265 Myślałam, że to tylko ja... Kobiece troski, felietony Małgorzaty Szafrańskiej


Za każdy razem gdy publikuję nowy tekst na blogu, boję się. Przecież piszę o sobie, swoich emocjach, obawach, pragnieniach. Nikogo to nie interesuje. To tylko ja tak czuję.

Zawsze myślałam, że to tylko ja. Czułam się cholernie samotna w moich dręczących mnie i męczących każdego dnia myślach i uczuciach.

Tylko ja się przecież tak czuję.

Prawda?

Nie, to nie jest prawda.   

Każda kobieta się tak czuje, jedna częściej, druga rzadziej.

Jestem mamą, córką, żoną, pracownikiem i przyjacielem. Tak wiele ról, tak wiele relacji.

Chcę być najlepszą wersją siebie. Bardzo chcę. Ale czasem mi to po prostu nie wychodzi.

Nie śpię i myślę.

Kolejny dzień nie dotrzymanych sobie obietnic. 

Kolejny dzień wstydu, popełnionych błędów i nie zrobionych rzeczy. Czasem się zastanawiam czy tylko ja jestem tak niedoskonała.

Czy tylko ja tak często czuję się nie dość dobra?

Czy tylko ja czasem zaliczam tyle wtop, że ze złości krzyczę na kogo popadnie? A tak naprawdę najbardziej wściekła jestem na siebie.

Czy tylko ja czasem czuję się tak cholernie głupia, bo nie wiem tego czy tamtego? 

Czy tylko ja czuję się tak często odrzucona, kiedy próbuję przed kimś się otworzyć, a on tego nie zauważa, bądź nie jest zainteresowany?

Czy tylko ja czuję się brzydsza i grubsza i gorzej ubrana niż większość kobiet w jej otoczeniu?

Czy tylko ja czuję się tak cholernie głupio gdy po raz setny czegoś zapominam zrobić czy przynieść, choć przecież obiecałam. A przecież jeszcze chwilę temu pamiętałam?

Czy tylko ja obwiniam się za wszystkie tragedie świata? Przynajmniej tego najbliższego.

Czy tylko ja czuję, że nic nie robię na 100%, ba,  nawet nie wiem czy robię to, co robię na 50%, gdyż próbuję być mamą, dobrą przyjaciółką, córką, żoną i jeszcze do tego chcę pisać i pracować, i mieć czas dla siebie. A może za dużo wymagam od życia?

Czy tylko ja czuję się czasem inna, dziwna, taka nie z tej ziemi?

Czy tylko mi czasem głupio, że nie mam ochoty na seks, że wolę po prostu posiedzieć i poczytać książkę?

Czy tylko mi czasem wstyd, że wychodzę z koleżankami, kiedy powinnam być w domu, z rodziną?

Czy tylko ja czuję, jakby wszyscy na mnie patrzyli i oceniali mój każdy ruch?

Czy tylko ja czasem, gdy się rozpędzę i myślę sobie o tym, czego najbardziej jeszcze w życiu pragnę doświadczyć, boję się, że ktoś mi wytknie, że przecież to nie dla mnie, za wysokie progi, nie dla psa kiełbasa?

Czy tylko mi jest głupio za każde potknięcie, które rozpamiętuje i wypominam sobie miesiącami?

Czy tylko ja nie dotrzymuje obietnic złożonych sobie? Zwłaszcza wtedy, gdy obiecuję chodzić wcześniej spać, nie podjadać czekolady i nie przeklinać?

Czy to naprawdę tylko ja czuję się czasem kompletnie niezrozumiana i tak cholernie samotna z tym co czuję?


Widzę czasem twarze ludzi wokół, ich niezadowolone spojrzenia, zawiedzione miny i czuję, że mam dosyć. Chciałabym zapaść się pod ziemię. Znów to zrobiłam. Znów nie jestem idealna.

Wieczorem czuję się tak przytłoczona, że siadam mężowi na kolanach i próbuje go przytulić, pozwolić sobie na chwilę bliskości. On zamiast tego stwierdza, że jest głodny i pyta czy zrobię mu kolację.


Na koniec dnia moja córka zarzuca mi, że jej nie rozumiem i staję po stronie jej koleżanek ze szkoły, które ją obrażają. A ja tylko próbowałam jej wytłumaczyć dlaczego nie powinna się przejmować słowami dziewczyn, których i tak sama za bardzo nie lubi. Nie wszyscy muszą ją lubić, co nie?

Patrzę na ten dzień z perspektywy i przez chwilę czuję się samotna i tak trochę jak nieudacznik.

No i nie mogę usnąć. Zjada mnie wstyd i rozpamiętuję moje dzisiejsze błędy. Wiem, że musze je uwolnić, wybaczyć sobie i iść dalej, wiem to i tak zrobię, ale jeszcze chwilę się poużalam. Bo odpuszczenie jest najtrudniejszą rzeczą. 

Ale czy powinnam? Czy naprawdę zasługuję na to, by odpuścić i iść dalej?

Tak. 

Bo byłam dziś na arenie, na arenie życia. 

Walczyłam, odsłaniałam się, pokazywałam siebie całą. Dokładnie taką, jaka jestem. Byłam odważna. Przyznałam się do błędu. Byłam prawdziwa. Nie udawałam. 

Pamiętam takie momenty w moim życiu do dziś. Momenty kiedy stałam na arenie i dostałam od życia w twarz.

Kiedy po miesiącach wzdychania, poprosiłam chłopaka do tańca na szkolnej dyskotece. A on mi odmówił i cała szkoła się ze mnie śmiała. Że taka naiwna jestem, że gdzie ja i on!

Kiedy na lekcji zgłosiłam się do odpowiedzi i oczywiście odpowiedziałam źle, myląc kompletnie znane "wszystkim" postacie. I znów zostałam wyśmiana.

Kiedy zabiegałam o uwagę własnego ojca, może nieudolnie, i nie widziałam go miesiącami z braku czasu, jego nie mojego.

Kiedy nie dostałam się na studia. Nie mając kompletnie planu awaryjnego.

Kiedy wyruszyłam podpijać świat a wróciłam z podkulonym ogonem i długami do spłacenia.

Kiedy osiem lat pisałam książkę o tym, jak naprawdę było i nikt nie chciał jej przeczytać.

Kiedy kupiłam mężowi prezent, czując, że będzie zachwycony. Jednak nie był. Bo pomyliłam fakty i nazwy i nic dobrego z tego nie wyszło.

Kiedy oddałam mamę do Domu Opieki, czując, że to mój obowiązek by o nią dbać, ale nie chciałam rezygnować z własnego życia. Chyba do dziś czuję się ciut gorszym człowiekiem z tego powodu. Tym bardziej teraz, kiedy nie widziałam jej od lutego i pewnie jeszcze długo nie zobaczę. Jestem ogromnie wdzięczna wszystkim pracownikom mamy ośrodka za oddanie i opiekę. Ale czasem jeszcze mam do siebie wyrzuty, że to nie ja się nią zajmuje.


Takich momentów było tysiące w moim życiu. Momentów kiedy byłam odważna, kiedy odkryłam siebie i rezultacie otrzymałam odrzucenie, ból i wstyd.

Kot śpi nad moją głową i cicho pomrukuje, dziecko śpi w moim łóżku zamiast mnie. Mąż dzielnie pracuje na rodzinę. Ja tymczasem siedzę i piszę. I rozmyślam nad tym wszystkim. Czy to aby napewno tylko ja?


Czy moje uczucia są ważne? Świat jest pełen tragedii, cierpienia, braków wszelkiego typu. Gdzie jest moje miejsce? Gdzie miejsce na mój ból, moje tragedie i smutki? Takie pytania często gdzieś pływają pod powierzchnią mojej świadomości. Dziś już wiem, że TAK, moje uczucia się liczą, moje problemy, zmartwienia i tragedie mają prawo być dla mnie najtrudniejsze i najważniejsze, bo są moje. Nie czyni to ze mnie nieczułej osoby, która ma wszystko w tyłku. Jako człowiek i jako kobieta muszę się czuć ważna i istotna, bo istnieje, bo żyję, bo się liczę.


Brené Brown w swoim nagraniu dla Netflixa mówi, że łatwiej jest zadawać ból niż samemu sobie z nim radzić. A wielu z nas nie potrafi radzić sobie z bólem i przerzucamy go na innych. Poprzez słowa, poprzez krytykę, poprzez nieświadome często czyny. Wiele z nas swój wstyd i swoje frustracje wylewa na innych, tych najbliższych. Ja to robię, ale ty też to robisz i nam to robią. 

Czasem same jesteśmy winne swemu cierpieniu, bo boimy się otworzyć, zaryzykować, pokazać jakie jesteśmy naprawdę. Czasem brak nam odwagi, czasem woli działania. 


Ale prawda jest taka, że cokolwiek czujemy, nie jesteśmy same. Gdybyśmy były odważniejsze i otwarcie rozmawiały między sobą o tym, co czujemy, zamiast pokazywać się koleżankom z jak najlepszej strony, wiedziałybyśmy o tym.

Każda z nas czuje to samo. Te same obawy, te same emocje, bardzo podobne pragnienia.

Nasze emocje naprawdę się liczą. Więc rozmawiajmy, mówmy, o tym co najważniejsze, o tym, co boli najbardziej.

Nie tkwijmy w samotnej matni, gdzie nie ma na nic nadziei. 

Nie jesteśmy same. Nasze uczucia coś znaczą. A my, my się naprawdę liczymy.



Więc o tym przeczytasz w moich książkach: znajdziesz je tutaj! Być może poczujesz, jakbym pisała o tobie.

Komentarze

Prześlij komentarz