327 Seria fortunnych nieprzypadków Rozdział 9

 


Nigdy nie miałam w szafie zbyt wielu ubrań. Powód był prosty-nie przepadałam za
zakupami. Nie lubiłam sklepowych luster, nie lubiłam nachalnych ekspedientek, które latają koło ciebie i cię peszą, kiedy ty chcesz w spokoju znaleźć coś przyzwoitego, w dobrej cenie.

Miałam parę wręcz traumatycznych doświadczeń. Kiedyś kupiłam pstrokatą marynarkę za wszystkie moje oszczędności ( poszłam do sklepu szukając nowych szortów, jakby ktoś pytał), bo kobita, która mnie obsługiwała, tak mnie osaczyła, że nie potrafiłam myśleć racjonalnie. Nigdy jej nie założyłam. Sklep nie przetrwał, ale póki istniał, omijałam go od tamtego dnia szerokim łukiem. Innym razem potrzebowałam nowego stanika ale tak mnie krępowała ekspedientka, że wyszłam z nową piżamą w torbie. Pomarańczową, w pomarańczka.

Poza tym, nie lubię patrzeć w lustro. Tak zwyczajnie, nie lubię. Nie uważam się za jakąś brzydką czy coś. To nie do końca tak. Tylko patrzenie w swoje odbicie to jakby taka konfrontacja z samą sobą. A ja ciągle czuję, że nie daję z siebie wszystkiego. Nie mogłam jednak kolejnych świąt spędzić w mojej granatowej kiecce, która naprawdę nadawała się już tylko do recyklingu. Po zamknięciu salonu na dzień przed Wigilią, postanowiłam pójść na miasto i kupić nową. Marzyła mi się jakaś w kolorze złotym. 

Unikałam tych najdroższych sklepów przy głównym deptaku, nie chciałam też iść do sieciówki, bo tam nigdy nic mi się nie podobało. Udałam się do niewielkiego butiku, który prowadziła bardzo gadatliwa kobitka w średnim wieku. Sama tyle mówiła, że właściwie wystarczyło potakiwać. Do tego ceny miała dla ludzi.

Oprócz mnie trzy kobitki szukały dla siebie ubrań na dość małej przestrzeni, ale wyjątkowo w tym miejscu, nie przeszkadzało mi to. Zaczęłam się rozglądać. Kiecka musiała być uniwersalna. Salon nie przynosił strat, ale nie przynosił też aż takich zysków. Musiałam być oszczędna, żeby nie utonąć w długach, jak to moja mama sugerowała. Wybrałam więc sukienkę w stylu vintage, ala lata sześćdziesiąte, z paskiem i pęknięciem na lewej łydce. Lekko za kolana w cudownym odcieniu złota. Była idealna. Dokładnie taką chciałam mieć.

Ostatnio jak chodziłam po zakupy, to nigdy bez jasnej wizji tego, co chcę kupić. Co to, to nie. Jak coś chcę, muszę wiedzieć dokładnie co i dlaczego! Koniec z marzeniami o czymś ładnym, fajnym czy drogim. Koniec z marzeniami o wygraniu w totka. Skupiam się na konkretnych doświadczeniach i konkretnych rzeczach. Generalnie: konkrety!

Wigilię spędzaliśmy tylko we trójkę. Ojciec przywiózł choinkę z lasu, my z mamą lepiłyśmy uszka i smażyłyśmy ryby. Większość rzeczy od zawsze u nas była domowej roboty. Ozdoby na choinkę wieszaliśmy razem. Uwielbiałam ten moment, gdy wreszcie wkładałam wtyczkę od lampek do kontaktu i cała rozbłyskała kolorami. To był jeden z tych nielicznych momentów w roku, kiedy moi rodzice byli w miarę odprężeni. Rachunki już były popłacone. Wiązanka narzekań i obelg w kierunku rządu już dawno poleciała. Zakupy świąteczne też były zrobione. Więc przy dźwiękach jazzowych kolęd, po prostu byliśmy razem.

Po kolacji wręczyliśmy sobie prezenty. Dokładnie to wymieniliśmy się kopertami, co wyglądało komicznie. Kupiłam rodzicom bon do sklepu z meblami. Mówili, że chcą stolik kawowy. W sumie mama sporo chciała dokupić czy wymienić. Teraz będzie mogła coś pomyśleć. Gdy otwarłam swoją kopertę, zamarłam
.
- Mamo! - krzyknęłam z niedowierzaniem. Z ekscytacji, ze strachu. Z wielu, naprawdę wielu emocji - Skąd mieliście tyle kasy?
- Tata płacił w ratach ostatnie pół roku. Cieszysz się?
- Ja nie wiem co powiedzieć! Jezu, tylko czy dam radę? - byłam pełna wątpliwości.
- Kto, jak nie ty!? Chcieliśmy ci powiedzieć, w sumie już dawno, ale jakoś tak nie było
kiedy, że jesteśmy z ciebie bardzo dumni. I wierzymy w ciebie. Na tej twojej śmiesznej tablicy było prawo jazdy, więc wykupiliśmy ci kurs. Reszta w twoich rękach.
- Dziękuje. To wiele dla mnie znaczy. Dam z siebie wszystko.
- Na pewno kochanie.

Kurs na prawko! Opłacony! Miałam tylko zadzwonić i się umówić na termin. Trochę
mnie to przyprawiało o palpitacje ale chyba przede wszystkim, byłam cholernie
podekscytowana. Moja mapa marzeń w realizacji!

Poszliśmy późno spać. Maks miał przyjść na późny obiad, a większość mieliśmy już
przygotowane, więc nie było po co krzątać się w kuchni od rana. Sama nie wiedziałam jak się czuję z tą jego wizytą. Spotykaliśmy się raptem parę miesięcy. Nie czułam się zbyt komfortowo, jednak co miałam zrobić gdy mama go zaprosiła. Odprowadził mnie do domu po kolacji i kinie a mama stała w drzwiach. Niby tylko obiad i podwieczorek. Nic takiego. Żeby się poznać. Tylko coś mi w tym wszystkim nie pasowało. Nie chciałam mieć żadnych złych przeczuć. Naprawdę nie. Im bardziej nie chciałam, tym więcej ich miałam.

Czy zależało mi, żeby go polubili? Tak? No tak myślę. Mama była starej daty. Dopiero zmiana stanu cywilnego byłaby potwierdzeniem, że "właściwie" mnie wychowali. Chciałam się buntować. Który to był rok, żebym musiała szukać kawalera i myśleć o rodzeniu dzieci? Przecież pojęcie stara panna nie miało już zastosowania w dwudziestym pierwszym wieku, co nie? A jednak wiedziałam, że żaden biznes, żadne pieniądze ani żadne prawa jazdy czy certyfikaty nie uszczęśliwią mamy tak naprawdę dopóki będę singielką.

Nie mogłam usnąć. Przewracałam się z boku na bok, aż wreszcie się poddałam. Wyciągnęłam mojego starego laptopa i odpaliłam pobrane wieki temu, nie do końca legalnie, odcinki Plotkary. W moim głodnym romansów sercu zawsze miała wysokie miejsce. Wiem, że to bajeczka oderwana od rzeczywistości. Ale odnalazłabym się w tym świecie niekończących się intryg, brunchów i bali maskowych. Miałam zawsze tyle emocji w sobie oglądając każdy pocałunek, każdą kłótnię. W moim życiu nigdy nie doświadczyłam niczego choćby odrobinę podobnego. A girl can dream, huh?

Maks wyglądał bardzo przystojnie w czarnych dżinsach i granatowej polówce. Ja założyłam moją złotą sukienkę i choć nie czułam się jak księżniczka, miałam u boku fantastycznego faceta. Maks przecież był zaradny, wygadany, przebojowy. Czego chcieć więcej?!

Po krótkim okresie niezręcznej ciszy i grzecznych pół zdań, atmosfera się rozluźniła. Pożartowaliśmy, pośmialiśmy się i zjedliśmy pieczeń ze śliwką, kluski śląskie i resztę makiełek. Po wieczór było już zupełnie swobodnie, zwłaszcza po partyjce w karty i w Rummikuba. Śmieliśmy się i wydawało mi się, że jest okej. Że dogadują się, że go akceptują. Mama w myślach nuciła już marsz Mendelsona. A potem wszystko poszło na łeb na szyję.

Dach wymagał czegoś, ale nie wiem czego i oczywiście Maks, przedsiębiorca, wielki właściciel firmy budowlanej stwierdził, że może na to zerknąć. No ale było ciemno. Więc mama zaproponowała mojemu chłopakowi nocleg! No i spojrzą na to rano. Nawet mu nie pościeliła w gościnnym!

- Dziękuje państwu za gościnę. Macie naprawdę cudowny dom - powiedział, gdy
wieczorem rozchodziliśmy się do sypialni.
- Dziękuję, Maks. Jest w naszej rodzinie od dawna. Od czterech pokoleń. Tylko wymaga remontów a te są bardzo kosztowne.
- Tak, to prawda. Dobranoc.
- Dobrano.
Weszliśmy do mojego pokoju i Maks praktycznie od razu zaczął mnie całować.
- Nawet nie wiesz od jak dawna o tobie marzyłem - powiedział pomiędzy pocałunkami składanymi na mojej szyi i karku.

Przylgnęłam do niego, stęskniona dotyku, ciepła, pełna pożądania. Przywykłam do tego, że to chłopak przejmuje inicjatywę. Ja nigdy nie wiedziałam co i kiedy. Dopasowałam się do jego tępa, do jego dłoni, do jego ruchów. Dotykał mnie i czułam, jak stara się mnie zaspokoić. Zależało mu na mnie. Wyraźnie to czułam. A czy mi zależało? Nigdy nikogo nie kochałam. Byłam zauroczona parę razy, nie powiem, że nie. Czy zakochana? Nie wiem. Skąd mam to wiedzieć? Jak mam porównać do czegokolwiek?

Zdawałam sobie sprawę z tego, że książki to książki. Rycerze na białym koniu w postaci facetów w zbroi i takich uzbrojonych w pokaźne konto, ładne auto i duży dom, przytrafiali się tylko w książkach. Wiedziałam to. Czy to była głupia mrzonka? Marzyć o tych dreszczach, o tych fajerwerkach? Wiedziałam, co to podniecenie. Maks naprawdę mnie kręcił. Uwielbiałam go całować, czasem nawet czułam te motyle. Fajnie było być chcianą, ale fajerwerków tu nie było. Jakaś petarda to tu to tam. A ja marzyłam o wielkich, kolorowych, rozbłyskających na niebie milionem światełek.

- Co masz na tej sztaludze? - zapytał Maks, gdy rano leżeliśmy koło siebie, nasze ręce
splecione, nasze ciała dalej nagie.
- Mapę marzeń.
- Mapę marzeń?
- No tak. Wszystko, co chcę osiągnąć, o czym marzę, do czego chcę dojść. Dostałam na gwiazdkę kurs na prawko więc jak widzisz idę małymi krokami do przodu -
powiedziałam z lekką nieśmiałością w głosie.
- Ale czemu to trzymać na sztaludze?
- Żeby mieć swój cel jasno wyznaczony i nie tracić go z oczu.
- Poważnie?
- Śmieszy cię to?
- Nie. To nawet fajne. Słodkie, że tak to sobie zorganizowałaś. Nie ma tu nic o zabawie.
Jesteś jeszcze młoda, chyba lubisz się bawić?
- Pewnie. Każdy lubi. Niezależnie od wieku. Tylko na mojej mapie skupiam się na
wyznaczaniu celów. Żeby wyraźnie widzieć gdzie chce dojść.
- A propos dochodzenia - zaśmiał się lekko własnym kawałem. No właśnie, a propos
dochodzenia, to nie doszłam - może dojdziesz ze mną na Sylwestra? Znaczy pójdziesz?
- Na Sylwestra? Jakaś impreza?
- Tak. Mój znajomy robi imprezę na sali dla znajomych. Będą tańce.
- Fajerwerki?
- Niee, szkoda kasy. Ale będzie DJ i dobre żarełko.
- Okej. Spoko. No jasne, chętnie z tobą pójdę - odpowiedziałam po dłuższej chwili, jak uświadomiłam sobie, że czeka na jakąś odpowiedź.

Nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że nie traktował tego ani mnie w tym momencie poważnie. Poczułam się jak jakaś smarkula. Wcale mi się to uczucie nie podobało. Nic a nic. Żałowałam, że to zobaczył, bo dla mnie znaczyło to bardzo dużo. Na szczęście chwilę później, gdy pochylił się i mnie pocałował, ojciec zawołał z korytarza, że jest najlepsze światło i mogą wejść na ten dach.

- Czy to aby na pewno jest dobry pomysł? W nocy przymroziło. Może być ślisko. Poza tym są święta, nie możecie tego zrobić później?
- Tośka, daj spokój, nie wymyślaj czarnych wizji, ja tylko zerknę i tyle. Nic nie będę robił. Ale to słodkie, że się
martwisz.

Znowu ten wyraz. Słodkie. Że ja niby jestem taka słodka. Mała, słodka Tosia. Wcale
mi się to nie podobało. Nie czułam się ani nie miałam aspiracji do bycia słodką dziewczyną. Starałam się uciszyć swoje myśli i robiąc śniadanie włączyłam radio. Tańczyłam sobie do rytmu kiedy usłyszałam głośny huk. JA PIERDOLE.

Komentarze