238 Wszystko zależy od ciebie




Kiedy byłam małą dziewczynką, czułam potrzebę bycia zauważonym. Jak każdy z nas, nie ważne jak mały czy duży. Chcemy być zauważeni. 

Na podwórku właziłam na drzewa, zwisałam z trzepaków i goniłam koguty byleby tylko inni zobaczyli, że jestem, że potrafię, że niezła ze mnie dziewczyna.

Chciałam, by rodzice byli ze mnie dumni, by poświęcali mi czas i uwagę, by powtarzali mi, jak bardzo mnie kochają.

Chciałam by moi przyjaciele zauważali moje zdolności, by doceniali moje wyczyny. 

Potem chciałam by chłopcy się za mną odwracali, by mówili mi miłe rzeczy.

Chciałam tego wszystkiego. Chciałam czuć się akceptowana, chciałam być akceptowana i bazowałam na ich opinii i ich uwadze, kiedy decydowałam ile jestem warta.

Kiedy tej uwagi nie było, kiedy nie dostawałam tego, czego tak bardzo łaknęłam, robiłam co tylko w mojej mocy, by te uwagę na siebie zwrócić. 


Mój ojciec wyprowadził się z domu w najtrudniejszym dla mnie okresie czasu. Gdzieś we mnie budowały się ogromne marzenia. Ale moje życie było na nie za małe, ja była na nie za mała. Moi przyjaciele zaczęli mieć życie poza mną, szkoła stawała się coraz bardziej bolesna i uciążliwa, a moje lustro mi wiecznie odpowiadało, że to moja wina, że nie zasługuje na nic lepszego.


Nie dostaje tej miłości, nie dostaje tej uwagi, nie mam swojego miejsca na ziemi i nigdzie nie przynależę, bo nie jestem dość dobra - powtarzałam sobie.

I ja w to wierzyłam. Bardzo, bardzo długo.

Chciałam zbyt wiele od innych. Chciałam tego, czego nikt nie mógł mi dać.


Kiedy miałam siedemnaście lat, dalej szukałam tego wszystkiego, oddając po kawałeczku samą siebie. Marzyłam o miłości, o prawdziwym uniesieniu, a zamiast tego dostałam szybki numerek w ciemności, bez czułości, bez ciepła, bez szacunku. 

Pamiętam jak odwoził mnie do domu, a ja siedziałam na brudnej i niewygodnej wycieraczce, żeby nie zabrudzić mu tapicerki krwią, która była dowodem, że straciłam już wszystko, co mogłam dać. 

Czułam się bardzo upokorzona. Nie o tym marzyłam. 

Ale dalej tkwiłam w toksycznych relacjach.

Miałam sporo znajomych, dla których starałam się być kimś naprawdę fajnym. Taka wyluzowana, bystra dziewczyna, oczytana, obeznana ze światem. Przez mój dom przewinęło się masę ludzi, dla których próbowałam być najlepszą przyjaciółką. Bo to inni byli zawsze ważniejsi. Nie ja, ja się nie liczyłam.

Kiedy ktoś mnie nie lubił, cierpiałam. Tak bardzo mnie to uwierało. 

Kiedy ktoś na mnie krzywo spojrzał, zawsze zakładałam, że coś ze mną nie tak.

Kiedy podobał mi się chłopak, automatycznie zaczynałam interesować się tym, co on. Wyścigi, boks, muzyka a nawet komputery. Nieważne co by to było. Czułam ogromną potrzebę bycia czyjąś bratnią duszą na siłę. 


Ale nikt nigdy nie był zaimponowany moją wiedzą, moją elokwencją, wyglądem czy nawet ciałem. Nikt nigdy nie zauważył moich starań. Więc brałam to za potwierdzenie mojej niskiej wartości.

Nie wiedziałam tak naprawdę kim ja jestem i co ja lubię, czego ja chcę.

Przyszedł moment, że mój altruizm obrócił się przeciwko mnie. Chcąc pomóc, zostałam źle zrozumiana i nagle zostałam sama. Nie mieliśmy pieniędzy, nasze warunki mieszkaniowe były tragiczne, a do tego nie miałam przyjaciół i perspektyw. Czułam się tak samotna jak nigdy dotąd,

Skończyłam szkołę średnią, mój brat studiował daleko od domu a mama dochodziła do siebie po chemioterapii. Wygrała walkę z rakiem, ale nie wygrała jej z zusem. 


Marzenia odłożyłam na bok i wybrałam kierunek, który mógł mi pomóc utrzymać rodzinę. Choć tyle mogłam z siebie dać, choć tak mogłam nadać jakąś wartość mojemu życiu.

Czułam presję ze strony mamy i brata, który też na mnie liczył. Taki trochę oderwany od rzeczywistości, wieczny student, z którym jakoś nigdy nie miałam najlepszych relacji.


W pewnym momencie moja droga skręciła, ktoś się we mnie zakochał, choć ja tak uparcie wierzyłam, że to niemożliwe. Nie byłam kobietą, z którą łatwo się można było dogadać. Nie byłam łatwa w żadnych relacjach. Nie umiałam budować związku, nie wiedziałam jak. Nie chciałam być kimś innym, ale nie wiedziałam jak być sobą. Pobraliśmy się, urodziło nam się dziecko i wszystko miało być lepiej.

A nie było. Nic nie było lepiej. Pogubiłam się, pogubiłam się w tym wszystkim tak bardzo, że nie potrafiłam stanąć na nogi i tego rozplątać.


Z jednej strony miałam to, czego tak pragnęłam. Ludzi, który mnie kochali, którzy byli, poświęcali mi uwagę, którzy byli obecni. Ale z drugiej strony, nie czułam się tego wszystkiego warta. Bałam się, że kochają kogoś, kim nie jestem.


Zapomniałam o jednej najważniejszej rzeczy. Że musiałam zacząć znaczyć coś sama dla siebie.


Sukces E.L.James zainspirował mnie i postanowiłam napisać książkę. O sobie i mojej historii. O tym jak niedoskonała jestem ale jednocześnie jaka ludzka, normalna. 

Bardzo wierzyłam w te historię. Widziałam moje nazwisko na pierwszych stronach gazet, na liście bestsellerów. Ale książkę odrzuciło tak wielu wydawców, że nawet nie wiem już jak wielu. Ale ja się nie poddałam i tak jak E.L.James wydałam książkę sama. Tyle pracy! Tyle godzin poświęconych na naukę, na dopracowanie wszystkiego. Wszyscy wokół byli zachwyceni, ale trwało to krótko. Zachwyt nie przełożył się na sprzedane książki, których sprzedałam może z dwadzieścia sztuk. Do dziś mam ich całkiem sporo w piwnicy. A miało być tak pięknie. Polka, z anglojęzyczną książką o miłości i niedoskonałości, jednak nie podbiła świata. Bardzo przeżyłam te porażkę. Bardzo. Ale w ciszy, w sobie. Bo było mi wstyd przed innymi. 

Było mi wstyd, że ktoś wyśmieje moje marzenia. Było mi wstyd przed rodziną, bo przecież nie tak to miało wyglądać.


Więc dzielnie chodziłam do pracy i pracowałam długo i ciężko, by zbudować te swoją wartość choć na tym, że będę pracowita. Nic innego mi nie zostało. Zakopałam marzenia. Na długi czas zakopałam siebie i żyłam na automacie. Aż nie dałam już dłużej rady.


Wiecznie spełnianie czyiś oczekiwań jest męczące. Poświęcanie się jest wycieńczające i niszczy od środka. Brak miłości do samego siebie zawsze odwraca się przeciwko tobie. 

Już nie pamiętam ile nocy spędziłam płacząc w poduszkę, tak żeby nikt nie słyszał. Czując, że zawiodłam wszystkich wokół. Czując, że nie ważne co i jak zrobię, i tak nie będzie dobrze, i tak jestem porażką.


Jak wyjść z tego? Jak zacząć myśleć inaczej? Jak przestać się zastanawiać co jest ze mną nie tak?


Dla mnie to były dwie rzeczy. Zawsze sporo czytałam, zwłaszcza książek dla młodzieży. I wiedziałam, że dzieci wyrastają często na podobne do swoich rodziców. Nie chciałam tego. Tak bardzo nie chciałam by moja córka była do mnie podobna, by czuła i myślała to co ja.


Tą drugą rzeczą był fakt, że jedyną rzeczą z której zrezygnowałam, przy której się poddałam, byłam ja sama. Poddałam się i odpuściłam. Widziałam i słyszałam jak inni zmieniają swoje życie więc czemu i mnie miałoby się nie udać?


Czy znów poniosę porażkę? Pewnie tak. Ale tyle razy już wstawałam, zawsze silniejsza. Więc pewnie przyjdzie moment, że wstanę wystarczająco silna, by odmienić swój los.


Niedawno skończyłam 34 lata. Od tamtego dnia kiedy postanowiłam się nie poddawać i walczyć o siebie, dzielą mnie cztery lata. Cztery długie lata, chyba najlepsze lata mojego życia. Najtrudniejsze też, owszem, ale i najpiękniejsze. 


Więc jeśli zastanawiasz się czasami co z tobą jest nie tak, to powiem ci jedno. Nic.

To z naszym myśleniem i postrzeganiem samej siebie jest coś nie tak. To z naszą wizją kobiety jest coś nie tak. To z naszą okropną tendencją ścigania doskonałości jest coś nie tak. Ale nie z nami. Z nami jest wszystko ok.


Więc czas przestać czuć ten wstyd, przestać rozpamiętywać upokorzenia, czuć się niedoceniana i niedowartościowywana.

Powstań, jak feniks z popiołów i zrób to, co powinnaś zrobić już dawno. Zacznij coś znaczyć sama dla siebie. Znajdź siebie, tę prawdziwą, schowaną w środku, przytul ją i powiedz, że kochasz ją taką, jaka jest.

Niech to będzie ten pierwszy krok w stronę tego, czego pragniesz. Bo wszystko jest w tobie. 

Następnym razem jak ktoś powie ci nie, nie uwierz mu i działaj dalej.

Znajdź swoje marzenia. Nie wstydź się ich. 

Moim marzeniem od 10 roku życia było dostanie Oscara.

Na 33 urodziny zrobiłam sobie tatuaż, na którym jest i Oscar. Jest tam wszystko co dla mnie ważne, żeby mieć to zawsze przy sobie. 

Ale najważniejsze ze wszystkiego jest to, że zrozumiałam, że muszę być ważna sama dla siebie. Ja określam moją wartość. Ja i moje stoczone walki, te do których stanęłam, a nie tylko te, które wygrałam.


Nie jestem idealna. 


Czasem tracę kontrolę nad emocjami, wybucham i mam ochotę coś zniszczyć. Zdarza mi się nie zostawić pracy w pracy i zadręczać się całymi dniami, izolując się, odcinając od dobra. Potrafię krzyczeć, potrafię krzywdzić. 

Najbardziej mi wstyd kiedy wyładowuje złość na mojej córce. Na codzień akceptuje ją i jej indywidualność, uczę się nas nawzajem. Ale czasem zwyczajnie zapominam, buduje jakieś oczekiwania i jestem wściekła jak nie mnie nie słucha, jak nie jest posłuszna. Czasem jestem z nią ale mnie nie ma. Ale tylko czasem. Nie zadręczam się jednak długo, bo jak przypomina nam Rachel Hollis w cudownej książce Dziewczyno, ogarnij się, życie ofiaruje mi cudowny prezent w postaci kolejnego dnia. A nowy dzień to nowe możliwości.


Nie jestem idealna w niczym. 


Dotrzymuje obietnic danych innym, ale dalej uczę się dotrzymywać je samej sobie. Zdarza mi się siedzieć do późna, a wtedy rano nie daje rady wstać na jogę i choć króciutką medytacje. Bez tego chodzę jak zombi. Wiem, że cukier mi szkodzi, ale całą siłę woli zużywam na coś innego i kończę z czekoladą w ustach.


Uwielbiam książki i księgarnie. Ale nie cierpię zakupów. Dostaje gorączki jak mam kupić sobie buty czy potrzebuje nowej sukienki. Mój gust jest lekko wybrakowany. Nie moja piaskownica, nie moje zabawki. Czasem zwyczajnie nie umiem ( a może mi się nie chce) ładnie wyglądać. Śpię w starych, rozciągniętych piżamach, po domu chodzę w za luźnych spodniach. W weekendy prawnie nigdy się nie maluje. A jednak moje dziecko mnie kocha, a mój mąż dalej patrzy na mnie w ten cudowny sposób.


Mamy tendencje mówienia sobie, że jak coś w sobie zmienimy, to inni nas będą bardziej kochać. To nie jest prawdą. Nikt cię nie pokocha bardziej tylko dlatego, że zrobisz pełen make up,  wskoczysz w szpilki i będziesz błyszczeć.


Kadego dnia spotykają nas bolesne, wstydliwe a nawet wielce upokarzające sytuacje. Sama zaliczyłam ich chyba miliony. Bo jak coś się prawie nie zdarza lub jest prawie niemożliwe, to zdarzy się właśnie mnie. 


Pierwszą miesiączkę dostałam gdy miałam 9 lat. Moja mama nigdy nie była wylewna, nie rozmawiała ze mną na te ani w sumie żadne inne tematy. I ciężko sobie radziłam z dojrzewaniem. Chyba przetrwałam wszystkie te najgorsze momenty, których zawsze się bałaś. Że wstaniesz, a na tapicerowanym krześle zostanie czerwona plama. Lub, że dostaniesz miesiączkę niespodziewanie, a ta zechce się ujawnić akurat gdy będziesz stać jak idiotka przy tablicy, próbując zrozumieć coś, czego do dziś nie czaisz. Ktoś mógłby pomyśleć, że takie rzeczy mijają z czasem, ale zapewniam cię, że nie mnie. W połowie studiów mniej więcej, czekałam na autobus, żeby dojechać na korepetycje, których udzielałam. Byłam zmęczona i lekko przeziębiona. I psiknęłam tak mocno, że wypadł mi tampon. Dziś się z tego śmieję, ale wtedy wcale mi do śmiechu nie było. Z zajęć nie mogłam zrezygnować, każda złotówka była na wagę złota. Więc jakoś się ogarnęłam. 


Boimy się odrzucenia, bo każde "nie" wypowiedziane nam prosto w oczy, znów nam przypomina, gdzie nasze miejsce i jak niewartościowi jesteśmy, co nie? Jako nastolatka bardzo zadurzyłam się w chłopaku, któremu odważyłam się to wyznać. Powiedziałam mu, że chciałabym z nim być, a on odparł, że woli inną. Strasznie to bolało. Dostałam kosza tysiące razy. Czy to proszą chłopaka do tańca czy prosząc by mnie pokochał.


Wstyd, strach, upokorzenie, niepewność. Tak dobrze znamy te uczucia. Zbyt dobrze. 

Skupiamy się na nich zamiast budować swoje życie, swoje relacje, tak jak chcemy, pomimo tego, że jesteśmy tak cholernie niedoskonałe.


Kiedyś potrzebowałam innych, by mówili mi kim jestem, do czego się nadaje i jaka jest moja wartość. Brałam ich słowa, gesty, a nawet brak ich obecności, za potwierdzenie tego, czego się najbardziej obawiałam. 

Kiedyś inni byli na pierwszym miejscu. Ja się nie liczyłam wcale.

Nie byłam szczęśliwa i wierzyłam, że nigdy nie będę, że życie nie jest w stanie się tak zmienić, bym i ja zaznała swojej porcji tego ulotnego uczucia. Unikałam luster, płakałam w samotności i nigdy, ale to nigdy, nie dawałam sobie szansy pokazania kim jestem tak naprawdę. Bo czułam, że nie jestem nikim dobrym.


Dziś dalej jestem tą samą osobą, z tymi wszystkimi przypadkami, wszystkimi niedoskonałościami i dalej wyglądam tak, jak wyglądałam. 

A jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek.

Dalej się boję, dalej ponoszę porażki, ale nie pozwalam, by to mnie zatrzymało. Próbuje dalej. Nie czekam, aż ktoś mnie pokocha, doceni, zauważy. 

Bo to ja sama, najpierw daję sobie to wszystko sobie.  Nie pytam nikogo o pozwolenie. Nie interesuje mnie reakcja innych czy ich opinia. Ktoś może nazwać mnie szaloną wariatką, której się w głowie poprzestawiało. Albo i gorzej. Ale mnie to już nie interesuje. 


Przez blisko dwie godziny, bez znieczulenia, patrzałam jak tatuażysta maluje mi na skórze symbole, które miały mi dodać siły i przypominać. O moich marzenia, które są ważne. Choćby tylko dla mnie. O moich planach i potrzebach, które są naprawdę ważne. O moich stoczonych walkach i porażkach, bo one też się liczą. Bo ja się liczę. Przede wszystkom dla siebie samej. I przypominają, każdego dnia. Wiem, że na wiele mnie stać, że wiele jeszcze przede mną. Ale to gdzie dojdę, zależy ode mnie i od tego, czy będę wierzyć. W siebie, we własne możliwości. Może nigdy nie zdobędę Oscara, nie polecę na Namale. Ale na pewno będę się cieszyć tą podróżą, jaką jest życie i samo sięganie po marzenia.


Czemu to wszystko mówię, zapytacie? Bo widzę codziennie zbyt wiele kobiet, które zrezygnowały z siebie i żyją w pułapce, którą same na siebie narzuciły, a którą inni skrzętnie pielęgnują.

Jeśli jesteś jedną z nich, obudź się! Przestać się wstydzić, wyliczać czego ci brakuje i jaka nie jesteś! Przestań myśleć o tych wszystkich ograniczeniach, upokorzeniach i niespełnionych oczekiwaniach czy potrzebach. 


Jesteś wartościowa, taka jaka jesteś. Jesteś Mistrzynią własnego losu i wszystko zależy od ciebie.

Inspiruje cię to, co piszę? Więcej w moich książkach, znajdziesz je tutaj!

Komentarze

  1. Dziękuję bardzo za ten tekst, a także za inne. Dobrze , że piszesz. Twoje teksty, książki, przemyślenia- dzięki nim zmieniłam swoje postrzegane siebie. I pomimo trudności cieszę się z każdego dnia a szczęście potrafię odnaleźć w drobiazgach. Tym, czego nauczyłam się od Ciebie dzielę się z innymi kobietami i przynosi to już efekty. Twoja inicjatywa zmienia życie wielu kobiet. Dziekuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny tekst. Kolejny raz czuję jakbym czytała o sobie :) :) Przez dłuższy czas dawałałam radę dzięki teksta,które czytałam u Ciebie na blogu. Myślałam, że będzie coraz lepiej, ale niestety sytuację, które mnie ostatnio spotkały uderzyły mnie tak mocno, że czuję się jakby przejechał po mnie buldożer. Ciężko mi powstać i żyć dalej, mając świadomość, że na wiele sytuacji nie mam wpływu...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten tekst to coś cudownego! Taki niezwykle prawdziwy, szczery, a jednocześnie pouczający. Dodajesz wiarę nam, kobietom (które zbyt mało wierzymy w siebie), że zmiana jest możliwa, że warto, bo w końcu mamy jedno życie, a to jest nasze życie, i tylko my możemy zmienić do niego podejście, nikt inny. Jesteś cudowna... Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz