6 Inna

„You could say this was an independent love song
It's nothing like two lovers
What love meant to them
But that's not to say
the love we had
Isn't big or that strong
I'm doing it a different way
I'm doing it a different way..."

Jako mała dziewczynka wielbiłam się w historiach wielkich miłości. Moim ideałem nie był jednak nigdy Kopciuszek. Nigdy nie wierzyłam i dalej nie wierzę w "...i żyli długo i szczęśliwie." Mój dom z lat dziecięcych był zbyt realny, nazbyt przepełniony rzeczywistością codzienności by wierzyć w utopię bajek. Kiedy miałam dwanaście lat zakochałam się w filmie, który na zawsze zmienił mnie i mój pogląd na świat. Z jeden strony pokazał mi jak prozaiczna może być miłostka, którą w sobie rozdmuchujemy i wyolbrzymiamy. Z drugiej, nauczyła wrażliwości i miłości do drobnych rzeczy, szczegółów, małych szczęść. Tym filmem były "Ukryte pragnienia" Bernarda Bertolucciego. Film,którego pewnie nie powinnam oglądać mając zaledwie dwanaście lat, ale otworzył mi on szeroko oczy i sprawił, że zakochałam się w kinie. Od tamtego czasu pokochałam urok filmów. Potrafiłam jeden i ten sam film oglądać całą noc, za każdym razem bardziej zagłębiając się w szczegóły i coraz bardziej identyfikując się z bohaterami filmu. Każdy analizowałam i zapamiętywałam, starając się nauczyć jak najwięcej o życiu i świecie od ludzi ode mnie bardziej doświadczonych i mądrzejszych. Każda historia, choć fikcyjna, w mojej głowie i sercu miała realne miejsce. Moje zamiłowanie było trochę obsesyjne, do tego stopnia, iż w chwilach kiedy ciężko mi było przebrnąć przez kolejny dzień w szkole, której szczerze i dogłębnie nienawidziłam, wyobrażałam sobie jak na biurku nauczyciela, siedzi Thelma, radośnie puka swoimi kowbojskimi butami w blat biurka, uśmiecha się od ucha do ucha i mówi do mnie "Lets get going...". Więc brnęłam do przodu, każdą porażkę przeżywając w samotności, powtarzając sobie cały czas, że albo pójdę dalej i nie dam się nikomu, albo się poddam, przyznam porażkę i odbiorę sobie życie. Tak po prostu. Dwadzieścia parę lat później, jako dorosła kobieta, wcale nie czuję się ani bardziej pewna siebie ani silniejsza. Dalej jestem tą małą dziewczynką, która walczy ze światem o skrawek szczęścia. O prawo do bycia sobą. Inną niż cała reszta, trochę dziwaczną, trochę pokraczną i wielce niedoskonałą sobą. Walczę o prawo do kochania, na swój własny sposób. O prawo do wiary w to co chcę i do życia jak chcę. Nigdy nie robiłam nic dla poklasku, nigdy nie robiłam niczego pod publikę. Za wyrażanie własnych uczuć i poglądów dostawałam zdrowo po dupie. Nie liczę już na akceptację ani zrozumienie. Ale choć mówi się, iż tolerancja jest cnotą ludzi słabych, ja pragnę właśnie tego. Tolerancji, czyli poszanowania moich poglądów, wierzeń i upodobań, które mogą różnić się od przeciętnych. Ja choć nigdy nie czułam się wyjątkowa, zawsze wiedziałam, iż do przeciętnych należeć też nigdy nie będę. Ja po prostu wszystko robię w trochę inny sposób. 

Zbyt często pozwalamy określać naszą wartość. Po latach słuchania tego co możemy a co nie, tego co powinnyśmy a czego nie, jakie jesteśmy a jakie nie, same już nie wiemy gdzie nasze miejsce i w co powinnyśmy wierzyć. 

Byłyśmy wychowywane w latach kiedy tak wiele się zmieniało pod względem kulturowym, politycznym jak i technologicznym. Nie byłyśmy uczone przystosowywania się to rzeczywistości jaka nas zastała kiedy wkroczyłyśmy w dorosłość. Dzieci, dom, rodzina. Dobra partia. Rzadko która matka powtarzała swojej córce ...
„Idź świat, smakuj życie i wróć mądrzejsza,” 
lub „Bądź niezależna, zawsze licz na siebie a nie na swojego lubego.” 

Ze względu na szok kulturowy, który cały czas przeżywamy, role, które pełnimy, są dużo trudniejsze niż powinny. Ciągle wydaje nam się, że coś jest nie tak. Najczęściej dochodzimy do wniosku, że to z nami jest coś nie tak. Sugeruje nam to społeczeństwo, rodzina, bliscy. Każdy przejaw inności, błysk inteligencji, potrzeba doznania czegoś głębszego spotka się z dezaprobatą. A mężczyznom dalej się kibicuje. Choć walczymy każdego dnia byśmy były stawiane na równi z mężczyznami, same wychowujemy córki na wzór tego co było, często nie zdając sobie z tego sprawy. 

Nie bójmy się być inne. Nie bójmy się kochać jak chcemy i tego co chcemy. Nie bójmy się być inne, mieć inne potrzeby niż nasze matki, inne pragnienia niż nasze koleżanki. 

Chodzimy ulicami i same chowamy się w tłumie, nie rzucając się zbyt w oczy. 
BŁĄD! 
Bądźmy wyraźnie, jedyne w swoim rodzaju. 
Niech to co w środku, będzie i na zewnątrz. Obalmy konwenanse, normy i schematy. Twórzmy nowe. Znajmy swoją wartość i bądźmy dumne, że kobiety XXI wieku są inne. Inne niech znaczy lepsze, udoskonalone, upgradeowane. 

Posłuchajcie jak Casey Brown mówi o cenieniu siebie i znaniu swojej wartości. Bo to bardzo ważne i w życiu prywatnym i w rodzinnym. 






Komentarze