119 Matka


Mistrzyni- powieść motywacyjna w odcinkach
Odcinek 34

Matka


Skulona na kanapie z parującą kawą obserwowałam krzątaninę ludzi wokół mnie. Tu prawie zawsze się coś działo. Ludzie wchodzili i wychodzili drzwiami, których wcześniej nie widziałam. Życie toczyło się tu szybko. Dom Czajkowskich nie mógł być inny.

- Jedź! - krzyczę do Kingi, kiedy rzuca spakowaną torbą o ścianę.
- Zanzibar poczeka. Muszę zostać - kłóci się.
- Nie. Nie musisz. Minęły trzy tygodnie od śmierci Damiana. Każdy z nas musi wrócić do życia. Ty też. Twoi synowie radzą sobie świetnie. Są jak on. Wir zajęć i obowiązków pozwala im
zapomnieć. Daj ranom się zagoić.
- Nie mogę tak po prostu jechać na drugi koniec świata.
- Możesz i pojedziesz. Inaczej się rozsypiesz. A twoja rodzina cię potrzebuje. Nikodem cię potrzebuje, ale nie w takim stanie. Pozbierasz się, odpoczniesz, i wrócisz. Masz już wszystko opłacone, szkoda to odkręcać.
- Planowaliśmy ten wyjazd pół roku. To był prezent od Damiana na ostatnią Gwiazdkę.

Przypomniałam sobie moją Gwiazdkę w tym domu. Tyle lat już minęło. Widziałam go jak stoi na czele stołu ze swoim przenikliwym wzrokiem i opadającą na twarz blond czupryną. Wspomnienia do mnie wracały, ale nie powstrzymywałam ich. Płynęły przeze mnie i odpływały dalej. Nie trzymałam ich kurczowo. Nie chciałam żyć przeszłością. Już nie.

Kinga wyjechała, ze łzami w oczach, napuchniętą twarzą i skrajnym wycieńczeniem. Ona najbardziej opanowana i zaradna, rozpadła się. Nie potrafiła pozbierać wszystkiego razem. Ja zostałam. W ich domu. Ja kochanka. Ja przyjaciółka. Jak członek rodziny. Razem ze mną Nikodem, który uczył się do zbliżającej się matury.

Tego poranka wstałam wraz ze słońcem. Chodziłam wcześnie spać i sama się budziłam. Podobało mi się to. Zaczynałam od herbaty, choć kochałam kawę, mój żołądek strajkował. A zielona herbata koiła wszystko. Odwiozłam Nikodema do szkoły i wróciłam z siatkami pełnymi zakupów. Niewielu nas tu zostało, ale coś musieliśmy jeść. Matka Damiana, Maria, była raczej cicha i jakby unikała mojej osoby. Schodziła tylko na obiad. Większość dnia przesiadywała w swoim pokoju albo wychodziła. Nie wiedziałam gdzie. Ale nie musiała się przecież nikomu spowiadać.

Nie miałam pomysłu na obiad, więc postanowiłam zrobić coś, co zawsze poprawiało mi humor. Długie przygotowanie i skupienie przy gotowaniu było dla mnie formą medytacji. A pierogi z mięsem tylko ja robiłam takie, które były pyszne. Nie trawiłam tych restauracyjnych. Mogłam jeść wszystko na mieście, ale pierogi z mięsem robiłam sama. Przepisu nauczyła mnie babcia jak kiedyś byłam u niej w odwiedzinach. Miałam wtedy 8 lat ale pamiętam wszystko jakby to było wczoraj.

Z rękami od mąki, spoconym od ugniatania ciasta czołem i w ubrudzonym fartuszku, usiadłam na chwilę by złapać oddech. Patrzałam na miejsce gdzie niedługo stanie choinka. Na przestrzeń tego pomieszczenia. Na kolory, które je wypełniały. Wszystko było szaro drewniane. Gustowne i raczej nowoczesne. Dużo szkła. Nie czułabym się tu dobrze na dłuższą metę bo lubię biel i zieleń, i inne kolory, których tu nie było.

- Gdzie Pani odpłynęła? - pyta Maria, wyrywając mnie z własnej głowy, z moich myśli.
- Myślałam o kolorach jakie tu są...
- Za dużo drewna i szarości. Za dużo przestrzeni. Za mało kolorów.
- Tak! Dokładnie to samo myślałam.
- Dlatego tak dużo czasu spędzam w parku.
- Czemu nie wyjdzie Pani do ogrodu?
- Wszystko tam takie idealnie przycięte i poukładane. Natura nie jest perfekcyjna za to doskonała
w swojej niedoskonałości. I taką ją ubóstwiam.
- Czy mogę zrobić Pani kawę? Obiad będzie za pół godziny. Kończę lepić pierogi - mówię wstając z fotela, wracając do rozgrzebanego obiadu. Pomieszczenie wypełniał zapach drewna. Miałam nadzieję, że jak tylko zagotują się pierogi, będzie tu choć trochę pachniało domem.
- Herbatę, zieloną poproszę - odpowiedziała Maria siadając na przeciwko mnie za kuchenną wyspą.
Przez chwilę nic nie mówiłyśmy. Ja spokojnie lepiłam pierogi. Ona sączyła swoją herbatę ze ślicznego, kremowego kubka. Ale jedno nie dawało mi spokoju i po prostu musiałam ją spytać.
- Przepraszam, że tak bezpośrednio ale chciałam Panią o coś spytać. Czemu tu zostałaś, jeśli nie czujesz się tu jak w domu? - podniosłam wzrok tylko na chwilę i nie widziałam na jej twarzy złości.
- Chciałam mieć koło siebie wnuki. Moje własne dzieci szybko uciekły z domu. Nie ma im się co dziwić. Nie byłam dobrą matką. Nie stworzyłam im dobrego domu.
- Mario, z całym szacunkiem, ale jeśli byłabyś złą matką, nie wychowałabyś trzech wspaniałych ludzi. Damian, Kamil i Ich siostra również, cała trójka, każdego dnia zmienia świat i życie innych na lepsze. Są dobrymi ludźmi, którzy troszczą się o innych i żyją z pasją.
- Dziękuje ci za te słowa. Szkoda, że o jednym możemy już mówić tylko w czasie przeszłym. Ale mieli okropne dzieciństwo, wszyscy troje. Mój mąż nie był złym człowiekiem ale nie potrafił żyć. Swoje problemy zapijał alkoholem, znęcał się nade mną i nad Kamilem. Potrafił ranić, i to bardzo. Tak jak i jego ojciec. A ja nie umiałam go powstrzymać. Byłam bardzo młoda jak się pobraliśmy. Mój ojciec uważał to małżeństwo za dobry interes. Było nas w domu zbyt wielu, za
dużo gęb do wykarmienia. Więc kiedy miałam szesnaście lat wprowadziłam się do domu, który stał się moim przekleństwem.
- Musiałaś wiele wycierpieć... - mówię ze łzami w oczach.
- Tak, ale bardziej bolało mnie cierpienie moich dzieci. Chciałam odejść, ale nie miałam gdzie.
Rozwód nie wchodził w rachubę, to nie były te czasy. Po wsi chodziły plotki, ale nikt nic nie robił ani nie mówił w tej sprawie. Byłam zbyt słaba. Jedyne co mogłam im dać to swoją
bezwarunkową miłość i troskę. Nie chciałam żeby nienawidzili ojca. Robiłam wszystko by wiedzieli co to szacunek wobec drugiego człowieka. Powtarzałam im, że nie musi być tak jak u nas. Mogą być innymi ludźmi, mogą być kim będą chcieli. I w to jedno wtedy tylko wierzyłam. Że kiedyś będą innymi ludźmi niż ich ojciec.
- I faktycznie tak się stało.
- Tak. Ale mojej w tym zasługi jest niewiele. I nie myśl, że się nad sobą użalam mówiąc to czy nad swoim losem. Każdy cierpi. Musimy tylko potrafić przekuć cierpienie w coś pozytywnego.
- Naprawdę wierzysz, że każde cierpienie można przekuć w coś dobrego?
- Tak. Naprawdę. Ja swoje wykorzystałam. Zawiodłam moje dzieci ale pomogłam innym. Kiedy Damian kupił mi dom, kiedy zmusił mnie bym zostawiła ich ojca samego, ja wiedziałam, że nie chce mieszkać sama. Chciałam patrzeć jak dorastają chłopaki. Chciałam cieszyć oczy widokiem szczęśliwego domu. Kinga miała pełne ręce roboty, i choć świetnie sobie radziła, każdemu potrzebna jest pomoc. A Damian był często w pracy, budował, konstruował, bawił się jak dziecko w piaskownicy.
- Więc dom stał pusty?
- Nie. Przez lata mieszkało tam ponad dwadzieścia samotnych matek, które ze swoimi dziećmi uciekły w środku nocy od tego samego, od czego ja nie miałam odwagi.
- Jak je znajdowałaś?
- Różnie. Pierwsza, Patrycja, zwierzyła się księdzu. Nie mógł mi zdradzić szczegółów, ale ja wiedziałam kiedy poprosił mnie bym z nią porozmawiała. Ukrywałam ja u siebie, pomogłam stanąć na nogi, pomogłam uwierzyć, że może być inaczej. Kolejne jakoś zawsze się znalazły. Wiesz? Wcześniej nie byłam świadoma, że tak wiele kobiet przeżywa to co ja. Dajemy się bić, maltretować, krzywdzić, znęcać się nad nami psychicznie. Dajemy krzywdzić nasze dzieci i siedzimy cicho. I boimy się. Nie potrafimy sobie wyobrazić, że może być inaczej. Nie wierzymy, że jesteśmy czegoś warte bo co dzień nam się wpaja, że jesteśmy jak pasożyty. Nieudolne, kiepskie, niechciane. Nic nie warte. A już na pewno nie zasługujemy na bezwarunkową miłość i dobroć.
- To okropne, ale masz rację. Mam przyjaciółkę, Jolę, która przez wiele lat żyła w takim domu, choć na zewnątrz wydawało się, że jej życie jest idealne.
- Wiesz, los matek to los niezrozumiany. Tym bardziej teraz. W czasach kiedy musisz być matką, idealną żoną, być fit, biegać, trenować, malować paznokcie i jeszcze chodzić do pracy. Pralka też się sama nie pierze a obiad sam nie robi. Dom trzeba sprzątnąć. A ty jesteś tylko jedna i co wtedy robić?! Nie zazdroszczę młodym Polkom, to tak ogromna presja z zewnątrz, od społeczeństwa i od wewnątrz, z samej siebie. Kobiety wierzą w ideały i same chcą być idealne. Ale nie da się być idealną kobietą, coś takiego nie istnieje. To tak jak z tym domem. Nie można mieć wszystkiego na miejscu, równo poukładane w idealnej harmonii bo wtedy czujesz, że coś jest nie tak. Kobieta musi być jak natura: dzika, nieprzewidywalne, energiczna, nieparzysta i nierówna. Każda z nas ma dwa nierówne cycki, nierówno osadzone oczy czy krzywe palce. I tak ma być. Nie potrafimy wszystkiego i nie damy radę same wszystkiego ogarnać. Czasem  musimy zwolnić, poprosić o pomoc lub z czegoś zrezygnować. Nie umiemy decydować o tym, co jest ważne a co nam się tylko takie wydaje.
- Mario, mądra z ciebie kobieta. Powinnaś napisać książkę, podzielić się swoimi przeżyciami.
- Kto by chciał słuchać takiej starej baby.
- Ja bym chciała. Kiedy Hania była mała, mój mąż dużo wyjeżdżał a ja starałam się w tym wszystkim odnaleźć. Nie było łatwo. Najpierw siedząc w domu, czując się niepotrzebna. Bo choć wychowywanie Hani było cudowne, i zawsze bardzo ją kochałam, to chciałam być czymś więcej niż tylko matka. Karol się realizował, brał udział w poważnych projektach, kształtował wygląd tego świata. A ja siedziałam w domu, zmieniałam pieluchy, prałam, gotowałam i sprzątałam. Potem, kiedy otwarłam moją pierwszą firmę, nigdy nie miałam na nic czasu i czułam, że wszystko robię na pół gwizdka. Byłam dobra w tym co robiłam, ale Karol nie chciał
bym pracowała na pełen etat. Kiedy o 19 nie było mnie jeszcze w domu on był już nerwowy. Sam miał do skończenia swoje projekty, do tego musiał nakarmić i położyć Hanie. A mnie nie było. Wiem, teraz, po tylu latach, że źle do wielu rzeczy pochodziłam. Nie potrzebnie się przejmowałam tysiącem bzdur i bardziej skupiałam się nad tym, jak życie jest niesprawiedliwe i ile jeszcze dam tak radę ciągnąć niż nad poszukaniem sposobów, by zmienić swoje podejście, metody działania. Tak wiele się nauczyłam, i żałuje, że nie było wtedy nikogo kto by mi pokazał, że może być inaczej. Byłabym wtedy szczęśliwszą matką, która potrafiłaby bardziej cieszyć się macierzyństwem. Doceniałabym bardziej to co mam niż narzekała na to, czego nie mam. Ale przeszłości nie zmienię więc się już tym nie zadręczam.
- Gosiu, jesteś cudowną kobietą. Bezinteresowną, uczuciową i masz niesamowitą moc tworzenia w sobie. Damian wiele o tobie nie mówił, ale on mało mówił o tym co najważniejsze. Jednak wiem, że mu bardzo zależało na tobie. Twój sposób bycia zmienił go. W jakimś stopniu zwróciłaś mi syna. Bo ostatnie lata bardzo dużo czasu razem spędziliśmy. Zaczął dzięki tobie szukać w ludziach nie potencjału ale ciepła i tego ludzkiego pierwiastka, który sprawia, że jesteśmy jedyni w swoim rodzaju.
- Chyba obydwie nie zdajemy sobie sprawy jak jesteśmy niesamowite, co? - pytam z szerokim uśmiechem na ustach i jednocześnie łzami w oczach. Twarz Marii też się rozjaśniła. Była niesamowitą osobą od której czuć było ciepło i mądrość. Była prawdziwą matką. Matką, o jakiej ja zawsze marzyłam. Taką, która by przytulała i śpiewała do snu. Mam nadzieje, że ja byłam taka matką dla Hani.
- Chyba tak.

Kiedy nasze talerze były puste, za oknami zaczął padać śnieg. Razem z Nikodemem i Marią wyszliśmy na ogród z parującymi kubkami gorącej kawy. Patrzałam na nich, na dom i na wszystko to co nas otacza. Różni ludzie, różne historie, zupełnie inne osobowości. A jednak każdy z nas przeżywał to samo. Każdy z nas tęsknił, każdy cierpiał. Pomimo wszystko mieliśmy nadzieję, że jutro będzie też dzień i że może nasze doświadczenia dziś sprawią, że będzie go łatwiej przeżyć.

Mistrzynie. Która z was uważa się za dobrą matką? Za dobrą osobę? Za dobrego człowieka?
Ciągle mamy sobie coś do zarzucenia. Nigdy nie jesteśmy z siebie zadowolone. Ale czy słusznie??

Tak negatywne podejście do nas samych niszczy nas od środka. Niszczy też naszą chęć życia i kreatywność, która tak by nam się na co dzień przydała.

Przestańmy wytykać sobie błędy palcami, przestańmy krytykować. Siebie czy innych. Zamiast tego skupmy się na tym co możemy zmienić. Na co mamy wpływ? Mamy przede wszystkim wpływ na swoje myśli. Musimy nad nimi zapanować i zaprowadzić tam jakiś porządek. Pozytywne, dobre myśli. Pozytywne i dobre nastawienie. Siła. Odwaga. Kreatywność. Tak niewiele a jednak tak dużo. To wszystko co sprawia, że jesteśmy lepsze a jakość naszego życia znacznie wzrasta.

Więc szanujemy się. Bo jesteśmy matkami, wychowujemy następne pokolenia i jeżeli my czegoś nie umiemy, nie mamy czy nie potrafimy znaleźć to nie przekażemy tego dalej. Jeżeli chcesz mieć dobre, mądre dzieci, które szanują siebie nawzajem i akceptują siebie takimi jakie są - ty też musisz

Komentarze