328 Seria fortunnych nieprzypadków Odcinek 10

 


-W dupie ci się poprzewracało! - usłyszałam od mojej mamy, kiedy w drugie święto wróciłam ze szpitala do domu.  

Byłam wykończona. Dosłownie wykończona. Psychicznie i fizycznie. Siedzieliśmy ponad 10 godzin w szpitalu, z czego dziewięć w poczekalni. W taką pogodę lepiej nic sobie nie łamać. Musiałam, po prostu musiałam to sobie zapamiętać na całe życie, bo zwyczajnie nie miałam chęci przeżywać takiej gehenny po raz drugi. Ludzie w poczekalniach pokazują się od najgorszej strony, co jest kolejnym powodem, żeby do nich nie trafiać. Czy to jest znów ten mój pech? Czy za długo było dobrze?

Gdy usłyszałam ten huk, byłam przerażona. Potem wściekła. A potem znów przerażona. Czy ja nie mówiłam, żeby tego nie robił? No nie mówiłam? Jak już było pewne, że żyje i nic poważnego mu się nie stało, odetchnęłam i zaczęłam hamować napływające fale złości. Czemu mnie nie posłuchał?!

Krzyki, przepychanki słowne, telefon po karetkę. Potem droga do szpitala taksówką, bo karetka nie mogła przyjechać do złamania. My nie mieliśmy auta. Ja nie miałam prawka a ojciec nie chciał w taką pogodę jechać cudzym autem. Autobusy nie jeździły, więc została taksówka, która kosztowała majątek. Potem ta poczekalnia. 

Ja wiem, że go bolało. Miał całą kostkę spuchniętą, obite ramie i bogowie wiedzą co tam jeszcze. Generalnie nie wyglądało to ciekawie. Do tego czekało go pewnie parę tygodni L4 a przecież kierował firmą budowlaną! Jednak mimo to, nie potrafiłam się na niego nie złościć.

- Ja tu cierpię, a to ty wyglądasz na poszkodowaną - powiedział po dwóch godzinach siedzenia. Patrzył na mnie tym wzrokiem pobitego psa, dopijając kawę z automatu. Co ja miałam mu niby odpowiedzieć.

- Nie wiem co ci powiedzieć. Staram się nie mieć oczekiwań ale chyba trochę inaczej sobie wyobrażałam te święta. 

- Sam nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Chyba chciałam zaimponować twoim rodzicom.

- Ale po co? Czy to ma aż takie znaczenie? Lubią cię, to oczywiste.

- Tak, chyba tak. Nie wiem - uniósł się trochę - chyba chciałam się wykazać, żeby tobie zaimponować, bo mam wrażenie, że ostatnio cokolwiek zrobię, to nie jest dla ciebie dość dobre. Wiem, że podstawą uwodzenia jest wyobraźnia i brak ciągłego dostępu, ale praktycznie nie masz dla mnie czasu za każdym razem, kiedy chce cię zobaczyć i to cholernie frustrujące. Dlatego myślałem, że chociaż w święta, będziemy mieli siebie.

- Co ty gadasz za głupoty? Wiesz, co … - przerwałam, zanim zaczęłabym wykrzykiwać na całą poczekalnię, co o tym wszystkim myślę. Wzięłam głęboki oddech i już praktycznie spokojna, poprosiłam - to nie jest rozmowa na teraz. Proszę, możemy o tym nie gadać? Nie teraz, nie tutaj?

- A co niby chcesz robić? Za szybko stąd nie wyjedziemy? 

- Mam karty?

W lekko grobowej atmosferze siedzieliśmy i graliśmy w karty. Z przerwą na kawę z automatu, paczkę starych chipsów i przesłodzoną herbatę bez smaku. Gdy wreszcie trafiliśmy do lekarza, a właściwie gdy Maks trafił, bo ja dalej siedziałam sama, poczułam ulgę. Miałam tak dosyć tego siedzenia bez sensu. I czułam się źle w tej całej sytuacji. Próbowałam się zastanowić, co tak naprawdę czuję do Maksa. Czego ja chcę od tego związku? Czy widzę nas razem? Był naprawdę fajnym facetem. Ale miałam wątpliwości. Tylko skąd one się brały? Przez ten jeden komentarz? Jeden żart?

Po Maksa przyjechał kuzyn, gdy pod wieczór byliśmy gotowi wrócić do domu. Grzecznościowo, odwiózł mnie również, chociaż widziałam, że wcale nie miał ochoty tak nadrabiać drogi. Nie miał nic złamane jakiś cudem, tylko zwichnięte i poobijane. Parę dni odpoczynku, regeneracji i parę tygodni oszczędzania się. Jakoś da radę. Tylko ja chyba byłam straszną osobą, bo zamiast o jego położeniu, myślałam o sobie, o tym jak mam dość tego dnia i jak bardzo chcę już być w swoim domu.

Pocałował mnie na do widzenia i zobowiązał się jutro zadzwonić, ale mi już było wszystko jedno. Może to te dziesięć godzin w poczekalni na niewygodnym krześle i zapach środków dezynfekujących tak na mnie negatywnie wpłynęły. A może to coś zupełnie innego.

Otwarłam drzwi i dopiero teraz przypomniało mi się, że rodzice pewnie czekają na mój powrót, na jakieś wieści. Nie wzięłam telefonu. Nie odezwałam się. Nic. Zamartwiali się cały dzień a ja nawet raz nie zadzwoniłam. Chociaż gdy stanęli przede mną w progu, nie wyglądali na jakoś specjalnie wkurzonych.

- No i jak Maks? Będzie okej?

- Tak, sorki, nie wzięłam telefonu. Powinnam była napisać - próbowałam się jakoś tłumaczyć. 

- Maks do nas pisał, spokojnie. To taki dobry chłopak. Żeby tylko szybko doszedł do siebie. 

Zaświeciła mi się w głowie jakaś lampka ostrzegawcza. Pisali do siebie? Wymienili się numerami!? Nie wiem czemu, ale uznałam, że to dobry moment, żeby wyjaśnić jak się sprawy mają.

- Mamo, posłuchaj - zaczęłam idąc w stronę kuchni. Marzyłam o ciepłej herbacie - nie planuj jeszcze ślubu, okej? 

- O co ci chodzi? Chodzicie ze sobą, poznał nas. To chyba normalne, że sprawy idą w dobrym kierunku?

- Jakim dobrym kierunku, mamo? Ja nie jestem gotowa na ślub!

- A na co tu być gotowym? Trafia się dobra partia to ją bierzesz! Tylko tego nie zepsuj!

- Nie zepsuj? Mamo, ja teraz myślę o mojej firmie, o tym co będzie, jak mam się rozwijać. Nie w głowie mi ślubne kobierce.

- Chyba ci się w dupie poprzewracało! Na co ty chcesz niby czekać? - krzyknęła z taką siłą w głosie, że nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę powiedziała - aż będziesz brzydka i stara? Firmy jej się zachciało, widział to świat! Mówiłam, że to nie jest dobry pomysł! Mówiłam! Teraz się jej wydaje, że jakaś bizneswoman z niej jest!

- Nie mam ochoty o tym rozmawiać. Nie teraz. Jestem zmęczona. Dobranoc!

Wzięłam kubek parującej herbaty i czubaty talerz drożdżowego makowca obficie polanego lukrem. Poczłapałam do siebie w góralskich kapciach i zamknęłam za sobą drzwi. Gdy opadłam na łóżko, objedzona, wyczerpana fizycznie i psychicznie, usnęłam w okamgnieniu. Wiedziałam, że chciała dobrze, że jej zależało, żebym miała dobre życie. Tylko nasze wizje dobrego życia przestały się pokrywać.

Obudziło mnie poranne słońce. Musiałam długo spać. Moje spojrzenie momentalnie zatrzymało się na mojej mapie marzeń. Że niby taka słodka jest, co? Czemu musiał się z tego nabijać? Jeśli nie rozumiał jak ważne jest dla mnie to, że pierwszy raz w moim życiu mam jakiś konkretny cel i jak cholernie mi z tym dobrze, to ja nie widziałam dla nas przyszłości. Zwyczajnie nie. Mam coś swojego, coś takiego, o co mogę walczyć. Dla siebie. Nie muszę być przecież tylko czyjąś kobietą. Mogę być Kobietą, przez duże K, która ma swoje cholerne cele rozrysowane na mapie marzeń, która jest inspirująca, ambitna, która jest cholernym wyzwaniem ale na pewno nie jest słodka!

  Maks zadzwonił przed obiadem. Ukrywałam się u siebie z romansidłem, bo atmosfera w domu była naprawdę napięta. Usiadłam z telefonem na łóżku i odebrałam połączenie. Był w zadziwiająco dobrym humorze. 

- Hej, piękna. Jak, odespałaś?

- Tak, wyspałam się za wszystkie czasy.

- Tak sobie myślałem. Mam nie nadwyrężać nogi przez parę dni więc nigdzie się nie ruszam. Może wpadniesz do mnie? Zostaniesz do Sylwestra. Zrobimy jakąś fajną kolację. Mogę nawet kupić fajerwerki jak lubisz! - zaproponował z entuzjazmem.

- Maks, ja pracuje jutro. To dla mnie najlepszy czas. Będę siedzieć w pracy do oporu. Na Sylwestra mam komplet.

- Nie możesz zrobić sobie wolnego? Nie przybędziesz się mną opiekować? 

Chciałam się zaśmiać. Ba! Chciałam go wyśmiać. Ale przecież jeszcze nie tak dawno bym tak zrobiła. Poleciałabym do niego z wywalonym jęzorem i robiła mu za pielęgniarkę próbując załagodzić wyrzuty sumienia. Teraz było inaczej. Miałam coś, co było dla mnie ważne. Przecież moje potrzeby też się liczą?! 

- Postaram się przyjść jutro wieczorem i zostanę na noc, pasuje? Ale z pracy nie zrezygnuje - powiedziałam spokojnie po przemyśleniu.

-Nie mogę się już ciebie doczekać.

Pomimo dennej pogody i mroku, wstałam do pracy z uśmiechem na ustach. Chciałam się sprawdzać, działać, rozwijać. Wchodzić w interakcje z klientami. Byłam w tym dobra. Naprawdę dobra. Chyba nie ma w tym nic złego?

Skończyłam pracę po dwudziestej i czekałam pod zakładem na taksówkę. Oczywiście był długi czas oczekiwania, akurat wtedy, kiedy ja miałam taką potrzebę. Powtarzałam sobie, żeby zadzwonić wcześniej, zarezerwować zawczasu, bo tak może się stać, ale zapomniałam. Mój poranny entuzjazm już całkowicie wygasł. Sypał śnieg. Na jutro miałam już odwołane trzy wizyty. Moją głowę wypełniał chaos myśli. Wątpliwości napierały na mnie z każdego kierunku. Tak bardzo się bałam, że jak mi się powinie noga, wszyscy wytkną mnie palcem i zarzucą tymi okropnymi słowami: A nie mówiłam? A nie mówiłem? I wtedy rozdzwonił się mój telefon.

-No kochana, chyba zapomniałaś o moim istnieniu! Dzwoniłam tyle razy, a ty nic. Czasem gorzej się do ciebie dodzwonić niż do jakiegoś prezesa! Już zaczynałam się martwić!

- Przepraszam, Reniu. Naprawdę. Tyle się działo - zaczęłam powoli opowiadać mojej przyjaciółce o tym, co się stało. 

- Brzmisz na bardzo rozgoryczoną. Nie słyszę żadnego entuzjazmu na czekające cię plany - podsumowała mój monolog, gdy  skończyłam się żalić, siedząc już wygodnie w taksówce.

- Jakoś  nie - przyznałam, z bólem w sercu.

- Więc po raz wtóry pytam, czego pragniesz ty, Tosiu?- jej głos był tak ciepły, tak mi bliski.

- Marzyłam o hucznej imprezie z tańcami, szampanem i masą fajerwerk w pięknej sukni! - powiedziałam po chwili namysłu - tak dawno nie byłam na przyjęciu. Czesze te wszystkie kobiety, które szykują się na bale a ja wracam do domu, do siebie. I nie chce narzekać. Tylko marzyło mi się ten nowy roku powitać z przytupem. Tak wiele się zmieniło, chcę to uczcić!

- Powiedziałaś to Maksowi?

- Nie. Miał swoje plany dla nas. Nie chciałam mu…

- …co? Robić mu przykrości? Poważnie? Byłam pewna, że przestałaś myśleć o spełnianiu niekończących się oczekiwań innych.

- No tak, tak wiem - przyznałam niechętnie - Zapominam się. Niełatwo się pozbyć tych złych nawyków.

- Wiem. Wiem, dziecino. Pamiętaj, nie chciej niczyjego współczucia, a nawet zrozumienia. Nie jesteś ofiarą, póki się tak nie czujesz. Nie możesz czuć się jak ofiara! Hartuj się, dziecinko. Hartuj się! I nie zapominaj o tym, że musisz wiedzieć czego ty chcesz, żeby do tego dążyć! Zadzwonię jutro. Chyba mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia!

        I się rozłączyła. Tak po prostu. Przez chwile wpatrywałam się w lusterko kierowcy. Byliśmy już na miejscu. Zapłaciłam i wyszłam z auta. Zauważyłam Maka w oknie, uśmiechniętego, pełnego entuzjazmu. Odłożyłam więc wszelkie rozważania na bok i weszłam do niego do środka.


Komentarze

Prześlij komentarz