90 Kocham to co robię! - La Czapa Kabra



Kasia bardzo długo szukała swojego spełnienia w życiu. Szukała tego, co faktycznie chce robić. Codzienne konwenanse i przekonania, tak wiele z nas jak i Kasię, doprowadziły do zajęcia, którego nie lubiła. Wszystko przez to, że ma być praktycznie i "normalnie". Ale kobiety jak Kasia, które nie poddają się ogółowi, które szukają tak długo, aż znajdą, to kobiety, które zmienią ten świat - na lepszy oczywiście! Pomimo kłód pod nogami, Kasia jest szczęśliwą kobietą. Nie dlatego, że ma lekko, łatwo i przyjemnie. Wręcz przeciwnie. Ale wszystkie przeciwności świata, nie są w stanie jej zgnębić! Bo ma swoją pasję i mentalność prawdziwej Mistrzyni! Zapraszam!

W młodości nie miałam jasno sprecyzowanego pomysłu na siebie i swoją przyszłość. Nie miałam wymarzonego zawodu. Interesowało mnie wszystko i wszystkiego chciałam spróbować. Grałam na pianinie, mandolinie i mandoli. Grałam w teatrze. Trenowałam lekkoatletykę, później nawet hokej podwodny. Podróżowałam. W wolnych chwilach siedziałam przy biurku, rysowałam i próbowałam „coś tworzyć”. 

Później jeszcze doszła fotografia. Dużo tego i wszystko było takie ciekawe. Ale niestety, wybierając studia, trzeba było się jakoś określić i postawić na jedną kartę. Wybrałam fizjoterapię na Wrocławskim AWFie. Wydawało mi się, że skoro już jestem dorosła, to muszę znaleźć sobie prawdziwy, poważny zawód. Może będę fizjoterapeutką? Okej, czemu nie.

Studia były świetne. Było dużo zajęć sportowych, które tak lubiłam i byłam w nich dobra. Z nauką też nigdy większych problemów nie miałam. Poznałam świetnych ludzi i dobrze się bawiłam. Lecz cały czas czułam, że ta fizjoterapia nie jest do końca dla mnie. No ale co innego robić?
Myślałam, że jakoś się wyuczę zawodu, będę pracować w białym fartuchu, rodzice będą dumni, że ich córka pomaga ludziom i społeczeństwo będzie mnie szanować. 

A po pracy będę realizowała swoje pasje. Zaraz po studiach otworzyłam swój gabinet masażu i rehabilitacji. Prowadziłam go dobrych kilka lat. Funkcjonował nie najgorzej, a ja udawałam, że mi się to podoba. Ale nie podobało mi się. Nie realizowałam się. Nie wiedziałam do końca co mi się nie podoba, przecież prowadzę swoją firmę, zarabiam pieniądze, mam szanowany tytuł, jednak brakowało mi czegoś.

Ale bałam się cokolwiek zmieniać. Przecież nie było źle. Sytuacja zmieniła się gdy zaszłam w pierwszą ciążę. Nie mogłam już tyle pracować, więcej czasu myślałam o tym, co zrobić z gabinetem i czy to nie jest dobra okazja do jakichś zmian.

Odpowiedź w sumie przyszła sama, ponieważ w tym samym czasie, kilka osób, niezależnie od siebie, zgłosiło się do mnie z prośbą o zrobienie dla nich takiej czapki jaką mam na którymś zdjęciu na fb czy jaką podarowałam gdzieś, kiedyś, komuś. 

Rzeczywiście w wolnych chwilach, między jednym a drugim pacjentem, siedziałam i szydełkowałam. Robiłam głównie czapki. Dlaczego czapki? Nie wiem.. Może dlatego, że nigdy nie mogłam znaleźć dla siebie czapki idealnej? A teraz mogłam sobie taką zrobić, i to nie jedną. W szafie miałam już sporą ich stertę. Miałam z tego dużą frajdę, bo zawsze lubiłam coś „tworzyć”. Gdy dostałam kilka zapytań, zdałam sobie sprawę, że nie tylko mi mogą się one podobać. Innym też. Zakiełkowała wtedy w mojej głowie taka myśl, żeby zająć się po prostu robieniem czapek. Ale jak tylko wypowiadałam to na głos, wydawało mi się to takie bez sensu. Mam się zająć robieniem czapek? Po prostu czapek? Nieee.... 

Kiedy dzieliłam się w towarzystwie swoim pomysłem, najczęściej spotykało się to z niezrozumieniem. „Jako hobby, owszem, ale jako praca nie bardzo. Lepiej zostań przy rehabilitacji. To przynajmniej jest jakiś zawód.” - słyszałam.

Wbrew wszystkiemu, postanowiłam spróbować. Przynajmniej na czas urlopu macierzyńskiego. Przez ciągle powiększający się brzuch, który coraz mniej pozwalał mi na pracę fizyczną w gabinecie, miałam trochę czasu na snucie planów i przemyślenia. Pomysły w głowie rosły prawie tak szybko jak mój brzuch i z końcem ciąży wiedziałam już dokładnie jak chcę żeby to wyglądało. Z racji, że miało to być zajęcie dodatkowe, pomyślałam, że nie idę w tej kwestii na żadne kompromisy. Wszystko będzie tylko takie jakie JA chcę i zgodnie z moim gustem. Bez słuchania innych. Nazwę La Czapa Kabra, wymyślił mój mąż, za co jestem mu bardzo wdzięczna, bo pasuje do mnie idealnie. Od początku wiedziałam, że czaszka w logo musi być, bo bardzo lubię takie motywy. Innym może się nie podobać, wiem, ale nie interesowało mnie to. W końcu mogłam robić wszystko tak jak chcę i nareszcie czułam się szczęśliwa. Realizowałam się. Nareszcie. 

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za kilka miesięcy, zachodząc w drugą ciążę, zrezygnuję ze swojego gabinetu rehabilitacji, a biały fartuch schowam gdzieś głęboko w szafie. Lecz tak właśnie się stało.

Odważyłam się i nie żałuję.

Teraz, moim sposobem na życie jest przede wszystkim szydełkowanie i projektowanie. Pomysłów mam cały czas za dużo w stosunku do czasu, jakim dysponuję. Szydełkuję głównie czapki, bo właśnie to lubię robić najbardziej, ale sięgam również po różne inne, nowe rzeczy i techniki. 

Prowadzę sklep internetowy, jeżdżę na różnego rodzaju targi, imprezy, festiwale, gdzie mogę pokazać swoje prace.

Znowu wszystko mnie interesuje. Znowu tak dużo chcę! I czuję ogromną satysfakcję. Czasem ktoś mnie pyta: „ No ale, czy całe życie będziesz robić czapki?” Moja odpowiedź brzmi: „Nie wiem. Jak będę chciała to będę robiła. Zobaczę.” I według mnie, to się nazywa wolność :)

Mimo tego, że mam swoją wymarzoną pracę, i tak zdarzają się chwile zwątpienia i cięższe momenty. Najtrudniejsze jest pogodzenie swojej pasji i wrodzonego pracoholizmu z byciem mamą dwójki dzieci, w tym jednego z zaburzeniami ze spektrum autyzmu. To, jak wygląda każdy zwykły dzień z takim wyjątkowym dzieckiem wie tylko rodzic, który sam takie ma. Osobom, które nie mają z tym do czynienia, nie warto tłumaczyć bo i tak nie zrozumieją. W głowie mam jakiś pomysł, projekt i najchętniej od razu, z tą świeżą weną, bym się za niego zabrała, ale niestety rzadko kiedy mogę tak zrobić... w sumie to chyba się to nie zdarza. Dlaczego? Bo są inne rzeczy, które trzeba zrobić tu i teraz. Zrobić dzieciom obiad, poczytać, pojeździć samochodzikiem, podmuchać paluszek który waśnie zabolał, zrobić „gili gili”, przebrać pieluchę, rozstrzygać kłótnię chłopaków o jakiś paproszek, do którego obydwaj roszczą sobie prawo, a przede wszystkim łagodzić ataki niezrozumiałego szału i krzyków „wyjątkowego” syna. Do tego ciągłe wizyty u psychologa, logopedy, rehabilitacje itp, itd. 
A wena stygnie .....

W tym wszystkim nie pomagają opinie, które zdarzało mi się usłyszeć - to, że powinnam zająć się tylko domem i chłopcami, że są przecież ważniejsze rzeczy, że to normalne, że matka poświęca się całkowicie wychowaniu dzieci, zwłaszcza mając w domu jeden z tych „nieco trudniejszych przypadków. Tylko, czy naprawdę powinno tak być? Mam wrażenie, że moja praca w pewnym sensie jest odskocznią, że dzięki niej czasami się „resetuję”. Czy naprawdę byłoby lepsze dla dzieci gdyby ich mama zrezygnowała z tego co lubi i była nieszczęśliwa? Wydaje mi się, że dla nikogo taka sytuacja nie jest dobra, ani dla dzieci ani dla rodzica.

Słyszałam nie raz, rady typu „ powinnaś się zastanowić co jest w tej chwili ważniejsze i zrezygnować z pracy” tym bardziej że ciągle przez część osób szydełkowanie nie jest pracą.
 
Do dziś słyszę pytania, kiedy wracam do pracy. Do tej prawdziwej pracy. Tak jakby moja praca czapkowa jest na niby. 
 
Mając własną działalność nie jest tak, że jesteśmy panami swojego czasu i nie musimy w ogóle pracować. A do tej pory, wiele osób tak uważa. W niektórych kwestiach, taka praca jest łatwiejsza od pracy na etacie, ale ma też swoje drugie oblicze. To ciemniejsze oblicze. Nie ma czegoś takiego jak „wolne” czy L4. Własna firma, i to taka malutka, jak moja to takie małe dziecko. Bardzo wymagające. Sama sobie reguluję pracę, ale to wbrew pozorom nie jest takie łatwe jak się wydaje.

Pomimo trudności, które napotykam, i pomimo stosunkowo krętej drogi, jaką przeszłam by nareszcie spełniać się zawodowo, nie żałuję niczego. Wszystko co dane jest nam spróbować i przeżyć, wszystkie nasze porażki i sukcesy, kształtują nas i nasze życie. Nic w życiu nie dzieje się przez przypadek. Zawsze tak myślałam i z czasem coraz bardziej to odczuwam.

Zabrzmi to może trochę banalnie, ale najczęściej inspiracją są dla mnie sami ludzie. Bardzo lubię jeździć na różne targi czy festiwale, ponieważ tam właśnie mam bezpośredni kontakt z ludźmi. Przez to, że jestem gadułą, dużo z nimi rozmawiam i często słucham jakie oni mają ciekawe pomysły i potrzeby. Bardzo lubię i nie boję się zamówień indywidualnych, takich wymyślnych, na specjalne życzenie. Są one bardzo wymagające ale często to one właśnie, inspirują mnie do stworzenia czegoś nowego. Naprawdę warto słuchać ludzi. 


Z czytaniem natomiast bywa kiepsko. Kiedyś bardzo dużo czytałam i zawsze miałam przy sobie książkę. Teraz prawie zawsze mam przy sobie szydełko. Często po pracy (szydełkowej) sięgam po szydełko dla przyjemności. Tak to jest jak praca jest Twoją pasją :) Więc na książki niestety zwyczajnie brakuje czasu. Jak już zdarzy mi się czytać ( a w domu mam całą stertę książek w kolejce do przeczytania, bo cały czas żyję nadzieją, że znajdę na to trochę czasu) to są to dwa typy książek: poradniki dla rodziców odnośnie wychowania dziecka ze spektrum autyzmu oraz książki kucharskie ze zdrową żywnością, bezglutenową oraz te związane z ekologią. Taki zestaw książek dla matki :)

Komentarze