325 Standardy

Standard – wspólnie ustalone kryterium, które określa powszechne, zwykle najbardziej pożądane cechy czegoś, np. wytwarzanego przedmiotu (np. standardem jest, że każdy współcześnie wytwarzany telewizor wyświetla kolory) czy ludzkiego zachowania (norma kulturowa).



Jak zwykle gdy czytam coś dobrego, nachodzi mnie inspiracja. Kurde, tylko czasu brakuje na te pisaninę. Ale spokojnie, jeszcze za młoda jestem na pisanie na pełen etat. Tak tylko żartuje.  W każdym razie do rzeczy.

Długo mnie tu nie było i długo się zbierałam, by wreszcie siąść i coś napisać. Ostatnie miesiące uciekły mi jakoś. Oszukuje mnie czas. Musze go złapać i chwycić mocno, choć nie powiem, czuję, że żyje dość wyraźnie. Wzloty i upadki jak u wszystkich.

Jednakże nie o tym chciałam pisać. A o pięknie. O naszych standardach i o tym, co sobie każdego dnia robimy.

Otóż. Była taka książka, Dietland, i jej bohaterka Plum, kupowała ubrania o dużo za małe, przygotowując się na nowe życie, w mniejszym rozmiarze. Złapałam się nie raz na tym samym. Nie kupię czegoś zbyt drogiego, bo jak schudnę, kiedyś wreszcie, to będzie wisieć w szafie parę stówek i się kurzyć. Najbardziej mi zawsze na ładną bieliznę szkoda i chyba jeszcze do tego nie dorosłam. Tak nie widać, a mąż woli bez.

No tak. Tylko, że koniec końców nie chcę mówić o wadze, odchudzaniu czy akceptowaniu się takim, jacy jesteśmy. Ale o standardach jakie sobie wyrobiliśmy.

Trzymamy się kurczowo tego, co ktoś kiedyś ustalił i już. Fertig. A zmiany? A rewolucje? Nic. Przecież to, że kobiety chodzą w kieckach, że są niby głupsze i nadają się do prowadzenia domu i rodzenia dzieci, to ktoś kiedyś ustalił. Nie stworzono nas od razu z tymi standardami. Budowaliśmy je przez lata. Tylko czemu tak trudno od nich odejść? 

Wiecie, czemu jest tylko otyłych ludzi na świcie? Bo z tym światem jest zbyt wiele nie tak! Okłamują nas sklepy, firmy produkujące wszelakie dobra, politycy. Okłamuje nas Instagram i w pędzie życia, nie mamy kiedy się nad tym porządnie zastanowić. Lista długa.

A przecież jakbyś przestali myśleć o swojej wadze i przestali się skupiać na fakcie, że MUSIMY schudnąć, bo świat się inaczej skończy i nikt nas nie będzie kochał, to może wtedy, znajdziemy trochę przestrzeni dla siebie. I w tej naszej przestrzeni zastanowimy się jakie standardy chcemy dla siebie, nie jakie chcą wmówić nam inni.

Żyjemy w czasach, kiedy wszyscy dążą do szczęścia a i tak większość z nas jest nieszczęśliwa. To chyba nie tak ma być. Co nie? Przecież jak będziemy wiecznie próbowali doścignąć jakieś standardy, żeby poczuć się szczęśliwymi, to możemy nigdy tam nie dojść.  

Całe życie jestem na diecie. Ale chce z tym skończyć. Chce sobie wreszcie powiedzieć, że jest okej. Nie ważne co jest, ale jest okej. Chce wierzyć, jak mąż mówi mi, że jestem piękna a nie doszukiwać się wymuszonych uprzejmości. Jak jem coś słodkiego, chce to robić z przyjemnością. Może wtedy nie będą mnie napadały wieczorne deficyty cukru, które będę nadmiernie uzupełniać w samotności. To nie tak, że chcę olać swoje zdrowie. Chcę wreszcie jeść tak, by czuć się dobrze psychicznie i fizycznie. Nie starczy mi powiedzieć zdrowe- jedz, niezdrowe - nie jedz. To u nas sapiensów tak nie działa. Wiem, że jestem uzależniona od cukru, ale zamiast dać sobie czas by naprawić swoją relację z jedzeniem, panikuje, że "nie mieszczę" się w standardy. 

Chce przestać martwić się o to, że jestem nie dość dobrą mamą, bo za dużo pracuje. Lubię pracować, tak na serio. Czy to czyni mnie złą matką? Każda wolną chwilę jestem z nią, ale i tak gdzieś tam z tyłu głowy słyszę szepty. Przykład?

Moja ukochana teściowa, Basia, ostatnio dała mi taki mini OPR, bo w czym ja dziecko puszczam do szkoły... ale, że o co chodzi? Rozkładam ręce. Okazuje się, że ostatnie podkoszulki kupione były ze trzy lata temu. No i za małe, bo mi dziecko do 170 dociąga pomału. Dla nas, kurdupli, to taki inny świat, że można wyrosnąć. Nadia pojawia się rano ubrana, wieczorem widzę ją już w piżamie, bo w domu to tak lubi najbardziej (piżam muszę na morgi kupować, bo przy jej artystycznym stylu bycia, to wiecie - od pociętych po zamalowane, zapisane markerem, takim niezmywalnym oczywiście) i podkoszulki mi gdzieś uciekły. A że nie robię prania, bo mamy podział obowiązków i moja szlachetna Basia to czyni, to już całkiem mi uciekło. Zamówiłam, już więc po problemie. Ale w standardy się nie mieszczę.

Ani rozmiarem. 

Ani podejściem do życia.

Ani myśleniem.

Matkowaniem już wcale.

I co mam z tym biedna począć? Tylko, że ja się biedna nie czuje. Tylko te standardy mnie uwierają. 

Chyba je rzucę, wiecie?

Zaakceptuje moje boczki i będę jeść to, co lubię. Z miłości do siebie a nie z chęci to szczupłej sylwetki, żeby dobrze wyglądać w instagramach.

Będę sobie matkować po swojemu i jeździć na wymianę opon i na stację tankować sama- dziś mi pan powiedział, czemu mąż mi tego nie ogarnia. A co ja jestem? Ubezwłasnowolniona?

Powtarza nam się, że słabsza płeć, skazana na cztery ściany domu. A w książce, którą czytam gościu mówi mi, że otóż nie.

Zawsze miałyśmy dużo na głowie i nauczyłyśmy się szukać pomocy - u innych kobiet oczywiście. Przez to jesteśmy bardziej społeczne, bardziej otwarte i potrafimy się lepiej komunikować. To dlaczego ja się pytam na tyle wieków nam głos odebrano?

Pewnie tak jak i system kasowy, jak i wmawianie nam, że kolor skór może czynić nas bardziej agresywnymi czy brudnymi, wmawianie nam takich i innych standardów było zwyczajnie komuś na rękę.

Jest takie powiedzenie, że bez standardów nie byłoby postępu. To może właśnie wezmę te standardy jako trampolinę i wybiję się z nich dużo wyżej.

Zamierzam zacząć budować własne standardy, dobre dla mnie, w oparciu o wiedze jaką mam o świecie i o sobie. Nie będę ich więcej budować w oparciu o opinię innych.

Czy jest możliwe radowanie się życiem przy własnych standardach? Kiedy inni będą patrzeć i pokazywać palcami? Wierzę, że tak, że mój cel jest osiągalny.

Standardowy? Normalny? Ja chcę być nieprzeciętna!


Komentarze