304 Seria fortunnych nieprzypadków Rozdział 5
Renia wróciła do siebie. Ja zasuwałam jak wół, żeby zarobić każdy
grosz i nie wiadomo kiedy, zrobiła się wiosna. Zazieleniło się, rozkwieciło.
Tylko we mnie wciąż trwała zima. Na zbyt wiele zmian się zdecydowałam w swoim
życiu. Czułam się trochę przygnieciona. Nie potrafiłam zrobić kolejnego ruchu.
Znów trochę oklapłam. Mama pytała jak długo jeszcze będę jeździć po domach i
strzyc stare babcie. A ja w sumie na to tak nie patrzyłam. Założyłam
działalność nierejestrowaną i uczyłam się czegoś nowego. Wiem, że może to nie
było marzenie nikogo, ale zarabiałam i chyba to było najważniejsze.
Także w moim
sercu panował chłód. Max pisał do mnie od czasu do czasu z pytaniem, czy się z
nim umówię. Ale ja tak strasznie się bałam. Wmawiałam sobie, że chce się tylko
ze mną przespać, nic więcej. A tak naprawdę chyba zwyczajnie się bałam znów
komuś zaufać.
Do Reni
chodziłam teraz raz w tygodniu na herbatę. Jak na starszą panią, która
wyjechała na wieś, by zażyć spokoju, była rozchwytywana. Za każdym razem, gdy
ja popijałam z mojej filiżanki, pytała mnie co dalej a ja umiejętnie zmieniałam
temat. Wiem, że straszny ze mnie tchórz, ale nie mogłam się przełamać, by
zrobić cokolwiek. To zwyczajnie przekracza moje możliwości na ten moment. Renia
zasugerowała pisanie dziennika. Wspominała tego rzymskiego cesarza co pisał, że
nasze szczęście zależy od jakości naszych myśli a prowadzenie dziennika pozwala
poprawić ich jakość. Ile można wisieć nad pustą kartką? Oj, można. Poddałam się,
jak to ja, i na jakiś czas zapomniałam o tym. Pisanie było zbyt wstydliwe. To
co czułam, zwyczajnie mnie zawstydzało. Nie miałam w sobie dość odwagi, by się z
tym zmierzyć.
-
Boisz się mieć po raz kolejny złamane serce, mam
rację?
-
No masz! To chyba oczywiste, że masz Reniu.
Wiem, że jestem kochliwa i łatwo się angażuje. Nic na to nie poradzę. A ta
znajomość nie zaczęła się dobrze i zapewne dobrze by się nie skończyła.
-
I ten chłopak nie jest wart jednego spotkania?
-
Zdecydowanie nie. Bo ja nawet nie wiem jak mam
sprawdzić czy można mu ufać. Ja się nie znam. Ani na miłości, ani na ludziach.
Miłość nie jest dla mnie.
-
Bzdura. Kompletna bzdura. Miłość jest dla
każdego. I mówi ci to ktoś, kto swoje przeszedł.
-
Wiem, ale ja nie jestem tobą.
-
No i całe szczęście. Jesteś sobą i jesteś
cudowna.
-
To miłe, że tak uważasz. Ale mój mózg
podszeptuje mi co innego i jakoś jemu łatwiej uwierzyć niż tobie. Przepraszam -
mówię, zwieszając głowę. Nie mam odwagi spojrzeć jej w oczy.
-
Ależ nie masz za co, kochanieńka. To normalne.
Twój mózg podszeptuje ci same niedobre rzeczy. W nie łatwiej uwierzyć. Zawsze
łatwiej.
-
To wszystko jest takie skomplikowane! - mam
ochotę krzyczeć z frustracji. Z jednej strony wiem, że Renia mnie nigdy nie
okłamała. A z drugiej zastanawiam się, co by dzięki temu zyskała?
-
Jeśli tak uważasz - mówi z tą swoją tajemniczą
miną, której z jednej strony szczerze nie lubię, a z drugiej mam ochotę się
dowiedzieć, co się za nią kryje.
-
Nie rób tego. Proszę!
-
Czego mam nie robić? - pyta z miną niewiniątka,
którym zdecydowanie nie jest.
-
No tych twoich myślowo pozytywnych sugestii. Ja potrzebuję
trochę stałości, stabilizacji. Nie cierpię zmian!
-
Stabilizacji? A na co ci ona? Poza tym, mi
chodziło tylko o to, że jeżeli w będziesz sobie powtarzać dalej te bzdury, to
staniesz w miejscu do półwiecza, a ja kiedyś zachcesz wreszcie zmian i znudzi
ci się ta twoja stabilizacja, poczujesz, że już jest za późno.
-
Reniu, mi naprawdę cholernie ciężko uwierzyć w
to, że ja mam na cokolwiek wpływ. Włącznie z własnymi myślami - przyznaje ze
wstydem. Nie wiem czemu, ale nagle czuję się pokonana. Faktycznie tak się
czuję, jakbym nie miała na nic wpływu.
-
Kochanie, nie będę ci prawić już tych moich
myślowo pozytywnych sugestii, ale wiedz tylko, że stałaś mi się bliska i nie
chciałabym, żebyś cierpiała. A widzę, jak się męczysz.
-
Nie jest tak źle. Mogło być gorzej.
-
Mogłoby być też lepiej.
-
Może kiedyś będzie. Ale to chyba nie jest ten
dzień.
-
Czemu tak bardzo wątpisz w to, że zasługujesz na
więcej? - pyta, patrząc mi w oczy.
-
Nie wiem, Reniu. Może kiedy całe życie ci
powtarzano, że nic więcej cię dobrego w życiu nie czeka, przychodzi dzień, że
zaczynasz w to wierzyć i sam zaczynasz to sobie powtarzać.
-
I dokładnie o tym mówię. Skoro te negatywne
rzeczy mogą stać się twoją rzeczywistością, jeśli będziesz je przyciągać, to
czemu tak trudno uwierzyć, że to działa w obie strony?
-
Nie wiem. Może dlatego, że to znam, tego
doświadczyłam nie raz.
-
Tak, nie ty jedna kochanie, nie ty jedna.
Renia ciągle mi
powtarzała, że to, co sobie powtarzam, w to wierzę. A to, w co wierzę, tym się
staje. To nie jej słowa. Sprawdzałam w Internecie i wiele osób w to wierzy.
Łącznie z tym, że jesteś tym, kim wierzysz, że jesteś. Jakiś Coelho to
powiedział. Gdzieś już słyszałam jego nazwisko. Ale mi się to wszystko nie
mieści w głowie. Nie mogę być tym, kim wierzę, że jestem. Że niby co? Jak
uwierzę, że jestem czarownicą to się nią stanę? To śmieszne! Owszem, od zawsze
powtarzam sobie słowa samokrytyki. Tak już mam, ale chyba nie ja jedna. One nie
są wyssane z palca. Po trochu życie mnie ich nauczyło. Nie mogę zwyczajnie od
dzisiaj wierzyć w mojego księcia z bajki i czekać aż mnie uwolni z mojej
wierzy. Wszystkie te myśli kotłują mi się w głowie i nie dają spokoju.
Praca w salonie
szła mi coraz lepiej. Jedyny pozytyw. Ogromnie
dużo się nauczyłam i polubiłam tamte dziewczyny. W długi weekend majowy
zaprosiły mnie do domku nad jeziorem na ognisko. Taka ich coroczna tradycja.
Cieszyłam się jak głupia. I wtedy, gdy przez chwilę nie myślałam o tym, że to
wszystko za dobrze idzie, dostałam telefon. Dzwonili z największego biura
turystycznego w mieście. Zostawiłam im kiedyś moje CV. Jest oferta na
przewodnika. Już jakiś czas poszukują i nie mogą nikogo znaleźć. Oferują pełne
szkolenie i dobrą płacę.
-
Zapisać panią na rozmowę kwalifikacyjną? -
zapytała kobitka beznamiętnym głosem.
-
Oczywiście. Kiedy by to było?
-
W piątek mamy dzień rekrutacyjny.
-
A możemy to przesunąć na wtorek?
-
Niestety. W piątek są rozmowy. Mogę panią
zapisać na trzynastą, ale może to chwilę potrwać. Przed panią jest już parę
osób a takie rzeczy trwają.
-
Och, okej. To proszę mnie wpisać - zdecydowałam
natychmiast. Tyle czasu czekałam na tę okazję. Więc głupio byłoby teraz
zrezygnować.
Zadzwoniłam do
salonu z prośbą o wolny piątek.
-
Nic z tego. Mamy komplet a Agnieszka jest chora.
Szefowej do tego nie ma, ma jakiś zabieg zapisany na piątek. Przepraszam, ale
nie da rady.
-
Ale ja naprawdę potrzebuję te dzień mieć wolny.
-
Pamiętasz, mówiłyśmy ci, że zależy nam na
dyspozycyjności, to nasz najruchliwszy dzień. Nie możesz tak po prostu chcieć
wolnego.
-
No ja to wszystko wiem, ale to nagła sytuacja.
Przecież mogłam się rozchorować czy coś.
-
A jesteś chora?
-
No nie, ale… - zatrzymuje się, zanim powiem coś
głupiego.
-
Słuchaj. A co się stało, że potrzebujesz to
wolne - pyta, a ja nie wiem co mam powiedzieć. Mam ochotę zapaść się pod ziemię
- To jakaś tajemnica? Problemy rodzinne?
-
Mam spotkanie w sprawie pracy, w biurze podróży
- mówię tak cicho, jakbym liczyła, że mnie nie zrozumie.
-
Żartujesz? - pyta, bynajmniej nie z entuzjazmem.
-
Nie. Nie żartuje. Planowałam to niby, ale
wcześniej, tylko nie było ofert i teraz mam okazję.
-
Od trzech miesięcy cię szkolimy za darmo,
licząc, że przejdziesz do nas na cały etat a ty szukasz pracy w biurze podróży?
-
No jak tak to ujmujesz, to wychodzę na kompletną
idiotkę.
-
Ty to powiedziałaś. Masz to wolne. W sobotę bądź
od rana.
-
Dziękuje, naprawdę ci dziękuje - ledwo dukam,
zszokowana, ale ona mnie już nie słyszy. Rozłączyła się.
Czułam się
fatalnie. Zachowałam się jak ostatnia debilka. Czemu ja nie umiem się czasem
ogarnąć? Nigdy nie wiem co mam powiedzieć w takich sytuacjach i ostatecznie
zawsze mówię nie to, co trzeba.
Nie mogłam spać
tej nocy. Wierciłam się, rzucałam po łóżku, a gdy już usnęłam, spałam
niespokojnie. Obudziłam się w południe, pojechałam do dwóch klientek i wróciłam
do łóżka. To był duży błąd. Teraz wiem, że powinnam była się przygotować jakoś
do tej rozmowy, ale mi zwyczajnie nie przyszło to do głowy. Rano, w ogromnym
chaosie, znalazłam coś, żeby na siebie włożyć. Czarne spodnie i beżowy sweter z
za dużym dekoltem. Nic innego, co by się nadawało, nie wpadło mi w ręce. Nie
zajrzałam w Internet, nie poczytałam o tej firmie, jej ofertach. Jak ostatnia
oferma poszłam tam, wyczekałam swoje i pokazałam się z jak najgorszej strony.
Kiedyś marzyłam o tym, by jeździć po świecie, oprowadzać turystów po
fascynujących miejscach. Wszystko zaczęło się od wycieczki w podstawówce.
Pojechaliśmy do Krakowa. Wycieczka z przewodnikiem po starówce i Wawelu. Tym
przewodnikiem była młoda dziewczyna. Miała koło dwudziestu paru lat. I wydawała
mi się najinteligentniejszą osobą na świcie. Wszystko wiedziała. Taka śliczna i
elokwentna. Pomyślałam, że chce być jak ona, gdy dorosnę. Też będę tą, która
wie i zaraża tą wiedzą innych. Chyba coś jednak mi nie wyszło.
Gdy przyszła
moja kolej, weszłam do wskazanego pomieszczenia czując jak cała się trzęsę.
Zadali mi trzy pytania i na każde odpowiedziałam źle, a może wręcz tragicznie.
-
Co wie pani o naszej firmie? - usłyszałam
pytanie z ust eleganckiej kobiety dobrze po pięćdziesiątce.
-
Prowadzą państwo najstarsze biuro turystyczne w
mieście - wybąkałam. Chyba oczekiwali czegoś więcej, ale po chwili niezręcznej
ciszy, zadali mi kolejne pytanie.
-
Jakie ma pani doświadczenie w branży?
-
Pracowałam jako opiekunka na obozach latem.
-
Oprowadzała pani podopiecznych?
-
Nie, raczej próbowałam przeżyć i nie dać im się
pozabijać. To była niezła szkoła życia.
-
Dlaczego chce pani być przewodnikiem?
-
Kto by nie chciał podróżować na czyiś koszt, co
nie? - zażartowałam, ale nikt się nie śmiał.
Chciałam dodać
coś jeszcze, opowiedzieć o tamtej dziewczynie z Krakowa, ale mi podziękowali
wstając z miejsca i wyciągając do mnie dłoń. I to by było na tyle. Kompletnie
zdruzgotana wróciłam do domu. Pokręciłam trochę, w sumie nie robiąc nic
konstruktywnego i poszłam do łóżka zanim wrócili rodzice z popołudniowej
zmiany. Jedyne z czego się cieszyłam to to, że nie powiedziałam im o rozmowie.
Żeby nie widzieć potwierdzenia mojej własnej nieudolności i czczych życzeń w
ich oczach. Znów nie mogłam spać. Wierciłam się w miejscu jakby mnie stado
mrówek obeszło. Obudziłam się po dziewiątej. Z bólem głowy i palpitacją serca.
Od ósmej miałam być w pracy. Napisałam tylko szybko esemesa, że zaspałam i
popędziłam na autobus. Agnieszka tylko przelotnie na mnie spojrzała, gdy
wbiegłam do salonu. Zrobiłam tyle zamieszania wokół siebie, że wszystkie
klientki na mnie zerkały. Zabrałam się do pracy, mimo że czułam się tak, jakby
mi miała głowa pęknąć, jak Zeus gdy jego żona Metis buszowała w jego czaszce przyprawiając go o najgorszy ból głowy we wszechświecie.
Nie muszę wam
mówić, że w niedziele szefowa po pracy rozliczyła się ze mną i podziękowała mi
za współpracę. Nie powiedziała czemu, ale ja wiedziałam. I wcale nie miałam jej
za złe. Zawiodłam ją. Nie tylko ją. Siebie chyba przede wszystkim. Tak jak
mówiłam, jak tylko coś się zaczynało układać, świat się walił pod inna
postacią.
Czy mogłam temu
wszystkiemu zaradzić? Owszem, mogłam. Ale ja spierniczyłam to i znów zostałam
bez pracy. Czekała mnie kolejna wizyta w pośredniaku. Czułam, jak wstyd
wypełnia mnie po brzegi. Straciłam wszystko, co było dobre w moim życiu.
KOLEJNE I POPRZEDNIE ODCINKI ZNAJDZIESZ W SPISIE TREŚCI!
Komentarze
Prześlij komentarz