Dziękowałam za każde dziękuję.
Dziękowałam za kolejną szansę. Tym razem, sama ją sobie wypracowałam.
I trzymałam się w ryzach. Jadłam zdrowo. Ale pozwalałam sobie na przyjemności, tylko
jednak takie, które zrobiłam sama. Kiedy wyeliminowałam mleko ze swojej diety, ustąpił
trądzik a skóra na moim ciele stała się gładka w dotyku. Brzuch już nie bolał. Spałam jak
dziecko. A głowa bolała niezmiernie rzadko. Schudłam parę kilogramów i wchodziłam we
wszystkie ubrania. Nigdy nie byłam chuda, ale wyglądałam dobrze. Nawet bardzo dobrze.
Byłam gotowa na to, by zmierzyć się z życiem. I byłam gotowa, by po raz kolejny, przesunąć
swój horyzont.
Mistrzynie.
Nie mam czasu - te słowa słyszę częściej, niż bym chciała. Od siebie i od innych. Bardzo
często nasz brak czasu jest po prostu pójściem na łatwiznę. Albo brakiem świadomości i
planowania. Gonimy całe dnie. Mamy trzy, albo i cztery etaty. Dom, dzieci, praca,
szkoła. Same też musimy jakoś wyglądać. I narzekamy, że nie mamy czasu dla siebie. Nie
mamy kiedy wypić spokojnie kawy. Nie mamy kiedy odpocząć czy porządnie się wyspać.
Ale to wszystko bzdury. Prawda jest taka, że często robimy zbyt wiele, nawet to, co
powinni zrobi inni. Nie umiemy powiedzieć nie. Nie umiemy oddelegować pracy komuś
innemu. Powiedzenie, że jeżeli chcesz, żeby coś było zrobione dobrze, zrób to sam, jest nam
bardzo bliskie. Wszystko musimy my! My same. Damy radę. Co!? Rozdwoimy się,
roztroimy, i będzie świetnie.
Kiedy prosi nas ktoś o wsparcie, nawet jeżeli nie jest ono konieczne, nie odmawiamy. No
bo jak? Przykładne żony, matki, przyjaciółki, obywatelki. A co! Bo jak nie, to co ludzie
powiedzą? Bo jak nie, co pomyślą o nas inni? Nasze dzieci? Nasz partner? Nasze matki?
Zbyt często myślimy o tym, zamiast zająć się życiem.
Planowanie wydaje się stratą czasu. A tak naprawdę nią nie jest. Parę minut przed snem,
dobry dziennik, planner - wszytko na piśmie, czarno na białym. Ograniczony czas korzystania z komórki, by nas nie korciło by
zajrzeć na FB czy przeglądnąć niusy na WP czy nowe fotki na Instagramie. Ograniczamy
telewizję, która nas ogłupia zamiast rozwijać. Każda chwila poświęcona na coś, co cię rozprasza to kolejne 15 by wrócić i skupić się na tym co ważne.
Kiedy nam się nazbiera zbyt dużo, ciężko się zmobilizować by coś faktycznie zrobić.
Najtrudniej zacząć. Tu można się wesprzeć zasadą pięciu sekund, dobrą muzyką albo
chwilą medytacji.
Musimy pamiętać, że porządek wokół nas to dobry początek by dokonać jakichkolwiek
zmian.
Planowania.
Priorytety.
Świadomość.
Medytacja.
Dobra książka.
Pozytywne afirmacje.
Wszystko jest możliwe. Masz jedno życie, czas ucieka. Jak chcesz o wykorzystać?
(1) Andy Puddicombe, współtwórca Headspace
Komentarze
Prześlij komentarz