97 Normalność

Mistrzyni

Odcinek 30

Normalność to według największego słownika języka angielskiego stan bycia normalnym, zwykłym, przeciętnym i przewidywalnym. Różne słowniki różnie to przedstawiają. Czasem małe niuanse, zmieniają cały sens. Ale tę definicję lubię najbardziej, gdyż uświadcza mnie w przekonaniu, że nie jestem normalna i dobrze mi z tym. Nie jestem przeciętna. Nie jestem zwykła. A już na pewno nie jestem przewidywalna. To źle? Ja uważam, że nie. Ale w naszych czasach wydaje się, że wszyscy dążymy do jakiejś perfekcyjności i ideału, który uważa się za normalny, a ze wszystkiego innego się kpi. Jednak nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że dałyśmy sobie wmówić, że odstajemy od normy, że jesteśmy gorsze. Powód zawsze się znajdzie, i zawsze boli. Bo choć chcemy być silne, to jesteśmy wulkanem emocji, których tak często się wstydzimy. 

A ja z dumą dziś mówię - nie jestem normalna, i dobrze mi z tym!

Ten tydzień urlopu, wyrwany cudem z mojego grafiku, to było coś, o czym marzyłam od jakiegoś czasu. Wiedziałam, że muszę dbać o siebie, a nie tylko o innych. Ale ja całe życie walczyłam z przekonaniem, że jestem odpowiedzialna za szczęście innych. A przecież nie byłam. Dawałam z siebie 200% i czułam, że czas zadbać o własne baterie. Zmęczenie, bezustanne obciążenie psychiczne może być powodem wielu chorób, których ja nie chciałam, ale też wielu skutków ubocznych jak frustracja, zwątpienie czy strach. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Strach był dla mnie najgorszym z uczuć i pamiętałam zbyt dobrze te chwile w swoim życiu, kiedy przejmował kontrolę nade mną i moim życiem. Więc po prostu zaakceptowałam kolejne zaproszenie, dostałam wizę i zabukowałam samolot.

Nigdy nie byłam w Nowym Yorku, a Kamil tak wiele razy mnie zapraszał. Pomimo rozstania z Damianem, my zaprzyjaźniliśmy się. Ta niespodziewana znajomość, choć bardzo nieregularna, była niesamowicie dla mnie ważna. Kamil był z jednej strony bardzo podobny do Damiana, ale z drugiej bardzo się różnili. Wrażliwość, uczucia, empatia, to nie były uczucia obce Kamilowi. Był bardzo uczuciowy i darzył siebie i innych ogromnym szacunkiem. Wiele się od niego nauczyłam. Przede wszystkim tego, by nie tłumić uczuć, ale by je nazwać, zbadać ich źródło i nigdy się ich nie wstydzić.

Życie na każdym kroku testowało moje nastawienie, sprawdzało czy pamietam lekcje, których się nauczyłam. Jak woda drążyło kanaliki we mnie jak w skale, cierpliwie i uparcie szukając miejsca by się przedostać do środka, pod skórę, i znaleźć sposób by zakłócić mój spokój. Byłam Mistrzynią, decydowałam o swoim losie, ale byłam też tylko człowiekiem i czasem po prostu płynęłam z prądem dając się ponieść emocją i presji.

Nie przepadam za lataniem. Jestem kobietą, która lubi mieć wszystko pod kontrolą. Dlatego latanie czy choroba są dla mnie tak niepożądane. Oddaje wtedy kontrolę komuś innemu. Jestem skazana albo na pilota i jego doświadczenie. Albo na lekarza, i jego wiedzę. Byłam lekko poddenerwowana i niespokojna, ale przed oczami miałam wizję tego, że już niedługo stanę na ziemi najsławniejszego miasta na świecie.

Kiedy lecieliśmy nad oceanem z prawej strony dobiegł mnie śmiech. Ciepły, szczery, bardzo melodyjny i kobiecy. W powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej kawy. Odwróciłam głowę w stronę dźwięku i moja pierwsza reakcja była okropna. Zobaczyłam piękną, zgrabną kobietę, w ślicznej, niebieskiej sukni za kolana, z nieskazitelnym makijażem i szerokim uśmiechem na ustach. Rozmawiała z mężczyzną, też dość przystojnym, wpatrzonym w nią jak w obrazek. Byli wobec siebie tacy naturalni, delikatnie się dotykając co jakiś czas. Muśnięcie tu, muśnięcie tam. Nie slyszałam o czym rozmawiali, ale widząc jej świecące się, błękitne oczy i opadające na twarz gładkie, blond włosy, to poczułam się jak zero. Jak wtedy, wiele, wiele lat temu, kiedy po raz pierwszy Karol wyjeżdżał na zagraniczny kontrakt do Londynu. Ja miałam zostać w domu, ze swoimi zbędnymi kilogramami, domem do sprzątania i córką do wychowania. On jechał się realizować, zarabiać, zwiedzać świat. Ja siedziałam w domu jak kura domowa. Czułam się kompletnie bezwartościowa. Moje wartości były źle poukładane, a swoją mierzyła, chorą miarką. Minęło tyle lat, a mnie dalej się to zdarza. Ta chwila zwątpienia. Czy ja też jestem wartościowa? Czy ja też zasługuje na to, by ludzie na mnie tak patrzyli? Czy może byłabym bardziej wartościowym człowiekiem, gdybym schudła, lepiej się ubrała i zręczniej dobrała dodatki. A ja znów jechałam bez biżuterii, której po prostu zapomniałam. Jak zwykle zresztą. Na siebie włożyłam sportowe legginsy i bluzę, bo przecież tyle godzin nie będę w obcasach bez sensu. Nie ważne ile ćwiczyłam i robiłam sobie wyrzeczeń, moje ciało było krągłe, pokryte rozstępami, tak niedoskonałe. 

Jak mogłam być równie wartościową osobą co ona, ta obca kobieta, której już z całego serca nie cierpiałam? Jak mogłam być warta szacunku i miłości jak ona? Doskonała kontra niedoskonała.

Nim ból i zwątpienie przejęło panowanie nad moimi myślami, wzięłam głęboki oddech, policzyłam od pięciu w dół i zaczęłam wyliczać. Z czego jestem dumna? Co robię takiego, co określa moją wartość? Co widzę w lustrze? Przecież jestem piękna. Pomimo wadliwej cery. Pomimo krągłości, niechęci do układania włosów i kompletnego braku gustu. Jestem piękna. Kocham i jestem kochana. Daje więcej niż dostaje. Uczę się, czytam, jestem bystra. Jestem wartościowa tu i teraz. Wartościowa pomimo tego, że sięgam czasem za pączka zamiast za jabłko i piję kieliszek wina zamiast koktajlu z jarmużu. Jestem wartościowa pomimo tego, że czasem odpuszczam, i zamiast biegać odwracam się na drugi bok, a na śniadanie jem z Hanią lody. Jestem wartościowa pomimo błędów, które popełniam. Pomimo złości, którą czasem czuje. Pomimo bycia niedoskonałą matką, przyjaciółka i córką. Pomimo tego, że zdarza mi się krzyczeć bez sensu, oceniać innych bez namysłu i krytykować siebie zamiast darzyć się szacunkiem. Daje z siebie wszystko. Staram się. Próbuje. 

Kiedyś próbowałam raz. Nigdy się nie udaje za pierwszym razem. Więc padałam na twarz i leżałam. Często w błocie. Leżałam i narzekałam, patrząc na innych zazdrościłam i nienawidziłam.

Dziś próbuje, upadam, wstaje. I próbuje po raz drugi. I kolejny. I nigdy się nie poddam. Tego jestem pewna. Bo wiem, że warto o siebie walczyć. Mam tylko to jedno życie. 

Jeżeli to jaka jestem nie jest normalne, to ok. Nie chce być przeciętna, ale w tym jest moje piękno. Całą sobą chce doświadczać życia. Przestałam dążyć do ideału, ale zamiast tego każdego dnia staram się zrobić jeden krok więcej.

Na siłę uśmiechnęłam się w ich stronę. Przestałam wchodzić w szczegóły tego co widzę i po prostu wróciłam myślami do siebie. Byłam sama, ale nie samotna. Nie miałam partnera od wielu lat, bo chociaż spotykałam na swojej drodze ciekawych facetów, to żaden nie wydawał się być tym, kogo ja potrzebowałam. Przeżyłam dwie miłości, dziesiątki miłostek. Miałam złamane serce nie raz. Były dni, kiedy czułam, że się rozpadnę na tysiące kawałeczków. Były takie, kiedy czułam się jak góra, której nikt nie ruszy. 

Z setek przeczytanych książek nauczyłam się przede wszystkim tego, że im dłużej ukrywam siebie przed światem, tym bardziej cierpię. Sekrety i sekreciki, pominięcia i drobne modyfikacje. Na co dzień, w rozmowie. Od święta. Codziennie. Ukrywałam swoje prawdziwe uczucia. Ukrywałam siebie. Bałam się. Że mnie wyśmieją. Że będą krytykować. A moje tak wrażliwe serce uważałam za zbyt słabe, by wytrzymało kolejne ciosy. Więc nakładałam maski. Kreowałam siebie, tworzyłam na potrzeby chwili. A w środku cierpiałam. I czułam się jak dziwoląg, jak wyrzutek. 

Tyle lat, po kolei ściągałam te maski i dziś jestem sobą. Płacze, jak mi smutno. Cierpię, jak mnie boli. Ale też uśmiecham się i raduje z najmniejszych rzeczy.

Już kiedy lądowaliśmy i zobaczyłam tę samą kobietę jak zbiera swoje rzeczy, w pogniecionej sukience, oczkiem w rajstopach, włosach w nieładzie i rozmazanym makijażu, poczułam się normalnie. Bo ona jest taka jak ja, a ja taka jak ona. Ludzka. 

Kamil napisał mi, że stoi w korku, więc zamówiłam ulubioną kawę w Starbucksie i spokojnie czekałam. To był inny świat, zupełnie inny niż w Poznaniu, w moim rodzinnym domu ale nawet inny niż w Warszawie. Ale czy lepszy? Czy gorszy? Byłam podekscytowana tą wycieczką. Ale wiedziałam jedno. To, że coś jest inne nie znaczy wcale, że lepsze albo gorsze. Po prostu jest.

Kiedy miałam 10 lat szczerze nienawidziłam szkoły. Zawsze odstawałam. Nie czułam się nigdy normalna. Nie byłam częścią żadnej grupy bądź kliki. Wcześnie się zaokrągliłam. Urosły mi piersi. Dostałam okres. Miałam swoje zdanie, często odmienne od innych. I wśród dziewczynek, które dalej były płaskie jak deski, nie cieszyłam się popularnością. Dobrze poznałam co to znaczy być wyśmiewaną, obgadywaną i wytykaną palcami. Kładąc się spać, płakałam marząc by obudzić się inną. Szczuplejszą, ładniejszą, mądrzejszą, taką jak reszta. A może nawet lepszą. Chciałam czuć się akceptowana. Ale nie byłam. Ani przez siebie, ani przez swoich rówieśników. Mama zawsze była chłodna, nie lubiła się obnosić z uczuciami. Do dziś zastanawiam się, czy czułam się akceptowana przez nią. Ale może już fakt, że o tym myśle, mówi sam za siebie. Z tatą widziałam się zbyt rzadko by mówić o jakichkolwiek relacjach, ale choć wiem, że rodzice dawali z siebie wszystko, to moje dorastanie było bolesne. Poczucie inności wrosło we mnie. Przez tak wiele lat się go wstydziłam. Wstydziłam się siebie i moich niedoskonałości. Tego, że jestem taka ludzka. Częściej niż bym chciała, idealizowałam ludzi. Tych z książek, z okładek gazet, z telewizji. I czułam się jeszcze gorzej. To był początek mojej lawiny. 

A jednak odniosłam sukces. Ze swojej odmienności, której tak się wstydziłam, zrobiłam atut i poczułam się normalna. Normalna nienormalna. Nie wiem w sumie. Na pewno poczułam się sobą. I wiem, że już nigdy więcej nie będę marzyć, by być kimś inny . Po prostu będę sobą najlepiej jak potrafię.



Tak często udajemy, kłamiemy, zwłaszcza same przed sobą. Skrywamy swoje uczucia. Boimy się reakcji innych. Boimy się wykluczenia, poniżenia i samotności. Wydaje się nam, że to tylko my. Bo przecież ta piękna, w twoim odczuciu idealna dziewczyna, czy tamta nieskazitelna kobieta, ona są inne, lepsze. Nie mają twoich zmartwień. Ale czy aby na pewno? Znam kobiety, które mogłyby pozować do magazynów, na okładki, a czują się niepewne własnej wartości, boją się rozebrać przed partnerem, wstydzą się swoich uczuć i boją się tak jak i ty. 

Jak mówi Brené Brown, każdy z nas chce czuć się warty miłości i chce czuć, że gdzieś przynależy, że ma swoje miejsce na Ziemi. Ale jak dojść do tego stanu, jak przekonać samą siebie, że zasługujemy. Takie jakie jesteśmy?

Brené doszła do wniosku, że musimy "own our story" - posiąść własną historię! Co to znaczy? Przestać się wstydzić, tego czy tamtego. Przestać rozpamiętywać, przestać udawać. Musimy być na 100%, czuć na 100%, żyć na 100%!

Więc żyjmy. Przestańmy się przejmować tym, co normalne a co nie. Przestańmy się zastanawiać, co pomyślą inni. Bądźmy sobą. Bądźmy dobre. Najlepsze jakie potrafimy. A normalność zostawmy przeciętnym, przewidywalnym, zwykłym.

Cała historię Gosi i Damiana zebrałam w całość i możesz ją kupić w wersji książkowej z paroma dodatkami :)
Kupując książkę, wspierasz bloga!
A jeżeli przemawia do ciebie to, co pisze, poleć bloga dalej a zrobisz mi tym ogromną przyjemność.
Szczegóły TU!

Komentarze

  1. Cudne,dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cała przyjemność po mojej stronie. Dziękuje :) Najlepszego Mistrzyni!

      Usuń
  2. Zyjmy bądzmy sobą...... piekny dodający skrzydeł tekst :)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje bardzo! Jeśli dodaje skrzydeł, mam nadzieję , że już lecisz! Powodzenia Mistrzyni! Najlepszego! Z całego serca!

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Dziękuje również! Cieszy mnie to! Wielkie serducho dla ciebie!

      Usuń
  4. Dziękuję za motywujące słowa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cała przyjemność po mojej stronie! Serducho dla ciebie!

      Usuń
  5. Jakbym czytała o sobie, nie umiem się wyrwać z tego. Dziękuję za bloga . Jest mi bardzo potrzebny.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz