189 Alfabet kobiecości Julia


Julia miała 25 lat, kiedy po raz kolejny stanęła pod ścianą. Myślała sobie - Ile można? Ile jeszcze da radę wytrzymać? Życie wciąż ją testowało, wciąż wyciskało ostatnie siły, sprowadzało do parteru lub sprawiało, że padała na kolana. Chwilami zastanawiała się, czy da się radę jeszcze podnieść? Miała dla kogo żyć. Dla swojej córeczki. Dla Majki. Miała dopiero dwa latka i potrzebowała jej jak nikt inny.

Zawsze marzyła, że da swoim dzieciom to, czego ona nigdy nie miała - szczęśliwą rodzine, spokój, beztroskę dzieciństwa. Ale nic na to na razie nie wskazywało.

Patrzała jak Majka spała i wspominała swoje dzieciństwo. Jej ojciec pił. Dużo pił. Często leżał na kanapie, nieprzytomny. Nigdy nie było z niego pożytku. To mama ich utrzymywała. Była jak niezwyciężona, niezłomna. Pracowała do upadłego by zapewnić im wszystko czego potrzebowali. Nigdy nie brakował im tych podstawowych rzeczy. Mieli czyste, zadbane mieszkanie, ciepły obiad i ciepły kąt. 

Julia podziwiała mamę, ale zupełnie tak jak podziwia się kogoś z daleka, bo tak naprawdę nigdy nie były blisko. Kiedy nie sprzątała, nie pracowała czy nie gotowała, to była tak padnięta, że nie miała już na nic sił. Nie było mowy o intymnej rozmowie, wspólnym oglądaniu filmów czy czułościach. A Julia tak tego pragnęła. Tej matczynej bliskości. Widziała oddanie i poświęcenie matki. Wiedziała jak wiele z siebie daje. I wstyd jej było za siebie samą. W życiu nie powiedziałaby tego na głos, by nie wyjść na niewdzięczną, ale wolałaby mieszkać w brudzie i jeść chleb na wszystkie posiłki, by choć czasem móc przytulić się do mamy, która nie myślałaby co jeszcze musi zrobić.

W klasie maturalnej, ojciec zaczął chorować. Długie lata picia zaczęły dawać o sobie znać. Mama musiała jeszcze bardziej o niego dbać, stosować specjalną dietę. A ojciec był wiecznie niewdzięczny i niezadowolony. I pewnego dnia jej niepokonana bohaterka upadła. Wpadła w depresję. Napady strachu, płaczu i krzyki stały się stałym elementem ich życia. Najczęściej w środku nocy. Julia budziła się już ze łzami w oczach, biegła do mamy i nie wiedziała co ma robić, jak jej ulżyć w cierpieniu.

To był dla Juli cios. Straszny cios. Z jednej strony martwiła się jej zdrowiem, tym co będzie. Bała się czasem wracać do domu, nie wiedząc co w nim zastanie, kiedy jej koleżanki myślały tylko o chłopakach, studniówce i studiach, na które pójdą. Z drugiej strony, coś w niej pękło, bo kobieta, która była dla niej bohaterką, kobietą niepokonaną, upadła.

Wzbierała w niej wściekłość. Za to, że nie zostawiła ojca lata temu, że nie walczyła bardziej o ich rodzinę, że nie dawała sobie pomóc i sprawiała, że Julia czuła się całkowicie bezsilna.

Trwało to rok. Potem wszystko przycichło. Julia zdała świetnie maturę i poszła na studia. Pracowała i uczyła się jednocześnie,. Nie mogla liczyć na żadne wsparcie. Była najstarsza z trójki rodzeństwa, które było na nią złe, że wyjeżdża i zostawia ich samych w tym beznadziejnym domu, w którym nikt się nigdy nie uśmiecha. Choć nie do końca wierzyła, że zasługuje na to, by ułożyć sobie życie, musiała spróbować. Od szesnastego roku życia pracowała by pomóc w łataniu domowego budżetu rodzinnego. Renta mamy była skromna, na ojca nie mogli nigdy liczyć. Ale Julia nie mogła tam dłużej zostać. 

Marcina poznała na pierwszym roku. Był sympatyczny, przystojny i bardzo nią zainteresowany. Julia bała się wpuścić kogokolwiek do swojego życia. Bała się komuś zwierzyć z tego jak wygląda jej dom, jej rodzina. Ale Marcin nie odpuszczał. Był zdeterminowany.

Choć nie była do końca przekonana, bo po początkowej euforii pierwszego zauroczenia, czuła się przede wszystkim przytłoczona. Przytłoczona jego uwagą, komplementami i czułością, która nie do końca jej odpowiadała. Dała szansę ich związkowi pomimo wszelkich wątpliwości. Dała im szansę. 

Parę miesięcy później odkryła, że jest w ciąży. Była przerażona i święcie przekonana, że jej świat się skończył.

Nie myślała trzeźwo. Nie chciała dziecka. Nie teraz. Nie była gotowa. Studia, rodzina, zmiany. To wszystko ją przygniatało. Nie stać ich było nawet na wynajem czegokolwiek, więc zamieszkali z jego mamą. Układanie relacji z przyszłą teściową nie było łatwe. Kiedy była już blisko rozwiązania, wmawiała  sobie, że jakoś to będzie. Teściowa nie była taka zła. Ale ten stan trwał tylko do dnia porodu. Narodziny Mai dały początek małej rewolucji. Marcin dał swojej matce wolną rękę co do dziecka. Julia miałam mało do powiedzenia. Awantury stały się częścią ich codziennej rutyny. Były naturalne jak oddychanie. Teściowa do wszystkiego się wtrącała, wszystko wiedziała lepiej. A Marcin nigdy nie stawał po stronie swojej ukochanej. Po pracy lubił siadać w fotelu z piwem, czasem tylko brał małą na kolana, poczytał chwilę, poprzytulał. Ale nie był ani ojcem ani partnerem o którym Julia by marzyła. 

Trudno jej było wytrzymać. Mieli warunki by mieszkać, miejsca było dużo. Ale teściowa była nie do zniesienia. Sytuacja finansową była raczej kiepska. Do tego nieskończone studia dzienne, maleństwo i brak możliwości podjęcia przez Julkę pracy. Chodziła jak na automacie, wykonując wszystkie domowe obowiązki, zajmując się córką, dbając o męża i jego niepełnosprawną matkę. Znosiła jej docinki w ciszy. Wszystko znosiła w ciszy. Aż stanęła pod kolejną ścianą, zastanawiając się ile jeszcze da radę wytrzymać, bo była u kresu sił. 

Tak bardzo chciała znaleźć jakiś sposób. Znaleźć jakieś rozwiązanie. Wyjście z tej sytuacji bez wyjścia. Ale z każdym dniem traciła nadzieję. 

Po roku dziekanki próbowała skończyć studia i jakoś godzić to z wychowywaniem Majki, ogarnianiem domu i innymi obowiązkami. Zostały jej aż trzy lata. Nie miała pojęcia czy ma w sobie tyle samozaparcia.

Jej dni były ciężkie. Szare i nieprzyjazne. Najlepszym momentem każdego beznadziejnego dnia był czas tuż przed kolacją, kiedy siadały razem z Majką do stołu i rysowały. Majka kochała kolory i kochała kredki. Potrafiła uparcie kreślić po kartce przygryzając delikatnie koniec języka. Julka patrzała na nią i też rysowała. Najbardziej lubiła leśne zwierzątka. Małe, słodkie liski, myszki i sówki.  

Tamtego dnia, była naprawdę przybita. Odbierała Majkę ze żłobka całkowicie załamana. Musiała zacząć pracować. Nie starczało im na opłaty, wiecznie brakowało na coś pieniędzy. To auto się popsuło, to w żłobku coś było do zapłaty. A ona, Julka, nie miała pomysłu jak miałaby to wszystko naprawić. 

- Pięknie Pani rysuje -powiedziała jedna z opiekunek, kiedy Julka pomagała córeczce się ubrać.

- Słucham? - zapytała zdezorientowana.

- Majka pokazała nam historyjki, które jej Pani rysuje. Ma Pani talent.

- Dziękuje - powiedziała nieśmiało i wyszła.


Julka nie mogła zasnąć tej nocy. Słowa opiekunki dźwięczały w jej głowie. Tak dawno nie słyszała od nikogo, że robi coś dobrze. Nawet na studiach wykładowcy jej dokładali zmartwień, grozili nie zaliczeniem przedmiotu, bo Julka zwyczajnie nie wyrabiała się z niczym.

Następnego dnia była sobota. Marcin pojechał z matką gdzieś coś załatwić a ona, zamiast sprzątać i gotować, rysowała. Ręka sama jej chodziła po papierze. Zawsze lubiła czuć ołówek pod palcami, ale nigdy nie wydawało się jej to ważne. Dziś było inaczej. Kreski stawały się postaciami. Postacie ożywały, doświadczały czegoś, śmiały się. Cieszyły oko. Majka była taka szczęśliwa. Wymyślała postaciom imiona i śmieszne tarapaty. Te parę rysunków i jeden komplement, rozbudził w niej iskierkę. Iskierkę nadziei, że może jednak nie wszystko stracone.

Przez kolejne parę miesięcy rysowała w każdej wolnej chwili. Dzielnie znosiła docinki teściowej i z zapałem wykonywała wszystkie swoje domowe obowiązki. Na wykładach zamiast słuchać co mówią wykładowcy, czytała wszystko co się dało o wydawaniu książek dla dzieci i sprzedawaniu rysunków. Założyła profil na Instagramie i zaczęła zamieszczać swoje rysunki. Wysłała tysiące maili do różnych firm, wydawnictw czy autorów. I czekała. Długo czekała i często miała wątpliwości, bo cisza była dla niej hałasem. W domu nic się nie poprawiało. Wręcz przeciwnie. A Majka rosła w rodzinie, która była dokładnym przeciwieństwem tego, o czym marzyła dla swojego dziecka Julka wiele lat temu.

Zaczynała wątpić w wartość swoich prac. Ale tak się przestraszyła tego uczucia, że rysowała jeszcze więcej. Miała materiały na conajmniej trzy książeczki dla dzieci, które Majak ubóstwiała. 

Zaczęło się powolutku. Pierwsze zamowienie na zaproszenia urodzinowe. Potem kolejne na oryginalne obrazki do dziecięcego pokoju. Konkurencyjne ceny i oryginalność pomysłów zaczęły przyciągać klientów. Przyszła nawet oferta z małego wydawnictwa, ale była koszmarna, praktycznie wcale niezyskowna. Więc Julka postanowiła wziąć wszystko w swoje ręce. Wszystko co miała, co zarobiła na rysowaniu i tak skrzętnie ukrywała, zainwestowała w wydanie swojej książeczki. Mała, cudowna książeczka z bajecznymi postaciami leśnych zwierząt mówiła o tym, jak każde z nich jest inne i jednocześnie jak ciekawe i wartościowe. Niewielką ilością słów i siłą obrazu chciała pokazać dzieciom, że zasługują na to by być kochane takie jakie są. Tak bardzo jej zależało by jej córeczka tak się właśnie czuła. Dokładnie odwrotnie niż ona sama tak wiele lat temu. W drodze z uczelni rozwoziła samodzielnie książeczki po sklepach z zabawkami, małych księgarniach i placach zabaw. Jedna z dziecięcych kawiarni zorganizowała jej nawet wieczorek literacki, na którym czytała swoje opowiadania grupie dzieci. Czuła się jak zaczarowana. Jakby doświadczała czegoś niemożliwego. Tyle lat pracy, tyle czekania i bólu. Ale dała radę. Przetrwała to i wyszła z tego silniejsza. Marcin wiele stracił w jej oczach. Nie widziała ich wspólnej przyszłości. Nie tak wyobrażała sobie miłość. Więc kiedy dostała zaliczkę na kolejne dwie książeczki dla dzieci z wielkiego wydawnictwa, spakowała się i wyprowadziła z Majką z domu. 

Początkowo chciała zamieszkać gdzieś tylko ze swoją córeczką. Ale wtedy zmarł jej ojciec. To oznaczało, że mama będzie zaraz sama. Tomasz, jej brat, na jesieni zaczynał staż w stolicy a jej siostra już od dawna mieszkała na swoim.   

Wróciła więc do rodzinnego domu, do swojego starego pokoju, do swojej zimnej matki. Nie miała wielu radosnych wspomnień, ale wiele matce zawdzięczała. Nie mogła jej teraz zostawić samej. Zrobiła mały remont, postawiła w swoim pokoju dobry komputer i biurko z pulpitem do rysowania i zaczynała od nowa. Postanowiła nie kończyć studiów. Nie były jej do niczego potrzebne.  I choć nic nie było idealne i wiele pytań pozostawało bez odpowiedzi, Julka czuła, że sobie poradzi. Była taką samą bohaterką jak jej mama. Tylko może trochę bardziej przytulaśną. Była swoją bohaterką, bohaterką swojego życia i wiedziała już, że nigdy się nie podda i że zawsze  się pozbiera i wstanie. Cokolwiek by jej się nieprzytrafiło. Bo była kobietą i to była je super moc.




Komentarze